Kierunek: NEPAL
Duzo wysilku kosztowalo nas dowiezienie rowerow do Kathmandu, wiec mamy prawo oczekiwac, ze nasze starania zostana nagrodzone. Dzis wsiedlismy na rowery po raz pierwszy i wybralismy sie na niedluga, ale jak sie potem okazalo dosc wymagajaca wycieczke.
Jeszcze przed wyruszeniem z Kathmandu okazalo sie, ze jazda po miescie do przyjemnych nie nalezy. Po pierwsze radzenie sobie w tym ruchu to spore wyzwanie, w dodatku trzeba przyzwyczaic sie do jazdy po lewej stronie (Grzes akurat nie musi ), a poza tym zanieczyszczenie powietrza w kotlinie jest rzeczywiscie duze, wiec od jutra bedziemy jezdzic w maskach. Nie ukrywam, ze pewien problem stanowila tez nawigacja, bo w koncu nazwy ulic sa zapisane do nepalsku.
Wraz z oddalaniem sie od centrum jazda byla jednak przyjemniejsza i ciekawsza. Krajobraz zaczal sie zmieniac na bardziej wiejski, a drogi na blotniste. Bylismy zachwyceni soczystymi odcieniami zieleni na pobliskich polach ryzowych. Takze tubylcy zdawali sie byc nie mniej przyjazni niz zaskoczeni. Gdy zatrzymalismy sie przy jednym ze sklepow, po zakupieniu jedzenia i picia usiedlismy na schodach. Po kilku sekundach przybiegl jednak sklepikarz, ktory dal nam male siedzonka. Otrzymalismy takze zaproszenie na herbate, ale Grzes bardzo nie chcial z niego skorzystac.
Gdy jezdzilismy po wiejskich przedmiesciach stolicy, zauwazylismy, ze to kobiety pracuja w polu i ze to one kopia rowy pod kanalizacje. Mezczyzni czesciej siedzieli, pracowali w sklepach lub na sprzecie rolniczym. Raz nawet widzielismy pare idaca gorskim szlakiem. Facet niosl niewielki plecak, a zdaje sie jego zona pokazny worek zboza. Coz, ciekawe...
Z czasem znajdowalismy sie coraz wyzej ponad dolina. Minelismy jeden z wielu posterunkow nepalskiej armi, na ktorych kontrolowali oni przejezdzajace pojazdy. Chwile pozniej wjechalismy na teren pobliskiego rozerwatu przyrody i wtedy gory zaczely sie na dobre. Jechalismy szeroka na poczatku sciezka, ktora stopniowo stawala sie wezsza i stromsza, a takze coraz bardziej porosnieta. Mielismy kilka przygod z wyrosnietymi pokrzywami, a potem takze z pijawkami. Zagadka jest dla nas jak one to robia, ze sie tak szybko przemieszczaja... Probowaly takze zaatakowac nasze ramy i nawet opony. Zastanawiam sie tylko jak przetwaly zaczepione do opon na tej rowerowej karuzeli...
Dotarlismy do wysokosci ok. 1900 metrow. Jak na Nepal jest to moze niewiele, ale jednak w tym klimacie i na tak ciezkich rowerach zdobywanie wysokosci nie jest latwe, szczegolnie na tak kamienistych sciezkach. Niestety okazalo sie, ze na wiekszych wysokosciach widoki przeslanialy chmury, ktore i tak byly dla nas laskawe. Mimo wczesniejszych nie najlepszych prognoz, nie spadla dzis ani kropla deszczu. Uznalismy wrecz, ze pogoda byla idealna, bo kilka stopni wiecej oznaczaloby, ze szybko pozostalibysmy w parku narowowym bez picia (nastepnym razem wezmiemy go wiecej), a z drugiej strony nawet kilka kropli deszczu mogloby nam bardzo utrudnic zjezdzanie spowrotem do Katmandu. I bez deszczu Grzesiu tanczyl na bardzo sliskich, zdradliwych kamieniach.
W drodze powrotnej bylismy juz bardzo zmeczeni i (przynajmniej ja) glodni. Chcielismy jak najszybciej dotrzec na dol. Natrafilismy jednak na swietny punkt widokowy przyozdobiony dodatkowo kolorowymi flagami modlitewnymi. Zolnierze, ktorzy tez sie tam przechadzali zrobili nam nawet wspolne zdjecie, jedyne takie dzisiaj, jak sie pozniej okazalo. Z gory moglismy nie tylko zobaczyc ciekawa panorame, ale takze uslyszec dzwieki muzyki. Zapytalismy zolnierzy, czy to jakies swieto, na to oni wskazali na jeden z placow na horyzoncie, na ktorym ich koledzy maszerowali do wspomnianej muzyki.
W dalszej czesci zjazdu nie patrzylismy juz na mape czy na szlaki. Patrzylismy tylko, gdzie znajduja sie najblizsze zabudowania, a dokladniej najblizszy sklep. Spragnieni bardzo chcielismy w koncu moc kupic wode.
Po powrocie do hotelu bylismy zmeczeni. Jak sie potem okazalo pokonalismy dzis zaledwie 40 km i to w piec i pol godziny, ale bylo to dobre rozpoczecie naszych przygod na nepalskich trasach...
Zapraszamy do odwiedzenie blogu z wyprawy Marcina. Znajdziecie go pod adresem www.nepalrowerem.pl.
Tekst jest bez polskich znaków, ponieważ Marcin pisze swój blog z Nepalu, na kompie nie posiadającym polskiego układu klawiatury.
komentarze