Ústi nad Labem i okolice - kraina o trzech twarzach

Myśląc Czechy większość z Nas ma na myśli Pragę, Skalne Miasto czy Szwajcarię Saksońską. My postanowiliśmy spenetrować z pozycji siodełka okolice Ústi nad Labem. Rejon ten, biorąc pod uwagę przeciętnego turystę, kolarza-turystę, jest stosunkowo rzadko odwiedzany. Nasza wycieczka rozłożona była na trzy dni, podczas których pokonywaliśmy dystanse ok. 40km. Dystans ten z jednej strony pozwolił nam dokładnie poznać region, a z drugiej strony pozostawiał spory margines czasu, który mogliśmy przeznaczyć na zwiedzanie okolicy oraz smakowanie lokalnej kuchni. Zacznijmy jednak od początku. Po całodziennej podróży późnym popołudniem dotarliśmy do hotelu Krušnohorský Dvůr, skąd na następny dzień startowaliśmy na podbój lokalnych ścieżek. Hotel, ze względu na usytuowane tuż przy nim pole golfowe, latem staje się mekką dla pasjonatów tejże dyscypliny sportu, natomiast zimą ze względu na mnogość tras biegowych staje się miejscem, które chętnie odwiedzają narciarze biegowi (można tutaj spotkać także kadrę Czech).

Ze względu na położenie, otaczające go lasy oraz dającą się wyczuć w powietrzu ciszę i spokój, hotel możemy z pewnością polecić osobom chcącym uciec od zgiełku miasta, a przy tym zakosztować nieco aktywności fizycznej. Być może może ktoś polubi grę w golfa. Ja osobiście próbowałem i jakoś uderzanie kijem w małą, białą piłeczkę nie przypadło mi do gustu. Polecam jednak spróbować. A złapiecie bakcyla. Po całodniowych wojażach warto zakosztować potraw z lokalnej restauracji. Osobom, którym z rzadka zdarza się smakować czeskiej kuchni pragniemy przypomnieć o jednej rzeczy. W słowniku czeskich kucharzy nie ma takiego słowa jak "sałatka". Wszytko co znajdzie się na waszym talerzu jest albo smażone albo duszone. Często też lubią dodać do potraw nieco więcej soli niż jest to przyjęte w kuchni polskiej. Ma to jednak swego rodzaju urok.

Nadszedł dzień pierwszy. Skoro świt, tuż po śniadaniu i omówieniu trasy udaliśmy się na podbój lokalnych ścieżek. Swoją przygodę rozpoczęliśmy od wjazdu na Magistralę Krušnohorską w miejscowości Cinovec. Magistrala Krušnohorska jest głównym rowerowym szlakiem Rudaw (Krušné hory). Rejon ten ze względu na olbrzymią ilość tras do narciarstwa biegowego posiada rozbudowaną sieć ścieżek leśnych doskonałych do uprawiania kolarstwa.

Ze względu na charakterystyczną niemiecko-czeską zabudowę oraz otaczający nas krajobraz, przez pierwsze km miało się wrażenie, że jesteśmy w naszych, polskich Sudetach. No może nie do końca, ponieważ przewyższenia były o wiele mniejsze oraz ruch turystyczny jakby mniejszy. Ruch turystyczny. Słowo klucz, które będzie nam towarzyszyło do końca naszej wyprawy. Zerowy oraz prawie zerowy ruch zarówno pieszych oraz rowerzystów. Mogliśmy pedałując w spokoju pokonywać kolejne km bez konieczności rywalizowania z samochodami, pieszymi czy też innymi kolarzami. Ponadto drogi po których się poruszaliśmy pokryte były praktycznie idealnie gładkim asfaltem. Jednym słowem kolarska Idylla.

Wraz z pokonywaniem kolejnych km krajobraz stopniowo ulegał zmianie. Gęste last zaczęły ustępować na rzecz rozległych pastwisk i łąk. Tak oto dotarliśmy do pierwszego punktu naszego programu, czyli punktu widokowego Komáří hůrka (808m n.p.m.). Przed nami rozpościerał się wspaniały widok na Cieplice oraz miejscowość Krupka. Ciplice są jednym z najstarszych czeskich uzdrowisk. Jakby na przekór, tuż nieopodal znajduje się miejscowść Krupka, będąca niegdyś ważnym ośrodkiem górniczym wydobywającym cynę. O historii tego regionu mogą świadczyć pamiątki, chociażby w postaci wagonika wypełnionego rudą pozostawionego na szczycie Komáří hůrky.

Po krótkiej chwili wytchnienia ruszyliśmy dalej przed siebie. Tym razem przemierzaliśmy krainę, w której dominującą formą gospodarki jest hodowla bydła. Pokonując kolejne km nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jestem w Szkocji. Brakowało tylko owiec. Przypomnę tutaj słowo klucz naszej wycieczki. Gładkie, równe drogi, znikomy ruch samochodowy oraz przepiękne krajobrazy. Wręcz idealne warunki zarówno do treningów, jak również na wypad z dziećmi (tymi starszymi oraz młodszymi w przyczepkach). W tak sielankowej atmosferze dotarliśmy do miejscowości Adolfov. Ta stosunkowo mała wieś jest jednym z głównych ośrodków narciarstwa biegowego w tej części Czech. Jak wiadomo, kolarze zimę spędzają głównie na siłowni, jeżdżąc na trenażerze lub biegając na nartach. Ten ostatni sport z racji loterii śnieżnej staje się coraz mniej popularny. Jeżeli jednak zima na to pozwoli zapraszamy w rejon Adolvowa. Latem też nie ma na co narzekać. 

Gładki asfalt w połączeniu ze znikomym ruchem samochodowym oraz pozwalającym się zmęczyć "zmarszkom" z pewnością dostarczy nie lada emocji. Tak oto dotarliśmy do miejscowości Tisá. Już przy wjeździe dało się odczuć zmianę klimatu. Wjechaliśmy bowiem do krainy, gdzie dominującym elementem krajobrazu są lasy oraz piaskowcowe ostańce. Czeskie "piachy". Jest to termin typowo wspinaczkowy. Warto jednak przypomnieć osobom mniej rozeznanym w świecie wspinaczkowym, że drogi w czeskich piaskowcach charakteryzują się słabym poziomem ubezpieczenia. Zatem osoby wybierające się w ten rejon powinny posiadać odpowiednią siłę, technikę oraz odwagę.

Kolarsko region także prezentuje się nad wyraz godnie. Mam tutaj na myśli zarówno kolarstwo szosowe jak i górskie. W kolejnym dniu dowiedzieliśmy się o licznych w tym rejonie enduro single trackach. Nie omieszkamy spenetrować podczas kolejnej wizyty. Przepiękne lasy połączone z raz po raz wyłaniającymi się z pośród drzew skalnymi ostańcami. Tak oto delektując się otaczającymi nas widokami dotarliśmy do do gospody, w której zaplanowany był obiad. Przyznam szczerze, że obiad w Hotel Ridge shed Sněžník na długo zapadnie w mojej pamięci. Na pierwszy ogień poszła kolejka zimnej Kofoli. O tak, zimna Kofola "z kija" smakuje najlepiej.

Zaraz potem przyszedł czas na obiad. Muszę przyznać, że tak dobrej zupy czosnkowej dawno nie jadłem. Drugie danie też niczego sobie. 

Po tak obfitym posiłku człowiek z chęcią położył by się z miłą chęcią na krótką drzemkę. My nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Krótki odpoczynek w celu ułożenia się posiłku w brzuchu i jazda dalej. Tuż po wyjeździe z hotelu rozpoczęliśmy ostatni w tym dniu punkt programu, czyli wypad na Dieczyński Śnieżnik 723 m n.p.m (Děčínský Sněžník). Wzniesienie jest typowym piaskowcowym górotworem o kształcie stołu, z charakterystycznym płaskim szczytem. Na sam szczyt prowadził stosunkowo krótki, lecz wymagający 2km podjazd. Włożony wysiłek rekompensowały otaczające widoki, zarówno podczas pokonywania podjazdu, jak z samego szczytu. 

Na samym szczycie znajduje się kamienna wieża o wysokości 33m oddana do użytku w roku 1864. Początkowo wieża miała pełnić funkcję triangulacyjną, lecz dzięki jej większym (niż początkowo zakładano) rozmiarom pełniła także kilka innych funkcji. Obecnie pełni funkcję masztu nadawczego oraz funkcję widokową. Serdecznie zapraszamy do wdrapania się na sam szczyt. Widok z samej góry jest przepiękny.

Możemy z niej podziwiać panoramę min. Gór Łużyckich, Szwajcarii Czeskiej, Szwajcarii Saskiej, Rudaw oraz Czeskiego Średniogórza. Wg. rozpiski powinniśmy byli widzieć Śnieżkę. Mimo relatywnie dobrej widoczności nie było nam dane jej zobaczyć.

Dla fanów wycieczek śladami plenerów filmowych mała perełka. Otóż Dieczyński Śnieżnik posłużył jako plener do filmu "Opowieści z Narni". Oto jeden z filmowych plenerów. Któż z Was odgadnie w której części sagi zagrał owy las?

Ponieważ dzień zbliżał się ku końcowi, a my mieliśmy już w nogach trochę km, nie pozostało nam nic innego jak udać się do hotelu, zjeść kolację i położyć się spać. Jak się okazało nawet tak kuriozalna czynność może przysporzyć sporo przyjemności. Po opuszczeniu zabudowań przejechaliśmy przez las lokalną, w miarę uczęszczaną drogą ok. 5km, po czym odbiliśmy w las i wąskim asfaltem prowadzącym tylko i wyłącznie do hotelu podążaliśmy przez następne 2km. W końcu naszym oczom ukazał się cel naszej podróży, czyli hotel Kristin Hrádek. 

Hotel w dawnych czasach pełnił rolę zameczku, będącego bazą wypadową na polowania. Trzeba przyznać, że łowiecki charakter wystroju został wiernie zachowany. Możemy zobaczyć wiszące poroża, oprawione w ramy zdjęcia z polowań, czy też jest możliwość zasmakowania potraw z dziczyzny. Potrawy. O tak. Trzeba przyznać, że kucharz zna się na swoim fachu, a i ceny nie są zbytnio wygórowane. Połączenie łowieckiego stylu, dobrej kuchni oraz oddalenia od cywilizacji tworzy mieszankę wręcz magiczną. Zarówno kolarze, jak również osoby pragnące w ciszy odpocząć od cywilizacji, znajdą w tym miejscu swoją ostoję. Dosłownie oraz w przenośni.

No cóż, trzeba zabrać wrażenia i udać się spać. Wszak następny dzień przyniesie kolejne wrażenia. Jednym z pierwszych punktów programu drugiego dnia wypadu był spływ pontonami po Łabie. Stąd też niewybredne żarty przy kolacji na temat pogody i nerwowe spoglądanie w niebo. Wiadomo, że wpływ rzeką przy rzęsistym deszczu i niskiej temperaturze nie sprawia za wiele przyjemności. Pobudka. Patrzę za okno a tam ulewa. No to super. Jednakże wraz ze zbliżającą się godziną śniadania oraz wyjazdu deszcz łagodnieje i pojawiają się okna pogodowe. Jest zatem nadzieja. W momencie wyjazdu zaczęło padać. No cóż, nic nie poradzimy na kaprysy pogody. Jednakże wraz ze zbliżaniem się do miasta, w którym miała rozpocząć się nasza "wodna przygoda", czyli Děčína deszcz ustał i zrobiło się jakby cieplej. Samo miasto jest stosunkowo młode, ponieważ prawa miejskie uzyskało zaledwie w 1942r. Powstało z połączenia prawobrzeżnego Děčína oraz lewo brzeżnego Podmokly. Główną atrakcją miasta jest zamek, który wybudowany w XII wieku przechodził wiele przebudów. Ostatnia miała miejsce w wieku XVIII.

Przejeżdżając równym tempem przez "stare miasto" oraz bulwary nadrzeczne docieramy do "Kamping Děčín". Jest to jeden z trzech największych kempingów usytuowanych przy "Łabskiej Ścieżce", czyli szlaku rowerowego ciągnącego się wzdłuż całej Łaby, od jej początku w Czechach, aż do jej ujścia w Hamburgu, w Niemeczech. Miejsce prowadzone przez businessmana od miejsca prowadzonego przez pasjonata można poznać już na pierwszy rzut oka. Ten prowadzony jest przez prawdziwego pasjonata aktywności fizycznej. Sam oferuje usługi w zakresie kolarstwa, wspinaczki oraz raftingu (spływu pontonem). Na kampingu mamy kilka możliwości zakwaterowania. Są nimi: wynajem namiotu, rozbicie własnego namiotu, wjazd camperem czy w końcu wynajem "pokoju".

Opcja pokoi pojawiła się stosunkowo niedawno, ponieważ w marcu tego roku. Muszę przyznać, że pokoje zrobiły na mnie największe wrażenie. Za cenę 330Kć/os możemy wynająć pokój wyposażony w łóżko piętrowe, kanapę, stół, lodówkę, ubikację oraz prysznic.

Co interesujące, kamping wyposażony został w szereg strzeżonych garaży na rowery, wyposażonych w gniazdka elektryczne służące do podłączenia ładowarek rowerów elektrycznych. 

Jak wiadomo kolarstwo nieustannie wiąże się z lekturą. Biblioteka znajdująca się na recepcji jest całkiem ciekawa.

Po krótkiej wymianie poglądów na temat min. pogody czym prędzej wsiedliśmy do pontonu i pognaliśmy rzeką. Nasze rowery zostały przewiezione i czekały na nas u celu naszego rejsu (w przypadku wycieczki prywatnej ową usługę możemy wykupić w recepcji kampingu). Tego dnia zarówno rzeka, jak i pogoda, były zdecydowanie z nami, dlatego też kilkugodzinny rejs minął bez przygód związanych z kaprysami natury. Płynąc rzeką widok górujących nad nami i otaczających nas piaskowcowych klifów robił wrażenie. Po drodze zatrzymaliśmy się w jednej z bardziej znanych knajp w dolinie czyli "Restaurant Dolní Grund". Oprócz tradycyjnych dań oraz napojów można za niewielką opłatą posilić się zupą dnia oraz zjeść smaczny "kołoczek". Ciepła zupa gulaszowa zagryziona tradycyjnym kołaczkiem dodaje energii. Podczas regeneracyjnego posiłku możemy delektować się rozciągającą się wokół nas panoramą przełomu Łaby.

Po krótkiej regeneracji i przeprawie na drugą stronę rzeki ruszyliśmy w kierunku ostatniego tego dnia celu wyprawy, czyli niemieckiej miejscowości Schmilka, położonej tuż za granicą czesko/niemiecką. Historia tej miejscowości oraz lokalnego browaru jest niejako zbliżona do historii okolic min. Zakopanego i całego Podhala. Otóż w roku 1665 powstał na mocy uzyskanego prawa w miejscowości Schmilka młyn zbożowy.

Jednakże ze względu na wydajność miejscowego "strumyka" udawało się zmielić jedynie jeden worek mąki dziennie. Z tego też powodu młyn zmieniał właściciela średnio co 20 lat. W czasach niemieckiego romantyzmu nad przełom Łaby przybył niemiecki malarz Adrian Ludwig Richte. To właśnie on rozsławił ową krainę. Spora grupa osób zapatrzona w jego obrazy chciała odwiedzić uwiecznioną przez niego krainę i zobaczyć ją na własne oczy. Kłopot polegał na tym, że w tamtych czasach nie istniały asfaltowe drogi oraz samochody, a osoby przybywające do Schmilki nie mogły opuścić miejscowości przed zapadnięciem zmroku. Musiały więc spędzić tam przynajmniej jedną noc. W owym czasie zrodziła się potrzeba zbudowania hotelu. Od tamtego czasu przybywający tam turyści mogli zakosztować zarówno strawy duchowej, jak i zaznać wypoczynku po całym dniu. 

To właśnie w owych czasach miejsce zyskało swój hotelowo/wypoczynkowy charakter. Popyt na świeże pieczywo oraz miejsca do spania stale rósł. Jak to przystało na Niemcy, goście odwiedzający dany region oprócz wypoczynku oraz godnego jedzenia, wymagali napojów. W tym właśnie momencie przypomniałem sobie pierwszy napis, jaki rzucił mi się w oczy po przybyciu do celu. Otóż właściciele obiektu postanowili rozszerzyć swoją działalność o produkcję piwa. Początkowo oczekiwałem kilkusetletniej tradycji oraz tajemnych receptur. Okazało się, że browar powstał tak naprawdę w roku 2015. Tłumaczyła to zarówno nowoczesna, lecz tradycyjna linia produkcyjna oraz stosowany proces naturalnego powolnego procesu fermentacji. Takie połączenie tradycji z nowoczesnością. Obecnie certyfikat poświadczający o naturalnym procesie fermentacji zyskuje na znaczeniu.

Jak wiadomo kolarstwo nierozłącznie wiąże się z dobrą kuchnią, kawą oraz dobrymi napojami. Wizyta w lokalnych browarach mimo znajomości procesu jest zawsze okazją do wymiany  poglądów na temat znajomości złocistego trunku. Nie inaczej było i tym razem. Właściciel browaru z pasją i zaangażowaniem godnym mistrza opowiadał o tradycjach piwowarskich, zasadach zgodnie z którymi w Niemczech produkuje się piwo, różnicach w składzie, stopniu upalenia słodu oraz czasu leżakowania każdego z produkowanych przez siebie gatunków piwa.

Prezentacja połączona była z degustacją każdego z gatunków zaczynając od lekkiego i orzeźwiającego Lagera, po dużo cięższego oraz wyrazistego Bocka. Gdy zapuścicie się w te rejony polecam odwiedzenie tego miejsca i poświęcenie chwili na jego zwiedzenie. Oprócz piwa możemy zakosztować wypiekanych lokalnych kołaczków, czy też skorzystać z kąpieli w piwie. Tak, możemy zanurzyć się piwnej kąpieli. W przeciwieństwie do tego, co oferują niektóre hotele, kąpiel nie odbywa się w specjalnie przygotowanym płynie o aromacie piwa, lecz tym samym trunku, który lany jest do butelek. Obiekt oferuje ponadto zabiegi spa oraz miejsca do spania.

Posileni strawą duchową oraz cielesną ruszyliśmy w dalszą drogę. Po przeprawieniu się promem na drugą stronę Łaby rozpoczęliśmy ok. 40km podróż wzdłuż rzeki do Usti nad Łabą. Cały ten odcinek pokonaliśmy fragmentem tzw. Łabskiej Ścieżki czyli głównego i sztandarowego przedsięwzięcia w zakresie turystyki rowerowej.

Dobrze utrzymany oraz oznaczony szlak rowerowy ciągnie się na całej długości rzeki od źródeł w Czechach, aż do jej ujścia w Hamburgu. Trzeba przyznać, że szlak pod względem turystycznym zrealizowany został wzorowo. Idealna asfaltowa nawierzchnia (znikome odcinki szutrowe), dobre oznaczenie oraz co jakiś czas wiaty pod którymi można odpocząć oraz coś zjeść. Na trasie znajdują się zarówno klimatyczne knajpy jak i kampingi. Naszym zdaniem jest to godna rozważenia opcja spędzenia np. rodzinnego urlopu.

Oto i nasza przewodniczka pokazująca siebie podczas wytyczania Łabskiej Ścieżki.

Dzień dobiega końca, a my dojeżdżamy do Usti nad Łabą. W mieście trudno szukać zabytków czy też starówki. W trakcie drugiej wojny światowej, podczas nalotów na "pobliskie" Drezno, Usti oberwało kilka razy przez pomyłkę. Resztę dopełnili Sowieci, chcący uczynić z Usti Socjalistyczne Modelowe Miasto. Całe centrum to zatem typowe postsocjalistyczne "koszmarki". Nadszedł zatem czas na kolację. Tutaj większość osób podróżujących rowerem zadaje sobie cały czas jedno pytanie. Gdzie zaparkuję swój rower? Na kolację wybraliśmy nie przypadkowo lokalny hotel/browar Pivovar Hotel Na Rychtě. Oprócz wspaniałych dań oraz wyśmienitego lokalnego piwa do restauracji możemy wejść z rowerem. Nie mówię tutaj o możliwości jego zaparkowania przed wejściem, lecz wejście z nim do środka i pozostawieniu w środku.

Oczywiście atmosfera przyjazna kolarzom to nie wszystko. W lokalu serwują naprawdę godne polecenia potrawy. Osobiście polecamy żeberka.

Na nocleg zatrzymaliśmy się w hotelu Clarion Congress. Jest to typowy hotel "sieciowy". Osoby podróżujące częściej do Czech wiedzą, że w tym kraju cena oraz liczba gwiazdek nie koniecznie ma powiązanie ze standardem pokoi oraz wyżywieniem. Hotel Clarion Congress posiada mocnego plusa w obu kategoriach. Pokoje są czystea a łazienki wyposażone w "wanny", a taki luksus nie występuje często. Śniadanie przebiło jednak wszystko. Wybór sałatek, mięs, produktów zbożowych jest wręcz przeogromny. Kuchnia serwując śniadania jest w stanie sprostać nawet najbardziej wymagającym gustom kulinarnym. Nadszedł zatem na trzeci i ostatni dzień naszej czeskiej podróży. Tuż po śniadaniu ruszyliśmy  z powrotem na Łabską Ścieżkę. Minęła zaledwie chwila, a już pukaliśmy do pierwszej atrakcji, czyli ruin zamku Střekov. Zamek został wybudowany w roku 1316 w celu obrony przed Niemcami. 

To właśnie w tym zamku podczas letniego pobutu w roku 1842 Richard Wagner ułożył plan opery Tannhäuser. Z zamku rozciąga się rozległy widok na dolinę Łaby. Opuszczając malowniczy przełom Łaby krajobraz wyraźnie się zmienia. Piaskowcowe ostańce oraz meandrująca rzeka ustępują miejsca spokojowi oraz rozsianym tu i ówdzie stożkom wulkanicznym. W otaczającym nas krajobrazie wyraźnie można dostrzec charakterystyczne "słupy bazaltowe", pamiątkę po wulkanicznej przeszłości regionu. Kraina ujawnia swoje trzecie oblicze. Powoli zbliżmy się do Litomierzyc. Tuż przed wjazdem do do miasta mijamy charakterystyczne wzgórze Radobýl górujące nad miejscowością Velké Žernosek. Wzgórze porośnięte jest licznymi winnicami, a okolica słynie z produkcji bardzo dobrego wina. Polecamy zatem przystanąć na chwilę i spróbować wina w którejś z lokalnych winnic. 

No i stało się. Wjechaliśmy do Litomierzyc. Miasto jest jednym z najstarszych czeskich miast. Jego początki sięgają X wieku. W XIII wieku miasto uzyskało status tzw. "miasta królewskiego". Status ten wiązał się z licznym przywilejami, w tym z prawem do handlu. Najlepszym przykładem na podkreślenie handlowej przeszłości miasta jest rynek miejski, na którym odbywały się jarmarki. Miasto posiada jeden z największych w Czechach rynek otoczony zewsząd renesansowymi kamienicami z charakterystyczną fontanną usytuowaną po środku.

Na rynku znajduje się min. gotycki budynek dawnego ratusza (obecnie Muzeum Etograficzne) oraz kamienica Dom Kalich (Dům Kalich). Nazwa pochodzi od charakterystycznej kopuły w kształcie hełmu, znajdującej się na jej szczycie. Kamienica początkowo była własnością prywatną. Obecnie znajduje się w niej ratusz miejski oraz biuro informacji turystycznej. Osoby zainteresowane pragniemy poinformować, że na charakterystyczną kopułę można wejść za opłatą. Rozciąga się z niej wspaniały widok na całe miasto.

Miasto było siedzibą biskupa, stąd też spora ilość zabytków sakralnych. W naszych wędrówkach możemy zapuścić się min. w rejon wzgórza katedralnego z charakterystyczną katedrą św. Stefana oraz rezydencją biskupa, czy też kościoła Zwiastowania Panny Marii, przy którym działa seminarium duchowne (dawne kolegium jezuickie).

Osoby strudzone zwiedzaniem miasta zapraszamy do chyba najbardziej charakterystycznej kawiarni w mieście czyli "Kava s parou", Kawiarnia powstała w pomieszczeniach dawnego dworca kolejowego z czasów Pierwszej Republiki Czeskiej. W naprawdę klimatycznym miejscu możemy w spokoju zjeść deser oraz napić się bardzo dobrej kawy lub herbaty z bogatego wachlarza smaków. Polecamy ciasto pistacjowe.

Oprócz samego budynku jest coś jeszcze. Szczególnie dla pasjonatów kolejnictwa. Przed kawiarnią znajduje się odrestaurowana lokomotywa Bn2t 1435mm z roku 1897. Ponadto znajduje się tam ruchoma diorama kolejowa, w której umieszczono makiety wszystkich najważniejszych zabytków Liomierzyc. 

Ze stolików kawiarni rozciąga się doskonały widok na kościół Zwiastowania Panny Marii oraz sanktuarium duchowne.

Po całodziennym zwiedzaniu warto odpocząć. W tym celu polecamy udanie się w kierunku parku im. Václava Havla. Spokojna atmosfera, różnorodność flory (której nie powstydziłby się nawet ogród botaniczny) oraz widok na mury miejskie z charakterystyczną wieżą dawnego obserwatorium astronomicznego.

Czas zatem zakończyć oraz podsumować nasz krótki, lecz intensywny wyjazd. Kraina w okolicach Usti nad Łabą jest godna odwiedzenia ze względu na kilka aspektów. Pierwszym z nich jest różnorodność. Nie są to Alpy czy Toscania, nie każdy dzień przynosi to samo. Tutaj krajobraz zmieniał się co ok. 30km. Początkowe lasy i wzgórza Rudaw (Krušné hory), przypominające nasze Karkonosze, szybko ustąpiły pola rozległym łąkom oraz pastwiskom przypominającym Szkocję. Dosłownie tuż za rogiem czaiła się meandrująca głębokim piaskowcowym kanionem, zwanym Czeską bramą (Česká brána), Łaba. Piaskowcowe ostańce oraz ściany tworzą malowniczy klimat. Jadąc na południe po ok. 30km opuszczamy krainę piaskowców i wkraczamy w rejon wszechobecnego bazaltu i stożków wulkanicznych. Drugim powodem do odwiedzenia krainy jest wszechobecna cisza i spokój. Próżno tutaj napotkać na tłok czy kolejki znane chociażby z pobliskiego Skalnego Miasta. Jeżeli ktoś pragnie spędzić dłuższy rodzinny urlop lub planuje weekendowy wypad, aby odpocząć, jest to odpowiednie do tego celu miejsce. W trakcie naszej wyprawy poruszaliśmy się w sporej części lokalnymi drogami. Mimo podróżowania w środku tygodnia ruch na drogach był praktycznie znikomy, co w połączeniu z dobrej jakości asfaltem jest niewątpliwym plusem. Także na leśnych ścieżkach cisza i spokój. Zatem bez problemu możemy zabrać na wycieczkę naszych najmłodszych pasjonatów dwóch kółek. Lokalne knajpy oferują smaczne posiłki i to w cenach, które nie zrujnują rodzinnego budżetu. Osoby preferujące zwiedzanie zabytków oraz muzeów także nie powinny czuć się zawiedzione. Średniowieczna, militarna oraz przemysłowa historia regiony zadowoli każdego.

Po więcej szczegółowych informacji kierujemy na stronę czeskiej informacji turystycznej ( http://www.czechtourism.com/pl/home ) lub adres email: warszawa@czechtourism.com.


o autorze

Szymon Barczyk

komentarze

WiadomościWszystkie

WydarzeniaWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl