Od marzeń do rzeczywistości - Mariusz Kozak
Zacznijmy od tego, bez czego dobry kolarz nie istnieje – drużyna. Za Tobą pierwsze starty w barwach JBG2. Jak tu trafiłeś?
Wszystko działo się bardzo szybko i spontanicznie, pierwszą informację o możliwości transferu do JBG2 otrzymałem od Wojtka Halejaka podczas wspólnego, listopadowego wypadu na trening w Beskidy. Początkowo myślałem, że to raczej niemożliwe, ale tydzień później byłem już po pierwszych rozmowach z Adrianem Brzózką, a dwa tygodnie później zmiana barw klubowych przeze mnie stała się już faktem. Mimo to jeszcze długo nie mogłem oswoić się z myślą, że będę jeździł w tak uznanym teamie. Dotarło to do mnie dopiero na pierwszym zgrupowaniu.
fot. FotoZu
A co z poprzednim klubem, chyba spędziłeś tam trochę czasu?
Poprzedni klub wspominam bardzo dobrze. W żółtych barwach radia RMF FM przejeździłem 6 lat i jestem ogromnie wdzięczny kierownictwu klubu oraz wszystkim zawodnikom, z którymi miałem przyjemność jeździć, za dobrą atmosferę i wkład w rozwój mojej osoby w sferze sportu i nie tylko.
Nie żal Ci było zostawiać starych kolegów i współpracowników?
Decyzji o zmianie klubu nie żałuję, wiadomo że mam sentyment do starej ekipy - w szczególności do Michała Cąpały, z którym dalej wspólnie trenujemy. Od razu jednak wiedziałem, że w nowej ekipie będę mógł się nauczyć dużo więcej od bardziej utytułowanych i doświadczonych ode mnie zawodników.
fot. Archiwum HalejMTB
Przygotowywałeś się do tego sezonu już w nowych barwach. Coś się zmieniło?
Podczas moich przygotowań do sezonu bardzo dużo się zmieniło w stosunku do poprzednich lat, po pierwsze miałem okazję uczestniczyć w licznych klubowych zgrupowaniach, gdzie siedmiu zawodników zawsze wspólnie motywuje się i nakręca do jazdy. Poza tym przejechanie zimą dwóch etapówek również pozytywnie wpłynęło na moją formę.
Jak zmienia się życie „zwykłego” kolarza (jeśli kolarzy można nazwać zwykłymi ludźmi) po przejściu do zawodowej drużyny?
Trudne pytanie. W moim przypadku tak naprawdę to chyba niewiele się zmieniło, no może trochę rzadziej bywam na uczelni. Po za tym jest mi nawet łatwiej, bo robię to, co naprawdę kocham, a teraz mam stworzone do tego jeszcze lepsze warunki oraz zaplecze.
fot. Maria Lipowiecka
Wiemy, że masz za sobą starty w zagranicznych wyścigach. Jak to jest, czym się różnią od naszych, „podwórkowych”?
Nigdy wcześniej nie ścigałem się za granicą. Największą różnicą pomiędzy krajowymi a zagranicznymi wyścigami jest znacznie większa frekwencja w tych drugich, dlatego „zapiek” na zagranicznym wyścigu trwa zazwyczaj od początku do końca, bo nawet gdy ma się gorszy dzień i spadnie o kilkadziesiąt pozycji to dalej z kimś się walczy aby przyjechać oczko wyżej, a u nas podczas wyścigu XC z powodu małej frekwencji, zawodnik zazwyczaj już po drugim trzecim okrążeniu walczy sam ze sobą jedynie o utrzymanie pozycji. Brak dużej liczby zawodników powoduje po prostu brak rywalizacji ramię w ramię do samego końca.
Do takiej formy nie dochodzi się w dwa miesiące, każdy musi od czegoś zacząć. Jakie były Twoje początki?
Pierwszy maraton przejechałem w 2008 roku w Zdzieszowicach, do tej pory pamiętam dokładnie ten start. Oczywiście nie obyło się bez kłopotów - na dzień dobry rozerwałem łańcuch. Przejechałem wtedy dystans giga i tak już jeździłem na długim dystansie do końca sezonu, co oczywiście było głupotą jeśli chodzi o rozwój mojej formy w tamtym okresie, ale wtedy nie myślałem jeszcze w tych kategoriach - po prostu chciałem się najeździć. Dopiero pod koniec sezonu na lokalnym „ogórku” XC zobaczyłem Mateusza Podolskiego - jeździł wtedy w RMF’ie. Od razu zamarzyłem sobie o tym, żeby jeździć w tym klubie. Spodobały mi się w nim rowery Trek;) Od marzeń do rzeczywistości niedaleka droga - pewnego dnia zadzwonił do mnie kierownik ekipy, Krzysztof Podolski, z zapytaniem czy chciałbym u nich jeździć. Do tej pory nie wiem, dlaczego zadzwonił akurat do mnie - w tamtym czasie było wielu lepszych juniorów, którzy startowali na wyścigach Grand Prix Langa, ale może tak miało być... Dalej rozwój mojej formy przebiegał stopniowo, jako junior jeździłem Skandię i Grand Prix MTB. Dopiero w Orliku przerzuciłem się na górskie maratony i zacząłem meldować się na mecie w okolicach pierwszej dziesiątki open. Aż do tej pory nie korzystałem z żadnych mierników mocy, nie ważyłem codziennie tego co jadłem, nie analizowałem nawet wykresów z Polara. Zimą trochę siłowni i sauny, plus jakieś dwa wyjazdy na sezon w góry - to wystarczyło żeby powoli powiększać swoją formę.
fot. Zbigniew Świderski
Co chciałbyś osiągnąć w tym sezonie? W co celujesz?
W tym sezonie chciałbym po prostu tak jak w każdym - dać z siebie wszystko, tak, abym po sezonie mógł powiedzieć, że zrobiłem wszystko co mogłem na drodze do jak najlepszych wyników.
Co powiedziałbyś młodym zawodnikom i osobom, które dopiero zaczynają i czeka ich długa, ciężka droga?
Jeśli naprawdę kochacie jazdę na rowerze to nie zależnie od tego, na jakim poziomie teraz jesteście - macie ogromne szanse aby osiągnąć sukces, bo jeśli coś kochasz to trudno racjonalnie jest Ci z tego zrezygnować i nawet jeśli raz Ci się nie uda i upadniesz, drugi, trzeci raz, jeśli będziesz wytrwały w tym co robisz, to osiągniesz wymarzony cel.
Przepis na sukces: znaleźć w życiu to co się lubi robić i po prostu to robić. Chwile słabości? W chwilach słabości kładę się spać - przynajmniej jak się obudzę, to będę wypoczęty:)
fot. Szymon Gruchalski
Kolarstwo to sport pełen wyrzeczeń. Czego wymaga od Ciebie?
Muszę jeść trochę mniej Skittles’ów:P
Wiemy, że niedawno obroniłeś tytuł inżyniera – co dalej? Co chciałbyś robić, do czego jeszcze dojść w życiu?
Co dalej? Jestem teraz na magisterce, na dzień dzisiejszy chciałbym jak najdłużej się da jeździć na rowerze. A co jeśli moja forma jednak nie będzie zadowalająca? No cóż wtedy z chęcią założyłbym jakąś manufakturę produkującą rowery na zamówienie - ręcznie robione i malowane.
Życzymy więc spełnienia tych marzeń i wielu sukcesów w nowym teamie!
komentarze