Andrzej Bargiel: szukam radości
– W Himalajach można by wręcz docierać na rowerze do bazy. Chciałbym kiedyś tego spróbować – mówi Andrzej Bargiel, wybitny skialpinista, który 30 czerwca wyruszył do Pakistanu, by zdobyć ośmiotysięczniki Gaszerbrum I i Gaszerbrum II oraz zjechać z nich na nartach bez użycia dodatkowego tlenu. Przed wyjazdem opowiedział nie tylko o górach, ale także o swojej rowerowej pasji.
Przez wielu jesteś kojarzony z wyczynem i ekstremalnymi sytuacjami. Czujesz się przypisany do takiej roli?
Nie zwracam za bardzo na to uwagi. Myślę, że w tak wymagających sportach, które są związane z zarządzaniem ryzykiem, ważne jest, żeby mieć dystans do takich kwestii i czuć, że nie musisz niczego nikomu udowadniać. Robię to dla siebie, czasem jest to walka z moimi ograniczeniami, czasem jest to realizacja marzeń. Szukam radości w tym, co robię, a nie tego, żeby się zapisywać w historii. Tak to zawsze u mnie wyglądało, że narciarstwo było moją największą pasją, samo przygotowywanie się do tych ekspedycji jest fajne i ciekawe, mogę cały czas trenować, uprawiać różne formy aktywności. Mieszkam w górach, więc korzystam z potencjału tego otoczenia.
Ostatnia Twoja wyprawa w Himalaje zakończyła się odwrotem. Czego Cię nauczyła? Może utwierdziła w jakichś przekonaniach albo pozwoliła odkryć coś nowego?
Na pewno z upływem czasu i zbieraniem kolejnych doświadczeń formuła tych wypraw się zmienia. Z nikim się nie ścigam, jestem sam ze sobą i z ekipą, z którą próbuję zrealizować swój cel. Podczas ostatniej wyprawy zobaczyłem wartość tego, że tam jesteśmy, że to przywilej, że jesteśmy w tych górach i działamy w nich. Nie jest tak, że siedzimy tam i gramy w karty, ale jesteśmy w procesie, który jest ciekawy. Mimo tego, że czasem nie udaje się dociągnąć do końca, jest to wartościowy czas, jestem z ludźmi, z którymi dobrze się czuję, poza tym to niesamowita przygoda. Takie trudne przedsięwzięcia, z których czasem trzeba zrezygnować, też nas bardzo dużo uczą, dzięki nim też się rozwijamy. To wartość na przyszłość.
W jakim stopniu procesy związane ze zmianą klimatu mogą dyktować Ci to, co będziesz robił w następnych latach?
Na pewno ma to bardzo duży wpływ na moje działania. Ta sezonowość się zmienia, w niektórych miejscach sytuacja się odwróciła, czasem jest bardzo śnieżna wiosna i przedłuża się zima. Te zmiany widać na przykład pod Everestem, na podstawie dziesięciu lat swoich działań tam widzę, jak bardzo lodowiec się rozsypuje, degraduje, był dla mnie dużo łatwiejszy. Robi się coraz trudniejszy, bardziej nieprzewidywalny, zapadają się w nim pola wielkości boiska piłkarskiego. Idziesz do góry, a gdy wracasz, musisz szukać nowej drogi. Problemem jest to, żeby przedostać się do bazy, robi się z tego wyzwanie. Zachodzące procesy, temperatury, opady wpływają na lodowiec. W górach na pewno jest to bardzo odczuwalne i podnosi ryzyko działalności tam, nie jest to też dobre z punktu widzenia lokalnej społeczności, która pracuje w tych górach. Często jest to jedyna forma pracy, która pozwala utrzymać rodzinę, wykształcić dzieci. Ciężko jest zatrzymać procesy związane ze zmianą klimatu, ale z pewnością jest to coś, z czym musimy walczyć, żeby przyszłe pokolenia mogły w ogóle funkcjonować na Ziemi. Topnienie lodowca to tylko jeden z wielu negatywnych skutków ocieplenia klimatu dla ludzi i zwierząt.
Spotykamy się, by porozmawiać też o Twojej innej pasji, jeździe na rowerze. Wysokie góry i wiele trudnych, nawet ekstremalnych sytuacji, z jakimi się w nich spotykasz, wymagają niezwykłej koncentracji i respektu dla otoczenia. Jak to wygląda w przypadku jazdy na rowerze?
Na rowerze też trzeba zachować koncentrację. Rowery są szybkie, mieszkamy w Polsce, gdzie kultura jazdy kierowców jeszcze nie jest taka jak na Zachodzie. Jako rowerzyści musimy ciągle uważać i być czujni zwłaszcza w ruchliwych miejscach, kierowcy nie uważają dostatecznie. Nie ma za dużo przestrzeni wyłączonej tylko dla rowerzystów, więc jeśli chcesz trenować, musisz korzystać z normalnych dróg. Jeśli chodzi o jazdę w terenie, enduro, też trzeba uważać. To świetna zabawa, dla niej to robimy, sam mam z tego wielką frajdę. Zjeżdżanie na takim rowerze enduro to coś podobnego do narciarstwa. Jest to więc jakaś alternatywa dla narciarzy, by potrenować i fajnie spędzić czas z kolegami, którzy również jeżdżą. Enduro to towarzyski sport, podobnie jak narciarstwo zimą.
Na jakim sprzęcie jeździsz więcej – na rowerze szosowym czy enduro, a może elektrycznym enduro?
Najwięcej jest jednak szosy, później enduro, elektryk na końcu, ale jest on bardzo pomocny. W Tatrach mamy dostępne przede wszystkim drogi na rower szosowy, mamy fajne podjazdy i zjazdy, mamy pętlę wokół Tatr i dużo jest ciekawych dróżek, które można eksplorować. Jest tutaj trudny teren i ciężko jest podjeżdżać w niektórych miejscach na rowerze enduro, ponieważ jest bardzo stromo i są skaliste ścieżki. Z enduro częściej bywam gdzieś w Beskidach. I muszę przyznać, że enduro jest fajne także z tego względu, że wiąże się ze społecznością, w Bielsku mam sporo przyjaciół, z którymi lubię pojeździć. W Tatrach częściej korzystam z roweru elektrycznego, np. by dotrzeć na miejsce, gdzie chcę potrenować, a gdzie wiosną jest jeszcze śnieg. Można na nim pojechać w konkretne miejsce, w którym rozpoczyna się inną aktywność. Mogę ruszyć na wspinaczkę na przykład gdzieś w rejonie Hali Gąsienicowej, a wcześniej wyjechać z całym ekwipunkiem wyżej, by całość nie zajęła tak długo jak w przypadku maszerowania ze sprzętem. Z rowerem elektrycznym dotarcie na miejsce i powrót są dużo przyjemniejsze. Można z nim też fajnie eksplorować teren. Czasem zabieram go do swojego kampera, gdy jestem w jakimś nowym miejscu. Dzięki temu można dobrze poznać to miejsce, pokonując w wymagającym terenie więcej kilometrów niż można by pokonać bez wspomagania elektrycznego. To jest dobre, bo można więcej zobaczyć i odkryć w krótszym czasie, bez takiego roweru trwałoby to o wiele dłużej. Doceniasz go, gdy już go używasz i masz na niego pomysł.
Słyniesz z wyjątkowej wydolności i możliwości organizmu. Jest w tym także jakaś zasługa treningów na szosie?
Na pewno rower szosowy rozwija wydolność. Nigdy nie budowałem jej jednak aż tak bardzo w oparciu o niego, głównie było to bieganie po górach. Rower szosowy przydaje się, by robić dłuższy wysiłek tlenowy, jeździć po sześć, siedem czy osiem godzin. Można trenować na nim latem, gdy temperatury na bieganie są zbyt wysokie. Jazda jest wtedy dużo przyjemniejsza, przynajmniej dla mnie, bo nie jestem zbyt odporny na wysokie temperatury, zawsze doceniam wtedy rower.
Realizujesz na rowerze szosowym jakiś plan treningowy?
Nie robię na nim żadnych szczególnych zadań, czasem po prostu cisnę po górach, pokonuję podjazdy, czasem jadę po płaskim. Nie wykonuję na rowerze żadnych swoich szczegółowych założeń treningowych, bo nie czuję się na nim tak mocno jak bez roweru w górach, gdy pokonuję spore przewyższenia w stromym terenie. Bardziej jest to dla mnie element budowania i rozwijania wytrzymałości. Czasem zdarza mi się pokonać dłuższy dystans, niedawno np. pojechałem do Bielska przez Chochołów, Ujsoły i Żywiec. Jest w Tatrach trochę szosowych zapaleńców, np. były olimpijczyk Sebastian Druszkiewicz, z którym czasem jeżdżę, także na Słowacji.
W zeszłym roku spędziłeś trochę czasu na rowerze z Michałem Gołasiem, jednym z najlepszych polskich kolarzy ostatnich dekad. Co sądzisz o kolarstwie szosowym w zawodowym wydaniu?
Było to bardzo fajne i wartościowe spotkanie, dobrze poznać kogoś, kto robił coś na poważnie, na najwyższym poziomie. Kolarstwo jest szalenie ciekawe i jest bardzo dużo detali, które wpływają na obraz uprawiania tego sportu i poziom, na który można się wznieść. To bardzo trudny sport i wiele osób nie zdaje sobie sprawy, jak kolarstwo jest obecnie precyzyjne, jak bardzo opiera się na technologii, danych i precyzyjnym treningu. Jest zupełnie inaczej niż dawniej, gdy w kolarskich przygotowaniach obowiązywała zasada „im więcej, tym lepiej”. Teraz jest właściwie jak w Formule 1.
Potrafiłbyś się odnaleźć w reżimie zawodowego kolarza? Na Gliczarowie podczas jazdy z Michałem Gołasiem pokazałeś, że kolarskie możliwości masz wielkie.
Trzeba by zmienić filozofię, by pracować dla lidera, zrozumieć ją i nauczyć się tego. Mogłoby to być wyzwanie, bo trzeba bardzo ciężko dla kogoś pracować, a może się okazać, że na koniec z jakichś powodów ta praca nie będzie odpowiednio wykorzystana. To wymagający sport, ale też ciekawy, wiąże się z podróżami, kulturą kibicowania, wielkimi emocjami. Problemem mogłyby być dla mnie wysokie temperatury na wyścigach, fajnie jednak byłoby co najmniej pojechać na obóz treningowy z zawodową grupą kolarską i zobaczyć, jak to wygląda od środka. Dwa-trzy razy byłem na Sardynii z amatorską ekipą z Krakowa i mogłem się trochę uczyć tego kolarstwa, jak gospodarować energią na podjazdach, kiedy można sobie na co pozwolić, gdy jest jeszcze określony dystans do przejechania. Szosa jest fajna też pod tym względem, że to coś na lata, co pozwala utrzymywać formę i dbać o zdrowie.
Zobaczymy Cię kiedyś na rowerze z przypiętym numerem startowym, choćby w amatorskim wyścigu?
Moja działalność jest mocno sprofilowana i angażująca, ale może z czasem, gdy moja aktywność w górach stanie się łagodniejsza, będę potrzebował jakichś nowych wyzwań, żeby mieć motywację do treningu. W końcu trzeba się ruszać, nawet po zakończeniu poważnej aktywności sportowej.
Kolarstwo i narciarstwo w dużej mierze bazują na sprzęcie. Widzisz podobieństwa w podejściu do niego w obu dyscyplinach?
W kolarstwie są określone regulacje dotyczące sprzętu, np. limit wagi roweru, by nie wpływała negatywnie na bezpieczeństwo. W moim sporcie też było podobnie z wyścigiem wagowym. Pamiętam, że wierciliśmy w butach narciarskich dziury, miałem też buty skitourowe wiązane na sznurówki, które ważyły połowę mniej niż fabryczne. Tylko częściowo miały porządną gumę, były zeszlifowane szlifierką i jeździło się w nich jak w kaloszach. Jeśli funkcjonowałeś w takich realiach na co dzień, dało się do tego przyzwyczaić, ale w pewnym momencie pojawiły się ograniczenia wagowe, pojawił się też nowoczesny sprzęt i zawodnik nie musiał już sam poszukiwać odpowiedniego komfortu i wagi. Producenci sami zaczęli wprowadzać pomysły zawodników, którzy tuningowali swój sprzęt, do tworzenia fabrycznych butów, nart czy wiązań. Firmy coraz bardziej poszukują nowych rozwiązań, coraz większy nacisk kładą na bezpieczeństwo. Oczywiście waga jest ważna, ale komfort i bezpieczeństwo są w tym wszystkim kluczowe.
Tobie też zdarzyło się doradzać przy projektowaniu sprzętu?
Tak, jeśli chodzi o narty i buty. Nawet kiedyś z bratem robiliśmy w Gdańsku tyły wiązań, które były z różnych kompozytów. Na różnych etapach byłem w to zaangażowany, fajnie, że można czasem wpłynąć na to, by sprzęt był bardziej dopasowany do twojej działalności.
Mocno śledzisz rozwój rowerów?
Sprzęt się zmienił, wcześniej wszystko było analogowe, teraz jest bardzo dużo elektroniki. Jest bardzo dużo włókna węglowego, które jakiś czas temu było czymś absolutnie wyjątkowym w rowerach. Wszystko z poziomu zawodowego schodzi do powszechnego użytku, podobnie jak w narciarstwie. Fajne jest to, że te rowery wyglądają coraz lepiej, że design też jest ważny. To nakręca ludzi, którzy jeżdżą amatorsko, a chcą wyglądać oryginalnie. Rowery stały się przepiękne i mogą być elementem wystroju domu. Jeśli chodzi o konkretne rozwiązania, doceniam elektryczną zmianę przełożeń i hamulce tarczowe w rowerze szosowym. Można się z nimi czuć bezpiecznie na zjazdach, przy wysokich temperaturach, w deszczu. Tarcze po prostu działają. Elektryczna zmiana przełożeń pozwoliła zapomnieć o problemach z linkami, czyścić je, mogły one zawieść, gdy nie dbało się odpowiednio o rower. To dla mnie dwie najważniejsze zmiany, oczywiście poprawiła się też wygoda na rowerze. Wygodniejsze są choćby buty, są lepsze ciuchy, zmieniło się również podejście do opon, dzięki czemu jest też bezpieczniej. Podobają mi się także rowery szosowe aero, sam od niedawna na takim jeżdżę. Podjazdy w Polsce są krótkie, może czasami strome, ale można wtedy zacisnąć zęby, w kontekście dłuższej trasy i tak zyski z roweru aero będą większe.
Myślałeś o tym, żeby połączyć kiedyś swoje cele wysokogórskie z rowerem?
Na pewno są na to szanse. Dużo możliwości jest w górach na innych kontynentach, gdzie można między szczytami podróżować na rowerze. Tybet byłby świetną przestrzenią do czegoś takiego. W Himalajach można by wręcz docierać na rowerze do bazy. Chciałbym kiedyś tego spróbować.
Masz jakieś marzenia związane z rowerami?
Chciałbym pojechać do Ameryki Południowej i polatać tam na enduro albo pojechać na rowerową wyprawę z fajną ekipą, może kamperem. Wschód też jest bardzo ciekawym kierunkiem, ale ze względu na wojnę teraz trudno rozważać jakieś cele w tych stronach. Mam przygotowany kamper z myślą o takich wyjazdach, jest chyba nawet za bardzo terenowy jak na Europę i mam nadzieję, że go odpowiednio wykorzystam.
Jakie są Twoje najlepsze i najgorsze rowerowe wspomnienia?
Nieprzyjemną historią było to, kiedy wpadła mi pod koła kura. Wywaliłem się, złamałem widelec w swoim rowerze szosowym. Ja wyszedłem z tego cało, rower i kura niestety nie. Było to dość mocne przeżycie. Kiedyś miałem w Zakopanem kolizję z samochodem, ale zrobiłem salto w powietrzu i właściwie wylądowałem na nogach. Jeśli chodzi o pozytywne wspomnienia, to lubię dotrzeć na rowerze MTB w zachwycające miejsca, ale lubię się też zmęczyć. Uwielbiam, gdy wiosna budzi się do życia, a ja wyskakuję na szosę, powietrze jest inne, trawa się zieleni, woda po deszczu paruje albo pięknie zachodzi słońce, to są niezwykłe chwile. Inne przeżycia może dać rower enduro, który kojarzy mi się z przyjaciółmi i relaksem z ekipą. Można porozmawiać na wyciągu, spędzić dobrze czas z innymi.
Jak określiłbyś swoje umiejętności enduro?
Są stałe, nie rozwijam ich. Radzę sobie w terenie, pewnie za mało skaczę. Żeby się poprawić, musiałbym pojechać gdzieś poćwiczyć na parę dni i pojeździć na przygotowanych trasach. Lubię takie wyzwania, czasem skaczę z jakichś skał, są wtedy emocje.
Rezygnujesz czasem z czegoś na trasie, bo wiesz, że czeka Cię kolejna wyprawa?
Moi koledzy radzą sobie dobrze i gdy pojeżdżę z nimi z trzy godziny, zaczyna mi się wydawać, że też jestem dobry, łapię flow, a czasem wystarczy drobny błąd, żeby się solidnie wywalić. Trzeba uważać, na szczęście sprzęt jest coraz bezpieczniejszy, są ochraniacze, kaski, wszystko to się bardzo rozwinęło i może uratować skórę.
Masz jakieś rady dla początkujących rowerzystów?
Przede wszystkim zawsze warto pamiętać o bezpieczeństwie, chyba nikomu już nie trzeba tłumaczyć, że jazda w kasku to podstawa. Na pewno trzeba o siebie zadbać, mieć ze sobą picie, podstawowy zestaw naprawczy, czasem możemy być na trasie zdani tylko na siebie. Dobrze jest się po prostu ruszać, korzystając z roweru. Ten sport daje dobrą energię, endorfiny, nawet gdy po pracy czujemy się zmęczeni, możemy przez tę aktywność odpocząć. Warto zarażać taką aktywnością też młodzież, żeby weszło jej to w krew, żeby młodzi zrozumieli, że aktywność fizyczna to ważny element życia. Jazda na rowerze daje dużo dobrych emocji, możemy dzięki niemu nie tylko zadbać o zdrowie, ale też podróżować i zwiedzać. Warto kręcić!
Rozmawiał: Mateusz Musioł, Merida Polska
***
ANDRZEJ BARGIEL (1988) wychował się w Łętowni w Małopolsce. Od najmłodszych lat wykazywał talent do narciarstwa i skialpinizmu. Jako nastolatek przeprowadził się do Zakopanego, aby rozwijać swoje umiejętności. Bardzo szybko okazało się, że posiada ponadprzeciętne predyspozycje do sportów wytrzymałościowych. Jest trzykrotnym mistrzem Polski w narciarstwie wysokogórskim, trzecim w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w kategorii Espoir oraz rekordzistą świata w biegu na Elbrus. Od 2013 roku realizuje swój autorski projekt HIC SUNT LEONES, którego celem są zjazdy na nartach z najwyższych szczytów Ziemi bez użycia tlenu. Jest pierwszym Polakiem, który zjechał na nartach z wierzchołka ośmiotysięcznika Sziszapangma-Centralna (SHISHAPANGMA SKI CHALLENGE 2013). W 2014 roku ustanowił rekord najszybszego wejścia na szczyt Manaslu (14 h 5 min.), po czym zjechał na nartach do bazy co łącznie zajęło mu 21 h 14 min. Jako drugi człowiek w historii zjechał z tego szczytu na nartach do bazy (MANASLU SKI CHALLENGE 2014). Rok później w ramach wyprawy BROAD PEAK SKI CHALLENGE 2015 zdobył szczyt Broad Peak i jako pierwszy człowiek w historii zjechał z niego na nartach. W 2016 roku otrzymał tytuł „Śnieżnej Pantery” za pobicie (o 12 dni) rekordu świata w zdobyciu i zjeździe na nartach z pięciu siedmiotysięczników położonych na terenie byłego ZSRR. Największym sukcesem sportowca jest projekt K2 SKI CHALLENGE 2018 polegający na zdobyciu szczytu K2 i zjeździe na nartach z wierzchołka tej niezwykle trudnej i wymagającej technicznie góry, czego nie udało się dokonać wcześniej żadnemu człowiekowi na świecie. W 2019 roku, w trakcie wyprawy na Mount Everest (EVEREST SKI CHALLENGE 2019) ze względu na złą pogodę i niebezpieczeństwo związane z ogromnym (50 m wysokości i 30 m szerokości) serakiem zwisającym 800 metrów nad lodowcem i odczepionym od podłoża, musiał podjąć decyzję o przerwaniu wyprawy. W kwietniu 2021 roku wyruszył na wyprawę KARAKORAM SKI EXPEDITION, której celem było zdobycie i zjechanie na nartach z dwóch sześciotysięczników – Laila Peak oraz Yawash Sar II, czego z sukcesem udało się dokonać. W sierpniu 2022 roku ponownie ruszył w Himalaje, by podjąć swoją drugą próbę zdobycia wierzchołka najwyżej góry świata oraz zjazdu z niego na nartach bez użycia dodatkowego tlenu. Tym razem udało się dotrzeć do Przełęczy Południowej na wysokość 8000 m n.p.m., ze względu jednak na silne porywy wiatru musiał podjąć decyzję o zawieszeniu akcji górskiej, schodząc do obozu drugiego z nadzieją na poprawę pogody. Prognoza na kolejne dni i tygodnie pogarszała się z dnia na dzień, przewidywane duże opady śniegu i wzmagający się wiatr nie dawały możliwości realizacji wejścia odpowiedzialnie i bezpiecznie. Niestety najbardziej rozsądną decyzją w tych okolicznościach było zakończenie wyprawy. Pod koniec czerwca 2023 roku rozpoczął wyprawę GASHERBRUM SKI CHALLENGE. Wyprawa ma na celu eksplorację rejonu Gaszerbrumów i zdobycie dwóch ośmiotysięczników – Gaszerbrum I i Gaszerbrum II oraz zjazd z obydwu szczytów na nartach bez użycia dodatkowego tlenu z butli.
komentarze