Ostrawa(lka) na majówce - czyli nasi u sąsiadów
Nie wiem ile, w tym ideologii ale chcąc nie chcąc daliśmy kolejny dowód na to, że Europa się jednoczy a ludziom żyje się dostatniej. Otóż nasza drużyna wybrała się do na zawody do Ostrawy. Wolne granice, wspólna sprawa, euroregion. Nagle okazuje się, że start zagranicą, co brzmi elektryzująco jest łatwy niczym frontflip bez wybicia. Idee, prądy, koncepcje, myśli zostawmy mądrym ludziom (profesorom) albo politykom, my Bikehead MTB Team róbmy swoje, czyli bawmy się dobrze ku chwale kolarstwa. Podobnie jak w rok i dwa lata temu ruszyliśmy 27 kwietnia 2013r. do trzeciego co do wielkości miasta w Republice Czeskiej, aby zażyć kolarstwa w miejscowym wydaniu. Impreza znana była dotychczas pod nazwą SkodaBike Marathon (2 edycje Ostrava i Pilzno na Morawach), ale w tym roku wobec wycofania się możnego sponsora zmieniła nazwę na Porubajk marathon. Organizatorzy przygotowali dwie trasy - dłuższą 68 km i krótszą nominalnie 35 km, faktycznie 42 km.
Dojazd z Aglomeracji Górnośląskiej do Ostrawy jest prosty i szybki, a to dzięki autostradzie, która na odcinku od Katowic do Ostrawy jest nadal bezpłatna. Czeska autostrada we fragmencie od granicy z Polską do końca odcinka stanowiącego obwodnicę miasta nie jest objęta płatnością. Wystarczy zjechać z A1 zjazd na „Poruba” i jesteśmy w pobliżu miejsca startu, czyli miasteczka akademickiego Wyższej Szkoły Górniczej w Ostrawie. Jedyną przeszkodą jest konieczność przejechaniu objazdu po polskiej stronie w okolicy Połomii, do przeżycia.
Na miejscu organizacja bardzo sprawna. Sporo miejsc parkingowych. Miłe panie odbierają zgłoszenia, wydają zestawy startowe i mówią językiem lengłicz angielskim. Pomiar czasu realizowany za pomocą chipa na kostce. Biuro zawodów mieściło się w hallu jednego z budynków kompleksu akademickiego. Start jednak odbywał się tak jak w poprzednich latach na głównej ulicy dzielnicy Poruba (po polsku Poręba). Po uiszczeniu wpisowego (w dniu startu 400 Kc = około 65 zł) dostajesz skarpetki i jakiś jeszcze gadżet oraz masę ulotek. Frekwencja dopisała jak zwykle z resztą u braci Czechów. Pogoda wręcz wymarzona do ścigania, bo nie było ani upału, ani też nie panował ziąb. Nasza załoga stawiła się w mocnym bo wzmocnionym nowymi zawodnikami składzie (Daniel Duśko, Przemek Kika, Marcin Kwiecień, Paweł Mieszczak, Marcin Reszka). Prócz Bikehead MTB Team na trasie było paru gości z Polsko m.in. sympatyczny chłopak z Jastrzębia, dziewczyna w stroju JBG-2 (?).
Trasa początkowo prowadziła szerokimi ulicami lub parkowymi alejami. Tutaj trzeba było uważać, żeby nie skończyć zaraz na początku w jakieś kraksie, o którą nie trudno. Stawka lekko się rozciąga, ale pierwsza selekcja to podjazd pod stok narciarski (Skalka). Nie jest jakiś wyjątkowo długi i extremalnie nachylony więc można na niego wjechać, ale niewątpliwe zostaje na jakiś czas w płucach, nogach i głowie. Ludzie zaczynają tu schodzić z rowerów i miejscami robi się pochód pierwszomajowy. Później już singiel, na którym można złapać nieco oddechu. W zasadzie ów podjazd to najbardziej zapadający w pamięć punkt. Trasa pozbawiona jest większych trudności technicznych, co nie znaczy że jest całkowicie bezpieczna i do przejechania „na składaku bez trzymanki”. Na rajdera czekają kilometry asfaltów o różnej jakości, dużo dróg polnych, parę przejazdów przez mniejsze i większe kałuże bądź strumienie, jeden fajny zjazd trawersem, no i kilkanaście mostków w różnym stanie technicznym. Na polnych odcinkach można trafić w zaschniętą koleinę dzięki której można z kolei przejść gładko do lotu koszącego w stylu ił-2 szturmowik. Oznakowanie trasy odbiega na niekorzyść od standardów, do jakich przywykliśmy na zawodach organizowanych przez Grzegorza Golonko czy Macieja Grabka. Zmiany przebiegu trasy oznakowane były wstążkami, albo strzałkami namalowanymi na glebie. Należało uważać, bo nie ma wcześniejszej sygnalizacji zmian kierunku czy miejsc potencjalnie niebezpiecznych. W niektórych miejscach stali stewardzi i kierowali ruchem. Najlepiej jednak trzymać się miejscowych zawodników i cisnąć za nimi bądź z nimi. Bufet w czeskim wydaniu niestety nie ma w ofercie piwka, ale za to kołoczki i kołocze a nawet owoce. Jest też woda i jakiś napój izotoniczny podawany ekspresowo, co nie znaczy higienicznie. O zgrozo na mecie nie czeka na was wodopój i paśnik z bananami i pomarańczami. Organizator pomimo znacznej ilości startujących przygotował jedną myjkę. Trolle żyjące w jaskiniach na forach bikemaratonu czy mtbmarthon mieliby używanie z orga. Warto mieć to na uwadze i zaopatrzyć się zawczasu w zapas wody oraz coś do zjedzenia .
Zespół spisał się rewelacyjnie, a najważniejsze że wszyscy po zaliczonym ścigu byli w doskonałych humorach. Wystawiliśmy po 6 ludzi na obu dystansach i zanotowaliśmy bardzo przyzwoite lokaty. Wyróżnili się jak zwykle mocni Paweł Mieszczak i Robert Szymański na dłuższym dystansie. Formą zabłysnął też Daniel Duśko startujący po połówce (tzn. na krótszej trasie).
Czesi w masie prezentują wysoki poziom i często wzbudzają zazdrość sprzętami na których się przemieszczają. Trasa zwłaszcza przy wietrznej pogodzie wymaga współpracy i jazdy po zmianach, chyba że tak jak ja lubi się wozić przez pół ścigu na kole jakiegoś Czecha, który na finiszu wyskoczy z zadu. W porównaniu z polskim peletonem maratończyków więcej jest kobiet (to dodatkowa zachęta do udziału w imprezie).
Warto wybrać się do Ostrawy zakosztować czegoś innego i poczuć specyficzną atmosferę jaką doświadczyć można tylko tam. Jedź do Ostrawy zwłaszcza jeżeli mieszkasz na południu naszego pięknego kraju i łatwo możesz skorzystać z dobrodziejstwa autostrady. Po zawodach możesz wbijać na słynną ulicę Stodolni, gdzie działa mnóstwo knajp i jest rozrywkowo.
komentarze