Święta z rowerem na Spitsbergenie
– Zabrałam ze sobą rower, żeby przygotować się do startów w triathlonie. Pomaga mi też ciągle mieścić się w posiadane ciuchy, bo dokupić się ich tu nie da – mówi Joanna Perchaluk, która na Spitsbergenie kieruje 40. Wyprawą Polarną IGF PAN. Jak radzi sobie w Arktyce nietuzinkowa rowerzystka, która niedawno wzięła tam ślub?
Gdy w polskich domach rodziny zasiadały do wigilijnego stołu, podobnie nad Zatoką Białych Niedźwiedzi uczyni inna polska rodzina. Jest dość nietypowa, tworzą ją na Spitsbergenie uczestnicy 40. Wyprawy Polarnej Instytutu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk. Typowe mają być jednak dania serwowane w Polskiej Stacji Polarnej Hornsund. – Jestem przyzwyczajona do spędzania tego czasu z bliskimi, ale staramy się tu w miarę możliwości zachować większość tradycji. W Boże Narodzenie zwykle na Stacji potrawy przygotowują wszyscy, więc mamy dania z różnych regionów Polski. Lista potraw wisi na naszej tablicy ogłoszeń. Widziałam na niej barszcz, grzybową, kapustę z grzybami, makowiec, sernik. A co z tego wyjdzie? – zastanawia się Joanna Perchaluk, która od lipca 2017 kieruje Wyprawą. Może się zastanawiać, czy smak potraw będzie przypominał te z domu, ale nie musi się zastanawiać, jak uniknąć dodatkowych poświątecznych kilogramów. Ma w końcu ze sobą rower, który razem z nią przypłynął do Arktyki statkiem. – Zabrałam go ze sobą, żeby przygotować się do przyszłorocznych startów w triathlonie – mówi Perchaluk.
Forma przydaje się jej na Spitsbergenie także na co dzień. – Nie tylko do wypraw w teren, ale również ze zwykłych życiowych powodów. Trzeba zmieścić się w ciuchy, które się ze sobą zabrało, bo dokupić się ich tu nie da – tłumaczy. Służącą jej nieprzerwanie od 14 lat Meridę najczęściej wykorzystuje w Arktyce, przypinając ją do trenażera. – Obecnie trenuję tak 3 dni w tygodniu. Moja Merida jest naprawdę waleczna i powędrowała już ze mną na lodowiec, na pewno na wiosnę będą z nią jeszcze terenowe zabawy w śniegu. Cieplarniane warunki naszej siłowni zdecydowanie bardziej jej jednak odpowiadają – uśmiecha się meteorolożka. Jej dwukołowe losy przypominają górską trasę wiodącą w górę i w dół. – Sporo jeździłam po zakupie roweru, później urosłam, rama okazała się trochę za mała i rower poszedł w odstawkę. Służył typowo turystycznie, głównie w wakacje, ale od jakiegoś czasu towarzyszy mi już wszędzie, nawet w Artkyce! Absolutnie nie widać po nim wieku, jednak ze względu na nieco zbyt małą ramę chcę zmienić moją niezniszczalną srebrną strzałę i po powrocie do Polski zamierzam udać się na zakupy.
Ślubny eksperyment w arktycznych warunkach
Założona w 1957 r. Polska Stacja Polarna Hornsund jest najdalej wysuniętą na północ stałą polską instytucją naukową. Prowadzone są w niej całoroczne badania meteorologiczne, sejsmologiczne, dotyczące pola magnetycznego ziemi, jonosfery czy dynamiki zmian lodowców. Przedmiotem badań są również zjawiska atmosferyczne, jak promieniowanie UV i wpływ aerozolu na atmosferę, czy zmiany środowiskowe. Wyniki niektórych pomiarów są przekazywane m.in. do NASA. – Podstawowym celem 40. Wyprawy Polarnej IG PAN jest utrzymanie ciągłości monitoringu i badań, które są tu prowadzone nieprzerwanie od 40 lat – wyjaśnia Joanna Perchaluk. Efekty badań jej zespołu można odczuć na wiele różnych sposobów. – Być może nie wszyscy zdają sobie sprawę, że prognoza pogody, którą oglądają w TV, powstaje dzięki danym wysyłanym m.in. właśnie z Arktyki. Z naszych badań może korzystać cały świat. Wielu naukowców zgłasza się do Instytutu Geofizyki w Warszawie, by pozyskać dane do swoich badań i prac – zauważa.
Stacja jest także wykorzystywana przez różne grupy naukowców spoza polskiej wyprawy, którzy przeprowadzają w niej własne badania. Swoistym eksperyment przeprowadziła ostatnio Joanna Perchaluk. Dowiedziała się dzięki niemu, jak to jest brać ślub na Spitsbergenie. – To był szalony pomysł, bardzo trudny w realizacji, ale było warto – cieszy się świeżo upieczona żona Mateusza, również uczestnika Wyprawy. Eksperyment obejmował m.in. przymiarkę sukni ślubnej w kaloszach, karkołomne załatwianie dokumentów czy dużą niepewność daty ślubu. „5.12.2017 – wieje... Ale nie na tyle, żeby dzielna Super Puma [helikopter – red.] miała jakiś problem. Przylatuje jak zawsze ks. Marek Michalski, pastor Leif Magne Helgesen, dotatkowo gubernator Kjerstin Askholt, pracownicy biura gubernatora, policja i załoga śmigłowca. Wypakowujemy ze śmigłowca nasze paczki i zakupy. Szybko odnajduję tą najważniejszą, w której jest ślubna biżuteria” – wspomina na swoim blogu wiescizpolnocy.blogspot.com Joanna Perchaluk. Był walc wiedeński, życzenia, prezenty (m.in. ręcznie wykonana kołyska i dwa wielkie pluszowe niedźwiedzie: „najbardziej jak się dało kłopotliwy w transporcie prezent”), a nawet tort weselny. „Kolejnym etapem powinno być […] wesele do białego rana, jednak po 2 dniach intensywnych przygotowań, emocji i wszystkiego innego gromadnie padliśmy spać” – czytamy na blogu.
Najbardziej brakuje pływania
Co można robić na Spitsbergenie w dniu wolnym od ślubu? – Codziennie o 8:00 (poza niedzielą) wstajemy na śniadanie, omawiamy plan dnia i każdy rozchodzi się do swoich zajęć. Ponownie wszyscy spotykamy się o 14:00 na obiedzie, po którym w zasadzie każdy ma czas dla siebie. Wieczorem zwykle oglądamy filmy czy gramy w coś. To taki główny zarys, każdy w międzyczasie wykonuje zadania wynikające z zakresu obowiązków na danym stanowisku. Każdy z nas ma także swoje hobby czy pasje, które staramy się tu w miarę możliwości w wolnych chwilach realizować – mówi kierowniczka polarnej wyprawy. Arktyczna codzienność różni się latem i zimą. Naukowcy mają latem więcej pracy nie tylko na swoich stanowiskach, ale także dodatkowej w Stacji Hornsund i poza nią. – Od lipca do września jest tutaj znacznie więcej ludzi niż nasza stała dziesiątka i często chodzimy z nimi w teren. Zimą zajęć jest mniej i w teren poza pacą wychodzi się rzadko – tłumaczy Perchaluk. W świetle zorzy polarnej najbardziej docenia spokój. – Jesienią, kiedy zostajemy sami w naszą dziesiątkę, jest znacznie więcej czasu dla siebie. Można docenić widoki, przestrzeń, zwierzęta i ciszę, jeśli oczywiście nie wieje – dzieli się swoimi radościami.
Są także smutki i braki. – Przy dzisiejszych możliwościach komunikowania się z bliskimi nie odczuwa się aż tak ich nieobecności, choć czasami chciałoby się, żeby byli blisko. Jednym brakuje tu rodziny i znajomych, innym teatru czy kina, a jeszcze innym świeżych warzyw i owoców. Niestety z tym jest zawsze kłopot, bo ostatnie zaopatrzenie przypływa do nas we wrześniu, a kolejne dopiero w lipcu następnego roku. Mnie osobiście najbardziej brakuje tutaj możliwości pływania – przyznaje Perchaluk. Nie zamierza jednak za bardzo narzekać, jest zaprawiona w polarnych bojach. Ma doświadczenie zebrane podczas 37. Wyprawy. Zaskoczyło ją, że tym razem powierzono jej kierowanie ekspedycją. – Złożyłam dokumenty na stanowisko meteorologa, a różne okoliczności sprawiły, że zostałam meteorologiem i kierownikiem obecnej wyprawy.
Odpocząć na rowerze
W połowie lipca 2018 r. statek Horyzont II przypłynie z polarnikami do Gdyni. Joanna Perchaluk będzie miała chwilę dla siebie. Nie zamierza jednak odpoczywać zbyt długo. – Będę musiała kilka razy spotkać się z wodą przed pierwszymi startami w triathlonie, które będą w połowie sierpnia. Obecnie przygotowuję się do dwóch edycji Triathlon Energy i Castle Triathlon Malbork, raczej na najkrótszych dystansach - 1/8 i 1/4 Ironman. Przed wyjazdem na Spitsbergen zadebiutowałam na dystansie 1/8 Ironman. Bardzo mi się spodobało i chcę bawić się w to dalej po powrocie. Pozwoli to odetchnąć po tutejszych emocjach i wrócić do rzeczywistości – dzieli się swoimi planami. Żeby nabrały realnych kształtów, potrzebny jej będzie nowy rower. – Nie żaden wyczynowy, bo daleko mi do tego. Musi być odpowiednio dobrany pod względem rozmiaru, wygodny i może nieco lżejszy niż obecna Merida Speeder. Tym razem będzie to już „szosa”. Ważne, żeby była ładna i żeby było mnie na nią stać – uśmiecha się Perchaluk. Czego jeszcze życzyłaby sobie w nowym roku? – Niewielu zmartwień i trudnych zawodowych sytuacji. Po powrocie z Arktyki chciałabym znaleźć ciekawą pracę, kilka pomysłów już mam, ale w ciągu nadchodzących miesięcy wiele się jeszcze może wydarzyć. Przydałoby się jeszcze dużo czasu, zdrowia i sił do realizacji marzeń i planów – wylicza. Przyszłorocznych Świąt Bożego Narodzenia raczej nie spędzi na Spitsbergenie. Jedno nie powinno się jednak zmienić. Gdziekolwiek będzie, będzie miała ze sobą swój rower.
***
Losy Joanny Perchaluk można na bieżąco śledzić na blogu wiescizpolnocy.blogspot.com
komentarze