Australian Expedition 2018 – rowerem przez Australię i Nową Zelandię !!

Australia i Nowa Zelandia od wielu lat były na liście krajów, które chciałem odwiedzić i przejechać na rowerze. Australia interesowała mnie jako nowy, duży kontynent, a Nowa Zelandia zawsze kojarzyła mi się jako kraj bardzo podobny do Islandii, Szkocji i krajów skandynawskich.

Podczas 90 dni wyprawy udało mi się zrealizować większość założonych wcześniej celów. Przemierzyłem na rowerze cały australijski kontynent z zachodu na wschód, odwiedziłem wszystkie duże stany i terytoria zależne od Australii, w tym także Tasmanię. W dziesięć dni przejechałem szutrową i bezludną, pustynną drogę Great Central Road o długości ponad 1100km oraz krótszy o połowę, ale bardziej kamienisty Birdsville Track. Zobaczyłem słynną skalę Uluru / Ayers Rock, skały Kata Tjuta oraz kuliste głazy Marbles Devil’s. Przejechałem malowniczą drogę Great Ocean Road prowadząca wzdłuż południowego wybrzeża oraz drogę górską Great Alpine Road na której poprowadzony został najwyższy odcinek asfaltowy Australii do przełęczy The Cross na 1845 metrów n.p.m.

Odwiedziłem Tasmanię, wjeżdżając na najwyższą drogę na wyspie na wysokość ponad 1500m n.p.m. ze znanym krętym odcinkiem Jacob’s Ladder, która znajduje się tuż pod drugim najwyższym szczytem wyspy. Pod koniec podróży po Australii wjechałem w długo wyczekiwane góry Alp australijskich i pokonałem kilka najwyższych dróg kontynentu. Z rowerem, w mocno zimowych warunkach zdobyłem najwyższy szczyt Australii – Górę Kościuszki o wysokości 2228m n.p.m. i najwyższą przełęcz drogową Rawson Pass 2100m n.p.m. Zaczynając wyprawę w Perth na zachodnim wybrzeżu przejechałem przez miasta Kalgoorlie, Alice Springs, Tennant Creek, Mount Isa, Birdsville, Adelaide, Melbourne, Canberra oraz Sydney. Na dystansie ponad 9000km przejechanych w Aussie ponad 2000km prowadziło po drogach szutrowych z kamienistymi i piaskowymi odcinkami. To 20% całej trasy, co w znacznym stopniu podniosło trudność podróży. Starałem się każdego dnia pokonywać 100km lub więcej. Tylko dwa razy nie udała mi się ta sztuka (raz z powodu ulewnego deszczu i raz z okazji możliwości spania w motelu za darmo).

W trakcie podróży zdecydowałem się na dodatkowe utrudnienie wyprawy poprzez niekupowanie wody butelkowanej oraz nie spanie w płatnych miejscach jak hotele, motele campingi, itp. Podczas wyprawy spałem tylko pod namiotem lub w domach hostów poprzez serwis Warmshowers. Raz spałem na ławce, a raz w starym, opuszczonym domu. Zdarzyło mi się też spać w toalecie publicznej ze względu na kilkustopniowy mróz na zewnątrz oraz ogrzewanie podłogowe w toalecie. Tylko raz byłem zmuszony do skorzystania z pomocy i podjechania samochodem do najbliższego miasta w celu zrobienia zakupów na kolejne dni. Było to wymuszone Świętami Wielkanocnymi i pozamykanymi sklepami. Spanie na odludnej pustyni z dala od miejskich świateł pozwalało mi zobaczyć miliony gwiazd, dziesiątki gwiazdozbiorów i mgławic oraz wiele spadających meteorów. Największą atrakcją południowego nieba jest Krzyż Południa czyli najmniejszy i najbardziej charakterystyczny gwiazdozbiór w kształcie krzyża, którego dłuższe ramię wskazuje biegun południowy. Czasem, aby dłużej obserwować Krzyż Południa specjalnie ustawiałem wejście namiotu w kierunku południowym. Mogłem wtedy patrzeć jak gwiazdozbiór obraca się i w środku nocy przybiera prawidłową postawę krzyża.

Dwa razy przekroczyłem granicę dziennego dystansu z liczbą powyżej 200km (209km po dniu przerwy w Alice Springs z wiatrem oraz 213km ostatniego dnia w Australii z dojazdem do lotniska i nocnym zwiedzaniem Sydney). Na pustynnych odcinkach wyprawy, głównie na Great Central Road byłem zdany na życzliwość innych ludzi. Była to jedna z niewielu moich wypraw, kiedy musiałem liczyć na życzliwość obcych ludzi aby zaspokoić ogromne pragnienie. Na gorącej GCR moje dziennie zapotrzebowanie na wodę sięgało 10-11 litrów na dobę. W sakwach miałem około 13 litrów, jednak miejsca w których mogłem napełnić zbiorniki były oddalone od siebie o dwa, a czasem i trzy dni jazdy rowerem. To sprawiło, że o wodę musiałem prosić Aborygenów, kierowców ciężarówek i robotników drogowych. Wszyscy chętnie pomagali mi na pustynnej trasie. Na dystansie ponad 5000km w centralnej Australii w jedzenie i wodę mogłem zaopatrywać się w jedynie w przydrożnych Roadhouse’ach.

Moja dieta na wyprawie oparta była głównie na tanich produktach z supermarketów. Były to przeważnie: chleb tostowy, puszki z tuńczykiem, łososiem lub fasolą, czekolady, ciastka, dżem, masło orzechowe, mleko, soki, owoce i słodycze. W Australii miałem okazję spróbować zdrowego i wyśmienitego w smaku mięsa z kangura, a w Nowej Zelandii delikatnej baraniny. Poza tym pierwszy raz próbowałem owoców Passion Fruit, Feijoa oraz Kiwano.

Przez trzy miesiące podróży kupiłem tylko jedną butelkę wody o pojemności 1.25L na sumę 73 centów australijskich. Na dodatek wodę kupiłem pierwszego dnia tylko dlatego, aby mieć dodatkowy zbiornik na wodę poza bidonami. Ponieważ butelkowana woda w Australii jest droga, przeważnie piłem wodę kranową. W miastach, gdzie znajdowały się duże sieci supermarketów zamiast wody wolałem kupić mleko lub soki, których ceny były zbliżone do polskich. Kilka razy wodę napełniałem ze studni wiatrowych, źródeł górskich, rzeki, a raz byłem zmuszony do picia wody z kałuży z pomocą butelki z filtrem WaterToGo. W miastach w okolicach parków i miejsc turystycznych czasami mogłem nabrać wody filtrowanej ze specjalnego dystrybutora.

Na wyprawie poruszałem się na niezawodnym, gravelowym rowerze Author Ronin. Podczas ponad dziesięciotysięcznej podróży tylko raz odwiedziłem serwis rowerowy z powodu pękniętej szprychy. Na całej trasie miałem tylko jedną przebitą dętkę po najechaniu na mały drut. Podczas całej wyprawy zużyłem tylko trzy opony przemieniając je pomiędzy kołami roweru i przyczepki w odpowiednich momentach. Pozostały sprzęt także spisał się rewelacyjnie. Namiot i śpiwór przetrwały ponad dwa miesiące codziennego używania. Problem miałem z jednym pedałem który po kilku tysiącach kilometrów złapał luz na łożyskach i trochę hałasował. Z końcem podróży po Australii zdecydowałem się na odłączenie od mojego zestawu przyczepki Extrawheel z trzech powodów. Na Nową Zelandię nie potrzebowałem już dodatkowej przestrzeni bagażowej, piasta z dynamo w kole przyczepki miała spory luz. Główną przyczyną pozostawienia przyczepy w Australii był fakt, że nie zmieściłbym się w limicie wagowym w bagażu rejestrowanym podczas przelotu do Nowej Zelandii.

Przejeżdżając tysiące kilometrów po Australii i Nowej Zelandii doświadczyłem wielu różnych sytuacji na drodze, ale nie niebezpiecznych. Na pustyniach uciążliwe były upały z temperaturami do 39°C, mocny przeciwny wiatr, brak wody oraz muchy, które były bardzo nachalne i cięgle latały wokół mnie non stop. Doskonale pamiętam swój pierwszy deszcz na pustyni, kiedy nieźle mnie zmoczyło, a temperatura z ponad 35 stopni spadła o 10 mniej i po wielu upalnych dniach zrobiło się przyjemne popołudnie. Południowo-wschodnia Australia okazała się bardziej mokra i chłodna, a w górach kilka razy zaskoczył mnie śnieg. Nigdy nie zapomnę zapachu eukaliptusa, który był bardzo wyraźny podczas opadów deszczu pozostawiając przyjemny zapach chłodu w nozdrzach.

W Australii wielokrotnie miałem okazję z bliska obserwować egzotyczne zwierzęta występujące w różnych regionach kontynentu. W środkowo-zachodniej części pustynnej Australii widziałem setki wielbłądów, które żyją wolno na rozległych terenach. Rano, tuż po wschodzie słońca mogłem spotkać płochliwe psy dingo, które przebiegały przez drogę. Na drodze Great Central Road dwa razy udało mi się dostrzec jaszczurkę przypominającą małego smoka – Thorny Devil oraz większą Blue Tonque Lizard z niebieskim językiem. Na obie o mało co nie najechałem. Podczas dnia odpoczynku w Alice Springs pomiędzy domami przechadzała się największa australijska jaszczurka – Waran Wielki, co wywołało poruszenie nawet u okolicznych mieszkańców osiedla. W południowo-zachodniej części Aussie w końcu mogłem nacieszyć się widokiem kangurów, których w ogóle nie widziałem z bliska przez ponad 6000km. Wiele z nich mijałem na 2-3 metry od siebie jadąc rowerem. Siedząc za krzakami nie słyszały jak nadjeżdżam, a potem w reguły uciekały w popłochu lub zastygały w bezruchu. Na Tasmanii i w NZ widziałem też mniejsze gatunki kangurów. Nie miałem szczęścia do misiów koala i wombatów. Koalę widziałem tylko jednego, wysoko na drzewie. Australia to zdecydowanie raj dla miłośników ptaków, których jest tam ogrom. Bardzo dużo jest różnych gatunków wielokolorowych papug, sporo dużych ptaków takich jak: nielotne emu, kruki czarne, ibisy, pawie, drapieżne i padlinożerne sokoły. Praktycznie nie spotkałem niebezpiecznych pajęczaków i węży o których mnie ostrzegano. Widziałem tylko jednego dużego węża, który przepełzł przez drogę, a jednego niegroźnego pająka znalazłem na sakwie. Przemierzając Nową Zelandię miałem wrażenie, że królestwo owiec znajduje się właśnie tam. Każdy skrawek zielonej łąki był tak wykorzystany jako wypas dla owiec. Z domowych zwierząt hodowlanych w obu krajach można spotkać bydło, mleczne krowy, alpaki w regionach podgórskich także jelenie.

Australia znana jest z tak zwanych pociągów drogowych „Road Train” czyli ciężarówek z kilkoma naczepami. W niektórych stanach kraju miałem okazję poruszać się w ruchu ulicznym z tymi długimi zestawami. Najdłuższe ciężarówki miały podczepione cztery przyczepy i osiągały ponad 53 metry długości. Musze przyznać, że jazda na rowerze obok tak długich pojazdów jest niezwykle ekscytująca. Pojazdy te jeżdżą z prędkością ponad 100km/h, a wyprzedzanie mnie zajmowało im kilka sekund. Równie niezwykłe były ogromne pojazdy ponadgabarytowe poruszające się po drogach Australii. Widziałem jak ciężarówki przewoziły kontenery mieszkalne, małe domy oraz wielkie pojazdy wykorzystywane w kopalniach.

Do Nowej Zelandii wybrałem się tuż przed rozpoczęciem zimy. Moim zamiarem było zdobycie kilku najwyższych dróg Wyspy Południowej, która jest największa i najwyższa w NZ. Najwyższe drogi Nowej Zelandii sięgają wysokości ponad 1600 metrów n.p.m. i są to z reguły drogi dojazdowe do ośrodków narciarskich. Właśnie z powodu zimowych warunków udało mi się wjechać tylko na jeden taki podjazd do ośrodka narciarskiego Mount Hutt na wysokość nieco powyżej 1600 metrów n.p.m. Tydzień później wjechałem jeszcze na przełęcz Crowne Range Summit na wysokość 1076 m n.p.m. Na przełęcz prowadzi najwyższa droga asfaltowa w całej Nowej Zelandii. Dodatkowym utrudnieniem w NZ był bardzo krótki dzień, który trwał od 8:00 do 17:00. W Nowej Zelandii, tuż przez rozpoczęciem kalendarzowej zimy, kilka razy o poranku był mróz, a temperatura w dzień nie przekraczała kilku stopni Celsjusza. Kraj kiwi jest najbardziej oddalonym od Polski, jednak ze względu na naturalne piękno, zróżnicowane krajobrazy i bardzo czyste, niezanieczyszczone powietrze chciałbym tam kiedyś powrócić.

Australia była 57, a Nowa Zelandia 58-tym krajem który odwiedziłem. Australia to piąty kontynent do którego zawitałem.

Zdobywając Mount Kościuszko i Rawson Pass jestem już w połowie drogi do osiągnięcia celu i zrealizowania marzenia o Rowerowej Koronie Ziemi.

W porównaniu z moimi poprzednimi wysokogórskimi ekspedycjami wyprawa przez Australię i Nową Zelandię nie była zbyt wymagająca. Wiele pustynnych, płaskich i prostych jak strzała obcinków była po prostu monotonna. Owszem, czasami odczuwałem niedogodności związane z brakiem wody, upałem, mrozem, deszczem i śniegiem, ale były to tylko krótkie chwile wyprawy. Fizyczne zmęczenie odczuwałem tylko na samym początku wyprawy oraz po zdobyciu Góry Kościuszki w zimowych warunkach.

Australijska przygoda pozwoliła mi przejechać i poznać nowy kontynent. Na długiej trasie spotkałem wielu wspaniałych ludzi, którzy niekiedy sami proponowali wszelaką pomoc. Zadowolony jestem z nowo zdobytych podjazdów i wielu odwiedzonych atrakcji turystycznych Australii. Dowiedziałem się wiele o historii Australii, która w znacznym stopniu przypomina mi początki USA. W centralnej Australii obserwować mogłem Aborygenów, którzy także pomagali mi na trasie.

Cieszę się, że ponownie wszystko zagrało tak jak trzeba. Wszystkie przeloty, rejs promem na Tasmanię i przede wszystkim sama wyprawa przebiegła bez żadnych większych przeszkód. W części australijskiej zabrakło mi tylko kilka dodatkowych dni na dwa cele w górach i dwa dni na zwiedzanie Canberry oraz Sydney. W NZ nie udało mi się dojechać do Slope Cape czyli najbardziej na południe wysuniętego przylądka Wyspy Południowej. Podczas wyprawy miałem tylko trzy dni odpoczynku od jazdy.

Statystyki i koszty:

10671 przejechanych kilometrów (w tym 9158km po Australii i 1513km po Nowej Zelandii)

90 dni wyprawy (w tym 5 dni podróży samolotem, 3 dni odpoczynku od jazdy)

58km/h – najwyższa maksymalna prędkość wyprawy

213km – najdłuższy dzienny dystans wyprawy (dwa dni poniżej 100km i dwa dni powyżej 200km)

78 dni jazdy z dystansem powyżej 100 km dziennie

11 godzin 47 minut – najdłuższy dzienny czas jazdy

130.1 km – średni dystans dzienny wyprawy

-6°C – +39°C – zakres temperatur podczas wyprawy

Ponad 60 nocy przespanych w namiocie, 8 nocy dzięki pomocy Warmshowers.

19kg utraconej wagi ciała

Około 680 litrów wypitych płynów podczas wyprawy (zakładając średnią 8L/dobę)

12 litrów – największa dzienna ilość wypitych płynów

3500 wykonanych zdjęć ( średnio 38 dziennie)

Koszty wyprawy:

5500zł – koszt przelotów z jedną sztuką bagażu rejestrowanego do 30kg.

730zł – koszt promu na Tasmanię

500zł przygotowania do wyprawy (zakup dodatkowych części, sprzętu)

350zł koszty ubezpieczenia

25$ – serwis roweru w trasie

0,73$ całkowity koszt zakupu wody podczas wyprawy (1 butelka 1.25L)

0$ wydane na płatne noclegi podczas całej wyprawy

1100$ wydane na żywność w Australii

300$ wydane na żywność w NZ

Całkowity koszt trzymiesięcznej wyprawy rowerowej po Australii i Nowej Zelandii wyniósł około 11.000 złotych (średnio 122zł dziennie uwzględniając wszystkie koszty)

Podziękowania za wsparcie sprzętowe wyprawy dla Author Polska, za niezawodny rower Author Ronin. Podziękowania dla dystrybutora sprzętu rowerowego Velo sp. z.o.o z Gliwic za licznik Cateye, buty SiDi i inne części oraz akcesoria rowerowe.

Podziękowania dla HTC Polska za wsparcie wyprawy flagowym smartfonem HTC U11, dzięki któremu wykonałem wiele wspaniałych zdjęć.

Podziękowania dla marki Extrawheel za super przyczepkę Voyager oraz komplet nowych sakw.

Podziękowania dla marki WaterToGo Polska za butelkę z filtrem, która kilka razy okazała się niezbędna podczas pustynnych odcinków wyprawy po Australii.


o autorze

Informacja Prasowa

Powiązane posty


komentarze

Powiązane treści

WiadomościWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl