Bunkrów nie ma ale jest twierdza! Rozpoczęcie sezonu w Srebrnej…

W minioną sobotę Srebrna Góra otworzyła swój sezon enduro. Śląska ciekawość rzuciła nas 200 km od macierzy, by uczestniczyć w tym zacnym wydarzeniu i przetestować przygotowanie gospodarzy do szaleństwa nowego roku.

Już od samej furty wjazdowej dało się wyczuć palone drewno i… głód wyposzczonych zimą kolarzy. Kolejka do tarpana przywodziła na myśl wspomnienie PRLu (napisała baba po trzydziestce :P), a samochodowy tetris na parkingu można by określić mianem idealnej Kostki Rubika. 

Ciągnąc temat transportowy, trzeba tu zaznaczyć, iż srebrnogórscy gospodarze wykonali kawał dobrej, organizacyjnej roboty. Podwózka braci kolarskiej na szczyt odbywała się w tak sprawny sposób, iż zastanawiającym był fakt, jakim cudem spod maski busików nie unosił się dymek pokroju wyborów papieskich. Wszystko działało niesamowicie płynnie jak na taką ilość przybyłych.

A teraz słów kilka o tym co najistotniejsze, czyli trasy.

Jako że nie po to przejechaliśmy rzeczone 200 km, żeby stać w kolejce do tarpana, przyszedł czas na radosne wpedałowanie się 5km/h pod 4,5 km podjazd. Na starcie warto zauważyć że mamy dostępne dwie opcje tej niekrytej przyjemności; szeroka leśna ścieżka (którą musimy pokornie podzielić się z tarpanem), oraz podjazdówkę wijącą się jak wąż, zmuszającą do treningu umiejętnego panowania nad rowerem przy małych prędkościach. O ile pierwsza opcja, prócz dużej ilości leśnych doznań zapachowych, jest tak nudna, że właściwie można by położyć na kierownicę dobrą książkę, tak druga… moim skromnym zdaniem: warto przepalić łydkę na tym podjeździe choćby na zróżnicowane okoliczności przyrody i radosne marudzenia współjadących, niesione echem lasu.

Kiedy już pełni sił (?) wdrapiemy się na szczyt tu również mamy kilka opcji, bo zapraszają nas trasy od A do D, plus ich dodatkowe warianty. Warto mieć jednak świadomość, że oznaczenia literowe mają się nijak do skali trudności.

Ciężko jest opisywać każdą alternatywę z osobna, bo trasy pod kątem uwarunkowania terenu, klimatu i ogólnego poziomu trudności są do siebie bardzo podobne (oprócz owianego grozą i respektem zjazdu Polish Whistler, którego nie sprawdziliśmy ze względów czasowych i tej wersji będziemy się trzymać).

Z racji wyjątkowo trafionej aury pogodowej nawierzchnia przywitała nas sucho… i w nielicznych tylko momentach niestabilnie (Srebra Góra ewidentnie jest kobietą). Trasy bardzo naturalne, korzenne i ziemne. Ale jeśli ktoś, po uprzednim wdrapaniu się na górę, uzna, że teraz będzie już tylko miło, przyjemnie i bez dokręcania, przeżyć może nie lada przysłowiowy „strzał w pysk na otrzeźwienie”. Całość można spokojnie określić powrotem do korzeni, dosłownie i w przenośni, kiedy to jeszcze woziliśmy się po górach na hardtailach, a nasze nadgarstki drżały przed najmniejszą sekcją kamieniołomu. Mamy więc odcinki prostych singli, gdzie z blata możemy porządnie podkręcić sobie tętno. Widoki, które to tętno podtrzymają, by za chwilę podbić pikawe jeszcze wyżej przy kolejnym zjeździe. Jeśli chodzi o poziom trudności: w bardzo telegraficznym skrócie są to tereny, które można uplasować gdzieś w połowie stawki dostępnej na naszej polskiej ziemi. Tak więc jeśli ktoś odwiedził już słynne Enduro Trails w Bielsku i nie zostawił na Dziabarze jakiejkolwiek części swojego ciała, spokojnie może zakosztować Srebrnej Góry. Ale jeśli wasz plan to wypad z drugą połówką, która dopiero załapała zajawkę tej ciemnej strony mocy, lepiej wybrać Rychleby, żeby nie wystraszyć początkującego delikwenta.

Dodatkowo, po objeżdżeniu wszystkich dobroci terenu, mamy do dyspozycji „plac manewrowy” z bandami, trzema wysokościami dropów (idealne do sławetnego tekstu:”ja tego nie zrobię? Potrzymaj mi piwo”) i różnorakimi belkami do podszlifowania techniki.

A kiedy już nasze kończyny powiedzą, że czas się znieczulić, udajemy się na zasłużony spoczynek…ekh… odpoczynek, do strefy gastro/serwiso/alko/chill’owej, gdzie nasze zszargane emocjami nerwy ukoi wyważona muzyka i równie dobrze wyważone piwerko w akompaniamencie niezastąpionej kiełby z ogniska.

Reasumując cały event i miejsce: dobrze przygotowane trasy, gospodarze przewidzieli chyba każdą opcję związaną z zatrzęsieniem odwiedzających, oraz atmosfera i ludzie, którzy nie dają o sobie zapomnieć. Pomimo pierdyliona km na autostradzie, które musieliśmy przebyć, było warto. I pod kątem tras, organizacji, jak i ludzi, którzy otwarli z nami sezon w Srebrnej Górze.

Wpadajcie pośmigać do Srebrnej.


o autorze

Szymon Barczyk

komentarze

WiadomościWszystkie

GalerieWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl