Pamiętnik Gunn-Rity: wrażenia z Absa Cape Epic

„Absa Cape Epic 2015. Niezapomniane przeżycie pod każdym względem. Wyzwanie, które przenosi daleko poza własną strefę komfortu. Napięcie, ból i ogromny wysiłek są niemożliwe do opisania. Trzeba tego po prostu doświadczyć. Ekstremalne dawki adrenaliny i nieustannie zmieniające się emocje czynią całe wydarzenie potężnym przeżyciem” – pisze Gunn-Rita Dahle Flesjaa w swoim kolarskim pamiętniku.

  

„Przez ostatni tydzień brałam udział w jednym z najbardziej wymagających wyścigów etapowych MTB na świecie i chcę więcej [Gunn-Rita pisała te słowa tuż po zakończeniu swojego udziału w wyścigu – red.]! Absa Cape Epic odbył się w tym roku po raz 12. i był prawdopodobnie lepiej widoczny w mediach niż kiedykolwiek. Na starcie stanęło w sumie 1200 zawodników i zawodniczek tworzących 600 zespołów. Można było jechać wyłącznie w damskim, męskim czy mieszanym duecie. To był mój pierwszy raz w Absa Cape Epic (co podkreślał napis „Żółtodziób” na numerze na plecach). Zdecydowanie mogę określić go jako jeden z najtrudniejszych startów w karierze. Ponadto, nigdy nie czułam się tak niesprawiedliwie potraktowana jako kobieta, mam na myśli 20 lat zawodowej kariery i uczciwy sposób startu w elicie kobiet. Ponieważ wyścig zyskał wysoką rangę UCI, która umożliwia zdobycie cennych punktów, nie rozumiem, dlaczego UCI pozwala w nim na przyjęcie tak różnych pozycji na starcie.

Uczciwszy start

Wszystko zaczyna się każdego dnia o 7:00 rano. O tej godzinie ekipy, które prowadzą w swojej kategorii, stają na starcie na czele pierwszej grupy. Są wśród nich zespoły elity kobiet i mężczyzn, w tym mastersi mężczyzn, i mieszane duety. W grupie A znajdują się zespoły z czołowej „10” elity mężczyzn i 3 najlepsze kobiece ekipy. W pierwszym dniu wyścigu na trasie prologu musiałam razem z moją partnerką Kathrin Stirnemann sprostać kilku wyzwaniom, dlatego ukończyłyśmy go na 6. miejscu. Następnego dnia rozpoczynałyśmy więc ściganie w grupie B.

Kathrin i ja nie naciskałyśmy zbyt mocno, żeby objąć prowadzenie w grupie B, bo pierwszy etap rozpoczynał się w dość chłodny poniedziałkowy poranek. Zostałyśmy ustawione dość daleko z tyłu tej grupy, mimo że zjawiłyśmy się na starcie 25 minut przed rozpoczęciem etapu. Innymi słowy – przed nami było ok. 200 osób. Gdy przejechałyśmy linię startu, prowadzący byli już 300 metrów dalej. Taka sytuacja powtarzała się każdego poranka. Kobiety na czele razem z najlepszymi zawodnikami mieli wielką przewagę nad resztą i praktycznie niemożliwym było nadrobić tę stratę. W teorii – musiałybyśmy kręcić dwa razy szybciej niż zawodniczki z przodu, jeśli chciałybyśmy mieć szansę się z nimi zrównać. Muszę dodać, że nie brałam udziału w Cape Epic dla świetnego wyniku, więc nie miało to dla mnie aż tak dużego znaczenia. Mimo to czuję się trochę oszukana.

Właściwie nie było w RPA żadnej kategorii dla kobiet, nie było standardowego czy uczciwego startu dla zespołów z damskiej elity, nie było też między nimi prawdziwej rywalizacji na trasie. Wiem, że wiele uczestniczek Absa Cape Epic traktuje ten wyścig jako jeden z najważniejszych startów w sezonie, inwestuje zimą mnóstwo czasu, pieniędzy i energii, żeby przygotować się na ten ciężki tydzień w RPA. Czuję, że zasługują one na uczciwszą rywalizację niż tę na obecnych warunkach.

Włóczęga bez finiszu

Jestem właśnie na lotnisku w Londynie w drodze do mojego drogiego synka, Bjornara, który ma dzisiaj urodziny. Nie przejechałam wczoraj ostatniego etapu, bo po 4. odcinku Absa Cape Epic zostałam bez partnerki. Kathrin zmagała się z potwornym bólem w klatce piersiowej na czwartkowym etapie i musiała wycofać się w połowie trasy, bo ledwo oddychała.

Piątkowy i sobotni etap pokonałam samotnie jako tzw. włóczęga. Jechałam w specjalnej koszulce z takim określeniem przygotowanej dla osób, które z jakiegoś powodu straciły swojego partnera w wyścigu, ale chciałaby wciąż w nim uczestniczyć. Przez ostatnie dni dokuczał mi ból gardła i zatkany nos, więc rezygnacja z dalszej jazdy przed ostatnim etapem była dobrym pomysłem. Z tego powodu na mojej liście osiągnięć brakuje ukończonego Cape Epic, a to samo w sobie jest wystarczającym powodem, żeby pewnego pięknego dnia wrócić na wyścig.

Przygoda na dwóch kółkach

Pod wieloma różnymi względami wspaniale było wziąć udział w tej przygodzie. Ktokolwiek da radę ukończyć ten wyścig, jest bardzo mocny, bez względu na to, jaki wynik osiągnie. To po prostu ekstremalnie trudne, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Trzeba być w najwyższej formie fizycznej i jeździć dobrze techniczne, ponieważ trasy w RPA są bardzo wymagające i pod górę, i w dół. Trzeba także być w stanie znieść ekstremalny ból. Wcześniej trudno podejrzewać, że można go doświadczyć w tak dużych dawkach na każdym etapie.

Kwas mlekowy w nogach przez godzinę jest do przyjęcia i zniesienia przez wielu. Kiedy jednak godzina po godzinie kwas pulsuje w nogach i ramionach, plecy bolą od wszystkich wstrząsów i wybojów, dłonie pokrywają się pęcherzami, tyłek jest udręką i skurcze pojawiają się we wszystkich mięśniach – wtedy głowa musi być mocna, żeby to znieść.

Łącznie 739 kilometrów i 16 000 metrów przewyższenia, głównie na szutrowych drogach i singletrackach, a do tego ekstremalny upał praktycznie każdego dnia przez 8 dni z rzędu – to nie dla mięczaków. Już sama ilość kurzu, z którym mamy do czynienia przez ten tydzień, jest bolesnym doświadczeniem. Jedna rzecz to płuca, inna to dodatkowy stres związany z tym, że nie widać zawodnika znajdującego się tuż przed tobą czy nawierzchni niektórych zjazdów.

Prawdziwa radość i pasja

Jednym z najbardziej inspirujących doświadczeń podczas tego tygodnia było spotkanie zawodników, którzy każdy etap przejeżdżali w blisko 10 godzin, a może dłużej, tuż po tym, gdy docierali na metę. Wielu z nich wyglądało na wykończonych, ale nie brakowało na ich twarzach szczerego uśmiechu. W tym czasie reszta startujących wzięła już prysznic, zjadła obiad, odpoczęła, miała masaż i czekała na kolację. Ci wojownicy byli naprawdę twardzi. Czuję, że w ciągu tych dni poznałam wiele osób myślących podobnie jak ja, którzy naprawdę kochają MTB. To duża inspiracja i motywacja dla takiej dojrzałej kobiety jak ja.

Organizatorzy i cały zespół Absa Cape Epic, wszyscy wolontariusze, którzy wykonują fantastyczną pracę, żeby ta przygoda mogła się zdarzyć, wszyscy oni zasługują na wielkie podziękowania i ogromny szacunek. Dziękuję za mocne przeżycie i mam nadzieję, że będę mogła powrócić pewnego dnia i dokończyć ten wyścig. Osobne podziękowania należą się firmie Sasol, jednemu z głównych sponsorów wyścigu, który, także dla kobiet, podjął niesłychany wysiłek, żeby wzmocnić obecność Cape Epic w mediach.

Mam nadzieję i wierzę, że już w przyszłym roku w wyścigu będzie osobna grupa startowa dla elity kobiet i damskiej kategorii masters. Tak właśnie powinno być, podobnie jak u mężczyzn. Pozwoliłoby to na większe emocje i bezpośrednią rywalizację walczących ze sobą kobiecych zespołów na każdym etapie, z identycznym i uczciwym startem. Takie zmiany uczyniłyby też rywalizację lepszą dla widzów, mogłyby również zainspirować więcej kobiet do startu!

Gratulacje dla wszystkich, którzy ukończyli Absa Cape Epic 2015. Takie osiągnięcie zasługuje na ogromny szacunek.


Kolarskie pozdrowienia od Gunn-Rity,

Multivan Merida Biking Team
www.gunnrita.com”.


o autorze

Mateusz Zoń

Od 1999 roku wyczynowo uprawia kolarstwo górskie, wielokrotnie stawał na najwyższych stopniach podium prestiżowych zawodów, także poza granicami kraju. 


komentarze

WiadomościWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl