Taurus30 Cycling Team podsumowywuje start w Orzeszu

Piękna pogoda, trasa licząca około 65km (4 okrążenia) z sumą przewyższeń około 850m. Grupa kolarska #Taurus30 Cycling Team zaczyna sezon kolarski. Jest to nowa grupa, która została stworzona aby uczcić 30-letni jubileusz firmy TAURUS z Mikołowa. Maraton bardzo ciekawy z mocną obstawą. Jak w każdym maratonie, nie obyło się bez przygód. Na drugim okrążeniu Remigiusz Ciupek zalicza nie groźny upadek podczas wymiany bidonu, a na trzecim, ramię z korby odkręca się i niestety traci 4 minuty na usunięcie usterki. Artur Olszak delikatnie myli trasę, za wcześnie zjeżdża do mety, niestety skutkuje to utratą kilku minut, ostatecznie zostaje bez klasyfikacji. Marcin Paprocki i Tomasz Dygacz spokojnie i mocno do dojechali do mety zajmując bardzo dobre pozycje. Tomasz Dygacz wywalczył 3 MIEJSCE w swoje kategorii.



Marcin Paprocki: "Pierwszy start tego sezonu już za mną. Impreza w Orzeszu była w pewnym sensie przełomowa – to pierwszy start do którego przygotowywałem się z pomiarem mocy. To również pierwszy maraton w grupie TAURUS30 Cyclig Team. Ostatnią nowością była jazda na moim zeszłorocznym Treku Superfly w ostatnich dniach fitowanym przez Daniela z ekipy Trek Bielsko-Biała.

Sam moment startu był dla mnie problematyczny – kiedy przybyłem na kreskę okazało się, że tłok jest niemiłosierny i zaczynałem gdzieś daleko i dodatkowo na poboczu. Trasa po starcie mocno się zawężała i prowadziła po dwóch równoległych betonowych „pasach” oddzielonych gruntem, co znacznie utrudniało wyprzedzenie osób, które na starcie zdecydowanie nie powinny ustawiać się w pierwszych liniach. Początek trasy nie sprzyjał rozładowaniu się tłumu, ale kultura zawodników – przynajmniej w mojej okolicy – nie doprowadzała do stresujących/niebezpiecznych sytuacji. Obyło się bez zajeżdżania i przepychania. Pierwsze okrążenie spędziłem na doganianiu osób z podobnym tempem do mojego. Zdecydowaną większość z 30 minut spędziłem na solowych pościgach, na krótko łapiąc oddech u kogoś na kole. Kiedy na drugim kółku dotarłem do grupy z „moim tempem”, absolutnym zaskoczeniem był kompletny brak współpracy. 

Kilkanaście osób wiozło się na kole dwóch, trzech osób na zmianę ciągnących cały pociąg. Rozumiem, że pojedyncze jednostki mogły się znaleźć w takiej grupie zupełnie przypadkowo i ciągły się w ogonie ostatkiem sił, ale nie cały pociąg… najgorsze jest to, że nawet zachęcenie do jazdy na zmiany niewiele dało. Praktycznie dwa okrążenia razem z dwoma zawodnikami SCS OSOZ RACING TEAM, Danielem z GOMOLA TRANS AIRCO i Bartoszem Fetlerem w miarę solidarnie pracowaliśmy nad podkręceniem tempa. Do mety dojechaliśmy praktycznie w jednym czasie – jedynie Adamowi z SCS OSOZ RACING TEAM udało się na kilka kilometrów przed metą, wypracować kilkanaście sekund przewagi, które dowiózł do mety. Finisz mocno mnie zaskoczył… i wydaje mi się, że nie tylko mnie. Kiedy zobaczyłem punkt pomiaru czasu oznaczający zjazd na dojazdówkę do mety, zauważyłem stagnację w tempie przeciwników. Delikatnie podkręciłem tempo, mając bardziej na celu kontrolę rywali, domyślając się, że nie dam rady pociągnąć na maksa tych ostatnich ~500m. Taktyka okazała się skuteczna. Kiedy dotarliśmy na właściwą metę nie pozwoliłem się nikomu wyprzedzić mijając. Ostatecznie skończyłem wyścig na 14 miejscu OPEN ze stratą 12 minut do zwycięzcy i na 8 w mojej kategorii wiekowej. Jeśli chodzi o samą organizację. Wyścig odbywał się na dwóch dystansach – Maraton (4x16km) oraz Mini Maraton (2x16km). Założenie było takie, że o godzinie 12:00 startuje dystans główny, natomiast pięć minut później na trasę wyruszą miniacy. Rozdzielenie dystansów miało na celu rozładowanie tłoku na starcie – idea szczytna… ale jak zwykle zawiedli ludzie. Fakt – start musiał zostać przesunięty, ze względu na ilość chętnych, ale to nie tłumaczy zawodników którzy startowali na krótkim dystansie, z ustawiania się równolegle z dystansem długim. Założenie organizatora wzięło w łeb, bo jak widać baranów nie brakuje. Niestety – to jest wada polskich maratonów, które nie posiadają zamkniętych sektorów startowych. 

Sama trasa – ciekawa. Nie znam okolicy i nie wiem czy dało się więcej wycisnąć z tego terenu, ale jako przyjezdny zdecydowanie nie mogłem się nudzić. Pętla w znakomitej większości przebiegała po drogach leśnych – nie tylko po szerokich szutrach, ale również po ciekawych singlach (w dół, górę i po płaskim). Przewyższenia nie powalały – 200m na jednej pętli, ale jak na pierwszy start sezonu w zupełności wystarczyły… zresztą nie wiem co by się stało gdyby pojawiły się większe nachylenia (szczególnie w dół). Kolarska brać, która na pierwszych okrążeniach jechała w mojej okolicy pięknie przygotowała się kondycyjnie, ale w technice widać zdecydowane braki. Niestety, nawet na łatwych sekcjach technicznych, widać było problemy z równowagą w koleinach, z balansem ciała w szykanach czy umiejętnością pokonywania szybkich zakrętów z wykorzystaniem band. Impreza fajna i jeśli odbędzie się w przyszłym roku, na pewno będę o niej pamiętał."


o autorze

Mateusz Zoń

Od 1999 roku wyczynowo uprawia kolarstwo górskie, wielokrotnie stawał na najwyższych stopniach podium prestiżowych zawodów, także poza granicami kraju. 


komentarze

WiadomościWszystkie

GalerieWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl