Ischgl - czysty fun oraz powrót do korzeni mtb
Mój wyjazd do Ischgl to była jedna z najbardziej spontanicznych decyzji ostatnich czasów. I zdecydowanie się opłacało. Co znajdziemy w Ischgl? Przede wszystkim nie kończące się singletracki z oszałamiającymi widokami i pure pierwotny freeride. Jeśli chcecie wrócić do korzeni i poczuć się jak sławy z Krankeda to jest właśnie miejsce dla Was.
Szczerze mówiąc ja po weekendzie jazdy w bikeparku mam często dość otaczającej mnie idealizacji ścieżek. Mam ochotę zaszyć się w dzikich górach gdzie amortyzacja ma do czynienia z bezładnie rozrzuconymi kamieniami i korzeniami. Odpowiedź na te potrzeby znalazłam w Ischgl. Szybki rzut oka na sytuację geograficzną nie pomoże Wam w podjęciu tej słusznej decyzji. Ischgl leży przy granicy ze Szwajcarią. Jednak gdy spojrzeć na ceny zakwaterowania, od razu widać że jest 1/3 taniej niż w Saalbach. A nawet więcej, gdyż standard naszego pokoju był znacznie wyższy, niż dwa tygodnie temu w Saalbach.Na pytanie na ile wcześniej trzeba rezerwować noclegi, odpowiadam, na godzinę przed wyjazdem było jeszcze sporo... Dokładnie rzecz biorąc za weekend, czyli 2 noclegi dla dwóch osób, z przyzwoitym śniadaniem należy w sezonie liczyć ok 100 Euro. W cenie otrzymujemy Silveretta Card, co oznacza że wyciągi i wiele innych atrakcji są już za darmo.
Podczas mojej krótkiej wizyty udało mi się zwiedzić jedynie ścieżki z oficjalnego folderu. Znajdziecie w nim, nieco nietypowo, nie same ścieżki, a propozycje całych wycieczek. Jest to na pierwszy rzut oka nieco skomplikowane, ale po przejrzeniu wszystkich, okazuje się że często składają się one z segmentów, właściwych Trial’i, które można do woli konfigurować jak i dobrać wedle upodobań, podjazdy zastępując kolejkami. Trzeba nieco przywyknąć i zobaczyć sytuację z góry. Nie należy bać się koloru czarnego oznaczeń tras. Nie do końca jest to to samo co spotkamy w bikeparku. Ścieżki są do przejechania od około 120 mm na koło. Choć zdecydowanie to 160 i geometria enduro da najwięcej funu.
Na początek wybraliśmy trasę zwaną Schmugglertrial. Kolejki wywożą nas na niespełna 3000 m npm na Idjoch. Na tej wysokości ukazuje się krajobraz księżycowy, gołe skały, wiatr i w każdą stronę spore nachylenie. Droga biegnie granią. Wrażenie jest niesamowite. Trasa wiedzie dalej singlem w głąb Szwajcarii. Tak pokonujemy pierwsze 300 m w pionie i dojeżdżamy do nieco bardziej cywilizowanej ścieżki Flow Trial. Nadal jednak jest to bardzo naturalna ścieżka i bardzo przyjemna. Zjazd do samego Laret jest już słabszy. Znakomicie odpowiada na pytanie co warte jest trawersowanie zboczy, gdy można jechać na wprost. Bo właśnie przez środek właściwej trasy przebiega ścieżka prosto w dół. Bliskie jest mi przekonanie, że szybsza trasa jest zazwyczaj lepsza... W taki sposób dość jednak przyjemnie zjeżdża się do Laret. Informacja, o tym że na dole można zaopatrzyć się w sklepie wolnocłowym, może być Wam pomocna, w moim przypadku dobrze że się nie zdecydowaliśmy, bo niewiele by z tego zostało, gdyż protektor w Evocu chwilę później miał co robić... Z Laret gondola Zabiera Was z powrotem na Flow Trial. Z czego nie sposób się chyba się nie cieszyć. Po nim zawraca się jednak w stronę Idjoch.
Tam czeka już wisienka na torcie: 1300 m w pionie i 10 km zjazdu singlem. Liczby, widoki a przede wszystkim trasa robi wrażenie. Na górze jest ostro. Stromo i wąsko, ale da się zejść. Jest to jednak na pewno najbardziej malowniczy fragment zjazdu jaki widziałam. Kilka agrafek niżej zjedzie już większość. Singiel schodzi skalnym zboczem i jest na nim sporo skał i kamieni. Jest to pomijając jeden step down, i niskie bandy bardzo naturalna ścieżka. Niżej robi się bardziej zielono, korzenie zastępują powoli skalne podłoże. Ścieżka pikuje coraz ostrzej w dół. Apogeum pojawia się gdy pojawiają się schody z zakrętem 90 stopni i urwiskiem. Dla rowerów Enduro wszystko do zjechania. Korzenna sekcja techniczna ma kilkaset metrów. Na dole jest się nieco oszołomionym. Pierwsza myśl na dole: jeszcze raz! Rozsądek jednak wygrywa, kolejką jeszcze wjedziemy, ale po południu zaczyna brakować świeżości.
W międzyczasie udało nam się zaliczyć jeszcze trasę Enduro trial, która wcale nie była tak przyjemna jak wyglądała z wyciągu. Była po prostu nudna. Za to bardzo fajnie zapowiadała się Trasa numer 7: Paznauer Taja. Nie dokończyliśmy jej ze względu na brak klocków i nieoczekiwany test protektora w plecaku Evoca ;-). Na pewno bardzo dużym plusem tego wyjazdu był nocleg, ścieżki i widoki. Jeśli jednak chcecie poznać w życiu niemiłych ludzi (są wyjątki), to jeźdźcie do Szwajcarii. I nie chodzi o to że jest drogo, ale o to, że po prostu Ci ludzie są niemili w wielu zwykłych codziennych sytuacjach. Tak samo nie zdziwcie się, jeśli chcielibyście wykorzystać cały dzień, wjechać na górę ostatnią gondolą, zjeść i jeszcze na koniec dnia zjechać. Kelner dość ostro przypomni Wam, że właśnie zamykają. O 16, równo z kolejką. Pomimo, że mieszkam niedaleko od kilku lat nie przestaje mnie to dziwić.
Na pewno jednak Ischgl to jedno z najlepszych miejsc gdzie jeździliśmy, na pewno warto tu choć na chwilę się pojawić, niezależnie od tego jak daleko się znajduje. Jest to świetna alternatywa dla bikeparków, powrót do korzeni mtb.
komentarze