40 km pod górę

Podobno ostatnią rzeczą, którą się robi w trakcie wymiany studenckiej jest nauka. Swojego Erasmusa zacząłem mniej więcej tydzień temu i na razie w sumie nauczyłem się co najwyżej mówić: Egeshegedre, Kampai, Izwiekata …. . Od tego czasu integruję się ze studentami z innych krajów, ale także co oczywiste  śmigam sobie na rowerze okolicznych górkach. Dobra, słowo górki nie pasuję, po górach w końcu wyglądając przez okno z mojego pokoju w Innsbrucku widzę górę, która ma grubo ponad 2000m.  Postanowiłem opisać jeden z moich treningów.

011

Trening niby taki jeden z wielu. Ot, takie 85km asfaltem po górach. Co innego jeśli połowę tego dystansu stanowi podjazd (tak jeden!!). Prawie 43 kilometry wspinaczki. Niestety nie posiadam ze sobą żadnego fajnego przewodnika, ani tym bardziej mapy ze szlakami dla kolarza górskiego po okolicach Innsbrucku. Także planując wyprawy rowerowe muszę polegać na swojej intuicji przy przeglądaniu mapy. I tak jednego wieczoru stwierdziłem, że muszę dotrzeć jak najwyżej się da. Zacząłem jeździć palcem po mapie i patrzę sobie szczyt Scharten (2855m). Potem moje oczy przesunęły się nieco na północ  i zobaczyłem jeziorko, do którego prowadzi droga. Szybko wygooglowałem Speicher Finstertal. Okazało się, że jest to sztuczny zalew położony na wysokości 2350m.n.p.m. Chwilę później pomyślałem "ok, jadę nad jezioro jutro, jeśli pogoda będzie ok”.

009

Nazajutrz po zrobieniu codziennych drogich zakupów i dłuższym śnie ok. 14 wsiadłem na rower.  Tak sobie kalkulowałem, że na całego tripa będę potrzebować ok. 5h z postojami na zdjęcia czy ew. awarie.  Więc ta godzina była absolutnym deadlinem, żeby wyruszyć.  Celem było samo jeziorko, bo szczyt Scharten niestety nie sprawiał mimo wszystko wrażenia osiągalnego na rowerze.

012

Trasa początkowo wiodła „płasko pod górę”, tzn przez ok. 15km. Jechałem wzdłuż rzeki Inn, aż do miejscowości Kelmaten In Tirol. Wtedy też odbiłem na południe od rzeki, a droga zaczęła się wystramiać. Przez pierwsze kilometry od Kelmaten było znośnie prędkość ok. 20km/h, a z przodu ciągle blat. Niestety już przed kolejną miejscowością- Sellrain- musiałem uznać wyższość gór i pamiętać, że jeszcze czeka mnie ponad kilometr w pionie zrzuciłem na średnią. Po ok. 20km jazdy już byłem w Sellrain, wiedziałem, że do Kuhtai mam w sumie ok. 40km. Więc był to półmetek, ale niestety w poziomie. Szybkie zerknięcie na mapę wiszącą w miejscowości uświadomiło mi, że Sellrain leży tylko ok. 300 metrów wyżej niż Innsbruck.  Także czekało mnie jeszcze 20km w poziomie i około 1100m w pionie do Kuhtai a do szczytu tamy jeszcze dodatkowe ponad 300 metrów w górę.

020

Mając około 27 km na liczniku dotarłem do miejscowości Gries In Sellrain, ale dalej wysokość przybierałem bardzo powoli. Miasteczko leży bowiem niecałe 300metrów wyżej niż Sellrain. Oznaczało to, że czeka mnie 10km w poziomie i prawie kilometr w pionie do Kuhtai. A do samego jeziorka jakieś  13km i 1350 metrów w pionie.   Także wiedziałem, że już nie będzie lekko.

019

Opuszczając Gries wyprzedził mnie autobus jak międliłem sobie luźno na ok. 2/5. Jednak dwa zakręty dalej patrzę przed siebie, widzę ten sam autobus i się zastanawiam czy on stoi czy jedzie. Okazało się jednak, że jechał. Jego żółwie tempo wynikało z faktu, że przez ok. kilometr był odcinek o nachyleniu 16%. O czym przekonały się moje nogi i serce. Przełożenie w góralu 1/2, tętno 180 i jadę równym jak stół tylko sakramencko stromym asfaltem. Wtedy się przestraszyłem, że już do samego celu czeka mnie coś takiego. Na szczęście później się nieco wypłaszczyło i mogłem wrzucić średnią z przodu  Jak zrobiło się nieco mniej stromo zerknąłem w bok i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem dziwnego stwora. Był to jakiś owłosiony zwierzak z rogami wielkości małej krowy, koloru brązowego i się przechadzał w okolicy drogi. Jak się później okazało było „tego” tu więcej.  Wygląda całkiem śmiesznie, ale chciałbym wiedzieć co to jest. 

027

5km później zobaczyłem w St. Sigmund tabliczkę Kuhtai 5km. Zerknąłem na licznik było 32.5km i wtedy zaczęło się odliczanie jak na maratonie do mety już tylko 5, 4,75km, 4,5km….. . Po drodze był jeszcze znak, że przez najbliższe 10km drogą może sobie chodzić niepilnowane przez nikogo bydło. Widząc ten znak zaśmiałem się w duchu, ale jednak faktycznie kilkaset metrów dalej krówki sobie przechodziły przez drogę. A tuż za ostatnim tunelem przed Kuhtai spotkałem gromadkę koni pasących się pośrodku drogi. Był to dla mnie trochę zdumiewający widok, a konie jakoś nie chciały opuścić asfaltu. Dopiero nadjeżdżający z przeciwka samochód pozwolił mi spokojnie przejechać  i dotrzeć do położonego na  2020m Kuhtai. Miasteczko sprawiało wrażenie opuszczonego, jednak udało mi się kupić banana po 1€ za sztukę (rozbój w biały dzień!!). Zjadłwszy owoc upewniłem się czy czasowo mogę jechać nad jezioro. Było ok, miałem jeszcze zapas czasu. 

024

W okolicy tego miasteczka jakoś wszystko sprawiało surrealistyczne wrażenie. W okolicy nie było już drzew tylko trawa i jakieś porosty, konie i krowy w takich kolorach jakich nie ma w Polsce chodziły sobie środkiem drogi, do tego wszystkiego była przeraźliwa cisza. Było tak cicho w okolicy, że słyszałem krople potu spadające na asfalt. Naprawdę dziwna okolica.

023

Po chwili wytchnienia i krótkim(ok. 500m i 100m w pionie) jednak przeraźliwie mroźnym zjeździe byłem u podnóża podjazdu pod tamę. Wyziębnięty zacząłem bardzo mocno. Co okazało się głupotą, bo po 10 minutach nie mogłem złapać równego tempa i tylko bardziej się męczyłem jadąc szarpanym rytmem. No ale po niecałych 30 minutach od popasu i 2h50min od Innsbrucku byłem na szczycie tamy (400metrów wyżej i jakieś 4,5 km dalej. Mimo, że nie wiem kto jeździ tą drogą była bardzo zadbana i równa. A jedna serpentyna była ukryta w tunelu (mokro i zimno bleeee).  

014
016

Przeglądając wcześniej zdjęcia z tego miejsca wiedziałem, ze będzie świetny widok i w rzeczywistości taki był. Mógłby być jeszcze lepszy gdyby wyszło trochę słońca, ale niestety niebo było spowite chmurami. Jak dotarłem nad wodę okazało się, że moją wspinaczkę obserwował jakiś pracujący tam człowiek i stwierdził, że nie wie jak udało mi się to zrobić, bo podobno wiele osób podprowadza tu rower.

013

Niestety z Scharten musiałem zrezygnować, ze względu na czas . Poza tym droga sprawiała wrażenie takiej, że musiałbym nosić rower w jedną i drugą stronę, także totalny bezsens.  Po szybkim zrobieniu kilku zdjęć, zmianie potówki na suchą i założeniu wind stoperów rozpocząłem podróż powrotną.  Początek był lodowaty i  mimo zmęczenia wolałem już chyba jechać pod górę. Zjazd przebiegał tak jak myślałem ponad dwukrotnie szybciej niż podjazd. A na 16% odcinku licznik pokazał 86,4km/h(jednak dohamowałem raz, więc uzyskanie na szosie nawet ponad 100km/h jest jak najbardziej realne).  I tak po 4h i 11minutach (czas jazdy) dotarłem do domu. Robiąc w tym czasie łącznie 85,36km czyli podjazd pod jeziorko miał 42,68km.  Niby asfaltowy podjazd jak jeden z wielu, ale jednak jest w nim coś fascynującego... .

009-2 


komentarze

WiadomościWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl