Quo vadis?
Quo vadis , chciało by się powiedzieć stając z boku i spinając w klamry cały światek kolarstwa amatorskiego od Tatr do Bałtyku.
Prawda jest taka, że kolarstwo nie jest martwą dyscypliną. Ciągle żyje, ciągle coś się zmienia, co rusz pojawiają się jakieś nowinki. Wszystko, co pojawia się w profesjonalnym peletonie z czasem przenoszone jest do świata amatorów. Czy to wszystko jest dobre dla nas, jako ludzi, ale też dla panującej podczas zawodów atmosfery, to już inna sprawa.
Wyliczanka: Sprzęt z którego korzystamy jest zdecydowanie lepszy. Gdy przypominam sobie na czym ścigaliśmy się kilkanaście lat temu, to sam się uśmiecham. Świadomość treningowa- coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę z tego, jak trenować. Udoskonalane są metody treningowe, pojawiają się nowe ćwiczenia, wymyślane ich nowe kombinacje. Na rynku pracuje rzesza "trenerów", którzy są zdecydowanie bardziej dostępni, niż kiedykolwiek wcześniej. I tu pauza. . .
Specjalnie piszę w cudzysłowie, bo nazwa "trener" w wielu przypadkach jest po prostu na wyrost, ale to temat na zupełnie inną dyskusję. Dziś standardem są zimowe obozy w cieplejszym klimacie. Kiedyś wydawało się to być czystą abstrakcją. Poświęcamy więcej czasu na trening. Obecnie nie wystarczy wyjechać kilka razy w tygodniu na rower, by godnie czuć się na zawodach. Trzeba zasuwać! Trzeba więcej trenować! Trzeba być bardzo skupionym! Czy jest to dla nas jako ludzi lepsze? Czy jest to lepsze dla naszego zdrowia? Odpowiedz sobie sam...
W końcu mamy też większą świadomość regeneracyjną- zwyczajnie ludzie wiedzą i dostrzegają znaczenie tego elementu. Mamy dostęp do sprzętu, metod i zabiegów wspomagających rege. Podobnie jest z dietą. Aerodynamika i świadomość istnienia tego aspektu. Kto kiedyś zwracał na to uwagę? Może to kontrowersyjne, co napiszę, ale zwyczajnie jesteśmy też bardziej majętni- stać nas na to wszystko. Jak było kilkanaście lat temu, to większość z nas wie. Czasy przaśno- siermiężnego kolarstwa dawno się skończyły. Mógłbym tu wyliczać długo. Czy to wszystko przekłada się na fakt, że dziś nawet amatorzy jeżdżą szybciej i dalej? Jasne że tak! Czy to wszystko przekłada się na lepszą atmosferę w amatorskim peletonie? Jasne, że nie! Czy to wszystko sprawia, że nasze życie jest lepsze, pełniejsze? Czy dzięki temu jesteśmy szczęśliwsi? Nie wydaje mi się... Dziś wszyscy zapatrzeni jesteśmy w mierniki, cyferki, interwały. Niespecjalnie chcemy, by ktoś nam w tym przeszkadzał. Wspólna jazda, tak zwyczajnie dla frajdy, na przysłowiową kawkę lub piwko (kto dziś pije piwo) nie wchodzi w rachubę. Na ludzi z bagażem doświadczeń i sukcesów rzadko patrzy się z szacunkiem, a raczej z zawiścią i chęcią izolacji. W obawie przed rywalami nie rozmawiamy ze sobą o trudnościach i aspektach treningu, ukrywamy dane, utajniamy informacje. Zamykamy się w ciemnych pokojach i kręcimy nogami, jak chomiki. Czy tak ma wyglądać świat amatorów kolarstwa?... Nie twierdzę, że wszyscy tak robią ale... Zamykamy się w szklanej bańce. Zawody przestały być okazją do spotkania, a stały się miejscem konfrontacji. W tej sytuacji nie może być dobrze. Paradoksalnie, a wiem co piszę, bo trochę tego doświadczenia mam, dyscyplina, w sensie kolarstwo szosowe amatorów, raczej się zwija, a nie rozwija. Wielu po prostu nie widzi sensu wyjazdu na zawody. No bo po co? Żeby w grupie dojechać trzeba być bardzo mocnym, a jazda za peletonem przecież do miłych nie należy. Do tego kraksy- pod tym względem jest dramat. Nikt nie zwraca uwagi na pozostałych uczestników, liczę się tylko ja! A przecież zdecydowana większość z nas w poniedziałek rano musi wstać z łóżka i iść do pracy. Będąc poszlifowanym, czy połamanym to raczej trudne. Wyjazd dla atmosfery? Jakiej atmosfery? Mam na to wydawać swoje ciężko zapracowane pieniądze? Mam uszczuplać rodzinny budżet? Słabo to się spina... Wiem, że wielu organizatorów dostrzega problem, rozumie go. Podejmowane są próby przeciwdziałania. Zmieniane są formuły wyścigówi, całych cykli. Tylko, że skuteczność tego jest raczej znikoma. Paradoksalnie wyższy "poziom" ścigania wcale nie przekłada się na sukces organizacyjny. Frekwencja wręcz spada. Jest coraz mniej wyscigów. Oczywiście powodów generalnie słabej sytuacji w amatorskiej szosie jest wiele. Te, które wymieniłem to tylko wierzchołek góry lodowej.
Foto Ignacy Grubka
Wiem, że są wyjątki, choćby na imprezach gravelowych. Niektórzy mówią: chcesz atmosfery? Jeździj gravel! Tylko, czy to jeszcze jest kolarstwo, a może bardziej rekreacja ruchowa- turystyka. Bo przecież wszyscy podkreślają, że aspekt sportowy stoi tam na drugim, a może nawet trzecim miejscu. Ciorać się po krzakach, w błocie i kurzu przez kilkanaście albo kilkadziesiąt godzin? No nie wiem... Są ludzie, w tym i ja, którzy chętnie polecieli by stówkę, no może dwie, zjedliby obiad i tego samego dnia wrócili do domu. Imprez o takim charakterze jest niewiele. Do tego wysokość startowego na imprezach gravelowych... To jest osobny temat. Zresztą gravele to bańka, która za jakiś czas pęknie. Musi pęknąć, bo taka jest kolej rzeczy. Polska to nie Francja, czy Włochy. U nas ilość amatorów jest skończona i raczej zwiększać się nie będzie. Ultra... bardzo modny temat. Dzisiaj wszyscy są ultra. I fajnie, co kto lubi... Tylko ja się zapytam jeszcze raz: czy aby na pewno to jeszcze jest kolarstwo? I żeby nie było. Grubo ponad dwieście kaemów od strzała też zdarzało mi się zrobić, ale nie widzę w tym nic szczególnego, no może poza walorami turystycznymi...
Także ten, Panie kolego... Czy da się to zmienić?... Jest jak jest... se la vie...”
komentarze