Przemysław Niemiec podsumowuje Giro del Trentino
Giro del Trentino zawsze było ciężkie, a w tym roku było nawet trudniejsze niż zwykle. Zawsze jeden etap tego wyścigu był dla sprinterów, tym razem zabrakło takiego etapu. Nie zgodziłbym się z tym, że było nim otwarcie wyścigu, bo ucieczka dojechała z ponad 6-minutową przewagą, poza tym podjazd 15 km przed metą był naprawdę ciężki, porwał się na nim peleton. Wyścig zaczął się więc od wielkiego zaskoczenia. Może dziwić, że ucieczka tak swobodnie odjechała. Był w niej m.in. Francuz Bouet, którego dobrze znam choćby z zeszłorocznej Vuelty i nie jest to kolarz do zlekceważenia. Widać było jednak, że ekipy nie są zainteresowane pościgiem. Tylko od nas ciągnął Vigano, próbowało Vini Fantini, ale generalnie nikt się nie kwapił do pościgu i skutki były takie, jakie były. Tak bywa, wielcy faworyci musieli zacząć odrabiać straty.
Tego samego dnia Lampre-Merida odegrało się nieco na drużynowej czasówce, w której pojechaliśmy bardzo dobrze. Pokazaliśmy, że przed Giro d’Italia jesteśmy mocni i zgrani, ten wynik to dobry prognostyk. 5 km przed metą tego etapu przegrywaliśmy ze Sky tylko o 3 sekundy, w końcówce trochę się „zamotaliśmy” i straciliśmy więcej sekund, ale skończyliśmy czasówkę na 3. miejscu. Ja jechałem jako 7 w kolejności i myślę, że był to dobry układ. Nigdy nie byliśmy potęgą w jeździe drużynowej na czas, teraz jest dużo lepiej. Na pewno wpływ na to miały zmiany sprzętu w ekipie i testy w tunelu aerodynamicznym. Zmiany te dały nam impuls, czuję, że nasze nastawienie jest bardziej bojowe. Sprzętowo niczego nam nie brakuje, jesteśmy zadowoleni z rowerów, bo więcej już chyba się nie da wymyślić, reszta pozostaje w naszych nogach.
Drugiego dnia na Giro del Trentino zaczęły się prawdziwe góry, w których wszystko mogło się zmienić. Jazdę w nich rozpoczął naprawdę ciężki etap – długi i rozgrywany w upale. Tempo było mocne od samego startu, pierwszy podjazd – Passo Lavazze – znałem, bo jechałem go na Giro w zeszłym roku, a podjazd na metę też do łatwych nie należał. Tempo na nim było bardzo mocne i łatwo nie było, ale myślę, że pojechałem na miarę swoich możliwości. Scarponi miał w tym etapie słabszy dzień, każdemu taki się może zdarzyć, poza tym jego głównym celem jest Giro d’Italia. Już następnego dnia pokazał, na co go stać. Znów od samego startu było mocne tempo i na pierwszym długim podjeździe po ok. 40 km odjechała grupa 11 kolarzy ze Scarponim i Duraskiem w składzie. Bardzo nam to odpowiadało. Na górskiej premii w peletonie zostało nas ok. 35 kolarzy i tak już było do mety. Cały czas jeden za drugim. Scarpa finiszował 3., a mnie udało się awansować do pierwszej „10” w generalce. Byłem zadowolony, ale chciałem walczyć o więcej.
Na odprawie przed ostatnim etapem dyrektorzy Lampre-Merida powiedzieli, że cała ekipa, łącznie z Michele, jedzie na mnie. On walczył dzień wcześniej i na ostatnim podjeździe miał się oszczędzać z myślą o starcie w Liege-Bastogne-Liege, w którym zajął 5. miejsce. Myślę, że w 100% wykorzystałem wsparcie, które otrzymałem. Do ostatniego podjazdu zostałem doprowadzony do samego przodu, na ok. 10 pozycji, i później tylko w moich nogach pozostało wykończenie pracy całej drużyny. Miło było pokonać dwóch zwycięzców Tour de France, choć Wiggins mógł walczyć nawet o zwycięstwo z Nibalim, gdyby nie miał problemów z rowerem. Najbardziej zależało mi, żeby przyjechać z odpowiednią przewagą nad Evansem, bo w generalce traciłem do niego tylko 9 sekund. Udało mi się go „urwać” 6 km przed metą, gdy zaczął się ciężki podjazd. Przeskoczyłem w generalce jego i jeszcze paru innych. Świetnie czułem się na podium ostatniego etapu, z 6. miejsca w ostatnim sprawdzianie przed Giro d’Italia też jestem bardzo zadowolony.
To chyba mój najlepszy początek sezonu w ekipie Saronniego. W żadnej etapówce, w której w tym roku jechałem, nie wypadłem z „dychy”. Jest to dla mnie pozytywne zaskoczenie, wszyscy są ze mnie zadowoleni i oby tak dalej. Jak do tej pory w każdym istotnym wyścigu w tym roku miałem wolną rękę i każdy kończyłem w czołówce. Chcę utrzymać tendencję zwyżkową. Widzę, że od jakiegoś czasu moja rola w zespole się zmienia. Przed pierwszym etapem Giro del Trentino dyrektorzy Lampre-Merida mówili, że jedziemy na Michele, ale żeby pamiętać też o mnie. Nie musiałem zawracać sobie głowy np. bidonami. Porównując swoją jazdę do zeszłego roku, czuję się o wiele lepiej. Wprowadziłem trochę modyfikacji w przygotowaniach zimą i na początku sezonu i póki co jest dobrze. Jak na razie nie miałem, odpukać, kryzysu formy i mam nadzieję utrzymać odpowiednią dyspozycję, żeby przejechać dobrze Giro d’Italia. To jest teraz mój priorytet.
W maju prawdopodobnie wszystko będzie się w mojej ekipie kręciło wokół Scarponiego. Michele jest na tyle doświadczonym kolarzem, że zdaje sobie sprawę z rangi i powagi Giro d’Italia. Wie, czego oczekuje od niego ekipa. Mam nadzieję, że będzie walczył, a ja mu pomogę najlepiej jak mogę i będzie tak dobrze jak 2 lata temu. Przed Giro będę przebywał w Polsce. Trochę odpocznę i przeprowadzę kilka specyficznych treningów. 1 maja wieczorem muszę się zameldować w hotelu, bo 2 maja mamy już badania. Pewnie pojawią się też panowie Saronni i Galbusera i po kolacji przed startem zrobimy porządną odprawę, jak to bywa przed wielkim tourem. Moje nastawienie do Giro też jest godne wielkiego touru.
PS
Cieszę się, że na Giro del Trentino pojawili się polscy dziennikarze. Miło było z nimi porozmawiać, czułem ich wsparcie, oby jak najczęściej przybywali na wyścigi. Dla nich to też jest pewnie frajda, w końcu nie co dzień mogą się spotkać z Wigginsem czy Evansem. Pozdrowienia dla nich i dla wszystkich kolarskich kibiców.
Źródło: przemyslawniemiec.blogspot.com
komentarze