Było co jechać! Wywiad z Agnieszką Skalniak-Sójka

Jechałaś na ten wyścig z założeniem, a może mocnym postanowieniem, że on się tak skończy?

Tak, taki był plan. Bardzo chciałam wygrać ten wyścig, byłam bardzo zmotywowana. Czułam się dobrze już od pierwszego etapu. Z każdym dniem zmęczenie wprawdzie narastało, ale przecież nie tylko ja tak się czułam! (śmiech). Na szczęście miałyśmy na ten wyścig świetny i jak się okazało bardzo mocny skład, konkretny cel i dobrą strategię, ułożoną przez Paulinę i Pawła [Bentkowskich – przyp. red.]. Dałyśmy z siebie wszystko, było nas, jako drużynę, widać w tym wyścigu. I wygrałyśmy, z czego bardzo się cieszę!

Dobrze przepracowana zima przyniosła efekty? 

Bardzo dużo wniosły starty w wyścigach przełajowych, treningi na nartach biegowych, zgrupowania w Chorwacji, a szczególnie to w Livignio, na którym wykonałam sporo ciężkiej pracy. Myślę, że to wszystko złożyło się na tak dobry wynik. 

Obserwowaliśmy przebieg rywalizacji, śledziliśmy wyniki, czytaliśmy Wasze wypowiedzi. Opowiedz jednak, jak od środka, z Twojej perspektywy, wyglądały poszczególne etapy? 

Przede wszystkim od startu było bardzo szybko i mocno, w ogóle nie było luźnej, lekkiej jazdy. Cały czas szła robota. Pod koniec pierwszego etapu dziewczyny rozprowadziły mnie na idealną pozycję, żebym mogła finałowy podjazd rozpocząć z przodu. Na 300 metrów przed metą ruszyłam ostro, ale zamiast pojechać na finisz, pomyliłam trasę (śmiech). Mimo wszystko udało mi się dojść czołówkę i tuż przed kreską wyprzedzić Jenny Rissveds, no i wygrać etap. 

Drugiego dnia czekał nas ciężki podjazd pod Przełęcz Pustevny. Miałam zamiar pojechać tam mocno i urwać się peletonowi, ale posłuchałam Pawła [Bentkowskiego, dyrektora sportowego – przyp. red.], który radził, żeby zaczekać, aż się zjedzie większa grupa. Stamtąd do mety jest jeszcze 70 km. Na szczycie byłyśmy z Dominiką same, wkrótce pojawiła się Monika i jeszcze kilka zawodniczek. Mogłam, jadąc w grupie, oszczędzać siły na finisz, na którym byłam druga.  

Na czasówce dałam z siebie wszystko, więc odzyskałam koszulkę liderki. Liczyłam wprawdzie, że sytuacja w klasyfikacji generalnej się wyklaruje, ale tak się nie stało. Do popołudniowego etapu przystępowałam więc z niewielką różnicą czasową do bezpośrednich rywalek. Wyścig był nerwowy – dużo zakrętów, wąskie uliczki, peleton się rozciągał. Jednak nasze dziewczyny kontrolowały przebieg rywalizacji, jechałam więc ze spokojną głową, mimo że wyjechałam się na czasówce. Przed finałem nie miałyśmy dobrej pozycji, rywalkom udało się nas zamknąć, sądziłam nawet, że już nic się nie da zrobić, ale wtedy zobaczyłam Szwedkę wychodzącą z krzaków (śmiech). Spadł jej łańcuch i się przewróciła. Wykorzystałam ten moment, chcąc chociaż jakieś bonifikaty czasowe wypracować. W efekcie wygrałam, a „Doma” [Dominika Włodarczyk – przyp. red.] była druga. To było też o tyle dla nas ważne, że tego dnia na wyścigu pojawił się nasz sponsor, pan Władysław Piszczałka, myślę, że zrobiłyśmy mu miły prezent.  

To nas trochę uspokoiło, ale przewaga nadal nie była znacząca, więc założeniem na ostatni etap była walka na premiach, żeby zyskać dodatkowo jakieś 5 sekund, gdyby nie udało się stanąć na podium etapowym. Dziewczyny rozprowadziły mnie na dwie premie, po drugiej wyklarowała się ucieczka, w której jechałyśmy z Dominiką i dwiema zawodniczkami z reprezentacji Szwecji. W tym z Jenny, która w końcu postanowiła samotnie odjechać. Pilnowałam jej, ale szarpała, chcąc mnie urwać, więc poprosiłam dziewczyny o wsparcie. Przed szczytem rozprowadziły mnie jeszcze na finisz i w ten sposób wygrałyśmy i ten etap, i cały wyścig! 

Zaskoczyła Cię Jenny Rissveds? Świetnie jechała ten wyścig. 

Zaskoczyła mnie najbardziej na drugim etapie, bo nie spodziewałam się, że ma takie depnięcie na finiszu. Ale wywodzi się z MTB, więc potrafi pojechać taki krótki zryw mocno i dynamicznie. W ogóle jest bardzo mocna, cieszę się, że mogłam bezpośrednio rywalizować z zawodniczką ze światowego topu. 

Ścigałaś się w etapówkach, to nie Twoje pierwsze doświadczenie z takim wyścigiem. Jak, pod kątem trudności, oceniasz Gracia-Orlová? 

Było co jechać. Etapy, z wyjątkiem czasówki, poprowadzone zostały po pagórkowatym terenie. Podjazdy były wprawdzie krótkie, ale sztywne, więc wchodziły w nogi. Od pierwszego dnia nie było lekko, ale to właśnie o nim mogę powiedzieć, że był najlżejszy. Drugi był już bardzo ciężki, Pustevny i kolejne podjazdy dawały o sobie znać. Najgorszy był dla mnie sobotni popołudniowy etap, po czasówce miałam puste nogi, więc pierwsze rundy były dla mnie bardzo trudne, ale później puściło i jechało mi się dobrze. 

Trzeba też pamiętać, że w takim wyścigu jak Gracia-Orlová wszystkie chcemy się pokazać. Kiedy ścigają się ekipy worldtourowe, z utytułowanymi zawodniczkami, rywalizacja jest bardziej przewidywalna, ale też spokojniejsza, można powiedzieć, że karty są właściwie rozdane. Tu każda z nas mogła być czarnym koniem wyścigu, nie było oczywistej faworytki, nie wiadomo było, czego się spodziewać po poszczególnych ekipach, wszystkie szukałyśmy swojej szansy. To podkręcało współzawodnictwo.    

Wasza trenerka, Paulina Brzeźna-Bentkowska, powiedziała, że pojechałyście jak prawdziwa zawodowa ekipa – perfekcyjnie realizowałyście założenia i reagowałyście na sytuację w peletonie.  

Byłam pod ogromny wrażeniem tego, jak jechałyśmy. Wszystkie rozumiałyśmy, po co tam jesteśmy, co mamy do zrobienia i jaki cel chcemy wspólnie osiągnąć. Wystarczył sygnał, żebyśmy natychmiast zmieniały taktykę, kasowały ucieczkę, kontrolowały wyścig. Miałam, jako liderka teamu na ten wyścig, ogromne wsparcie w dziewczynach. Nie tylko, gdy rozprowadzały mnie na finisz, ale także wtedy, gdy mówiłam, że mam ciężkie nogi. Usłyszałam: „wszystkich boli, ale ty jesteś mocna, dasz radę!”. To motywuje i dodaje skrzydeł. 

Gdzie w najbliższym czasie będziesz się ścigać? 

Za niespełna tydzień jedziemy w Belgii klasyk GP Eco-Struct, a później z kadrą Polski jadę dwa wyścigi we Francji. 

Jakie są Twoje najważniejsze starty w tym sezonie?  

Najważniejsze na pewno będą mistrzostwa Polski, ale również na innych wyścigach chciałabym się pokazać. Celuję także w mistrzostwa Europy i świata, szczególnie te ostatnie, bo trasa bardzo mi się podoba. Mam nadzieję, że pojadę w Australii dobry wyścig. 

Zdjęcia: Dariusz Krzywański


o autorze

Paweł Waloszczyk

Twórca portalu, absolwent Politechniki Śląskiej który zamiast pisać o tym co zrobić by sprzęt rowerowy był lepszy, co robił przez ostatnie lata, postanowił sam się za to zabrać. Pasjonat nowych technologii i materiałów. 

Powiązane posty


komentarze

Powiązane treści

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl