Spowiedź lustrzanki - Ludzie Velonews cz.1

Paweł - pomysłodawca VN; do niedawna głównodowodzący; numer 1 w foto; redaktor naczelny

Zastanawialiście się jak to jest być fotografem sportowym? A może sami chcielibyście nimi być? Od naszych redakcyjnych fotografów słów kilka - zobaczcie jak to jest "od backstage'u" :) 


Godzina 5.00. Budzik. No tak dziś wyścig. Nieco w półśnie idę do toalety. Cały czas myślę, czy niczego nie zapomniałem, aku naładowane, sprzęt spakowany, karty wyczyściłem? Chyba tak, sprawdzę na miejscu. Zapas aku do lamp jest. Teraz garderoba. Spodnie na zmianę są, Ciągle pamiętam jak na górze Św. Anny pękły mi na tyłku po całości i do końca wyścigu przechodziłem ze swetrem zawiniętym w pasie. Dobrze że go miałem, inaczej obciach po całości mimo że to Calvin Klein. Wniosek? Ciuchy projektantów ubierać na randki, a nie wyścigi. NIe nadają się do tego... NIeważne że fajnie wyglądają... Kamizelka z nr 1 jest. Zapas picia - jest. Już nie piwa, ale Ice Tea, cola, woda. Musi być, nie wiadomo kiedy zawiozą nas na bufet. Przypominam sobie moje początki i się uśmiecham. 

Jest rok 1995 kiedy założyłem agencję reklamową. Szukałem dobrego fotografa do współpracy. Wymagania dość proste - ostre i nasycone zdjęcia reklamowe. Do ciężkiej cholery, aż tak wysokie wymagania? Po kilku próbach zniechęciłem się i postanowiłem sam się za to zabrać. Najpierw zdjęcia reklamowe, potem przygoda z podczerwienią z wystawą w 2003 roku, zakończoną sprzedażą wszystkich zdjęć. Coś tam widać potrafię… Inspirację czerpałem z twórczości Zdzisława Beksińskiego, którego miałem zaszczyt poznać (mam jeszcze jego katalog z dedykacją). To on mnie popchnął w ciemną stronę światła, czego efektem była owa wystawa. Potem pasja kolarstwem i przełożenie zdjęć na tą dyscyplinę. Szybko odkryłem że dość mocno ogranicza mnie sprzęt. Mozolne kolekcjonowanie kolejnych gratów i szlifowanie umiejętności na komputerze. Cały czas nauka, choć w 1994 wydałem książkę o Corel Draw, na której były prowadzone kursy komputerowe. Tak jednak jest, jak się człowiek zatrzyma w rozwoju to się cofa. Rozwój każdego specjalisty to ciągła nauka nowych rzeczy. Wracam do rzeczywistości...

Które buty ubrać? Wezmę te z grubym bieżnikiem, w końcu będę latał po górach. Kurtka na zapas jest. Druga bluza, okulary, czapka. Chyba jestem gotowy. Nie do końca. Po ostatnim Tatra Road Race kiedy z Marshallem dotarliśmy na metę byłem przemoczony totalnie. Dokładam do torby bieliznę, skarpetki i jeszcze jedne buty. Wtedy się przydały, teraz też mogą…

Zaraz czy ja zamknąłem drzwi? Wracam od drzwi wejściowych do mieszkania. Zamknięte. Ale skoro już wróciłem to przynosi pecha. Trzeba posiedzieć minimum 7 sekund i potem można znowu wyjść. Na wszelki wypadek szarpię klamkę starają się odnotować w łepetynie że drzwi są zamknięte. Żelazko? Nie prasowałem nic. Można jechać…

Wsiadam w auto, dobrze że tym razem mam kierowcę bo droga daleka i w czasie powrotu będę już mógł zgrywać fotki na kompa. Zazwyczaj jest tego coś koło tysiąca. Czasami mniej, ale i tak od groma roboty. Po kilku godzinach docieramy na miejsce. Miasteczko wyścigowe przygotowane, pojawiają się pierwsi zawodnicy, a ekipa organizatora zwija się jak w ukropie, bo już niewiele czasu zostało do pierwszego startu. Trzeba się dogadać z orgiem gdzie są jakieś fajne miejsca do focenia na trasie, jakieś widokowe, trudne technicznie zjazdy, coś czego utrwalenie będzie fajną pamiątką, a nie kolejne zdjęcie w lesie… wszędzie drzewa są takie same. 

Na zdjęciu ja i Michał Zajdel, który 2 razy wyprowadził nas z ciężkich opresji... Młody, jesteś wielki...Mam najlepszych Marshalli na świecie... Dzięki Czorny... Invaders i Starachowice są najlepsi...

Organizatorzy różnie podchodzą do fotografów. Najlepiej wspominam imprezy Czarka Szafrańca, gdzie miałem dokładnie zaznaczone miejsca na mapie gdzie będą dobre fotki (jak mam Marshalla to nie muszę bo i tak jestem wszędzie...) oraz Hero we Włoszech, gdzie organizator dał nam kierowcę i Maseratti 410 KM, dzięki którym na każdy plener docieraliśmy przed czołówką. Różnie to z orgami bywa, czasami zabierzesz się z nimi w aucie i Cię obwiozą po miejscówkach, czasami dowiozą na miejsce i sobie radź, a czasami mają to gdzieś. Przerobiłem już wszystkie warianty. Życie. 
W tym wszystkim są zdjęcia zawodników...

Docieram w końcu na pierwszą miejscówkę. Czołówka jeszcze daleko przede mną, więc mam trochę czasu by się rozejrzeć i znaleźć najlepszy plan. Biorę graty i mozolnie wspinam się pod górę. W końcu docieram, zrzucam sprzęt i zaczynam go składać. Sprawdzam karty. Kurde faktycznie jeszcze są na nich zdjęcia. Szybkie formatowanie i 56 GB czeka na zawodników. Ustawiam aparaty do warunków oświetleniowych i czekam żeby ktoś przeszedł, żebym mógł sobie sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Z tym ustawianiem to zawsze trzeba pokombinować. Z jednej strony jak najniższe ISO, żeby było jak najmniej szumu, z drugiej strony jak najkrótszy czas migawki, żeby „zamrozić” zawodnika na fotce. Oczywiście są wyjątki np. podczas panningu, kiedy prowadzę zawodnika w obiektywie żeby rozmazać tło za nim, wtedy czas musi być znacząco dłuższy. Można to zrobić też w połączeniu z lampą. Kombinacji jest wiele. 

W końcu jedzie motocyklista. Z daleka prowadzę go teleobiektywem i strzelam szybką serię, jak już jest blisko mnie mam już w ręce drugi aparat z obiektywem szerokokątnym i dorzucam jeszcze kilka fotek. Przejechał a ja sprawdzam czy wszystko jest ok. Drobne korekty, byle szybko bo za chwilę nadjedzie czołówka. Nareszcie pojawiają się zawodnicy...

Koniec lenistwa, czas się wziąć za robotę. Jeśli jedzie pojedynczy zawodnik wtedy jest łatwiej, mogę go prowadzić na tele, a potem zmienić na szeroki, który mam tak położony aby chwyt był w pozycji w której biorę go do ręki. Gorzej jak wpada grupa, wtedy zazwyczaj pierwszy ma komplet zdjęć, z reszta już szerokim. Po zrobieniu kilku grup zmiana miejsca, bo cała galeria z jednego była by nudna jak flaki z olejem. Czasami wystarczy przejść na drugą stronę ścieżki, najczęściej jednak kolej na dłuższy spacerek żeby znaleźć coś nowego. Fajnie zdjęcia robi się na otwartych plenerach, jest i fajne światło i widoki zapierające dech w piersiach. W końcu góry. Po drodze widzę że nadjeżdżają kolejni zawodnicy. Ustawiam się w takim razie gdzie jestem i znowu przebieranie aparatami. Na szczęście mam je przypięte do szelek i zabezpieczone karabinkiem więc po zrobieniu jednego ujęcia mogę zwyczajnie wypuścić aparat z ręki bez ryzyka że przywali o ziemię i łapię drugi, dyndający na drugiej szelce. Czasami takie akcje przeciągają się w nieskończoność, bo odstępy pomiędzy kolejnymi zawodnikami/grupkami są niewielkie. 

Po jakimś czasie ruszam w dalszą drogę w poszukiwaniu miejscówki, albo org każe wracać do samochodu, żeby zawieźć nas w inną część trasy. Na wyścigach szosowych jeżdżę z Marshallem i tu nie mamy żadnych ograniczeń (nawet w prędkości), poza tym żeby przegonić czołówkę i dotrzeć przed nimi na metę. 

Znowu sytuacja się powtarza, a ja po kilku godzinach pstrykania jestem wyjechany jak koń po westernie. Wracamy na metę. Czasami udaje się jeszcze złapać finiszującą czołówkę, tak jak ostatnio z Bartkiem (Marshall) na Nowy Targ Road Challenge goniliśmy czołówkę męską i kobiecą i udało się jeszcze minutę przed finiszem dojechać na metę, często jednak robię fotki niejednokrotnie tak uwalonych kolarzy, że z trudem rozpoznaję znajomych. To są świetne fotki. Chwila odpoczynku, potem jeszcze dekoracje i powrót do domu.

W aucie zgrywam zdjęcia na lapka, uruchamiam soft do obróbki i zaczyna się mozolne przeglądanie każdego zdjęcia. Najpierw wywalanie tych które ewidentnie nie wyszły. Zawsze ich trochę jest. Aparat do którego podpinam obiektyw szerokokątny jest dużo wolniejszy od tego z tele. Nie zawsze zdążę wycelować, bo robiłem jednego zawodnika, a tuż za nim był kolejny którego nie zauważyłem. Próbuje wtedy jeszcze w ostatnim momencie go złapać. Czasami się udaje, czasami nie. Przeglądam dalej. O to jest fajne, ale trzeba przykadrować. Lecę dalej. Po dłuższym czasie, mam już przebrane zdjęcia, czas na obróbkę. Taką z grubsza chociaż. 

Dojeżdżamy do domu. Kolega odjeżdża a ja pakuję się z majdanem na górę. Jest już późno, ale odpalam kompa i obrabiam fotki dalej. Dobrze że w lodówce czeka schłodzony browar. Wybieram zdjęcia seriami i robię korekcję jednego z nich, po czym przenoszę ustawienia na pozostałe z serii. Przyspiesza to znacznie pracę, ale i tak trzeba każde zdjęcie przejrzeć, bo nie zawsze jest tak, że wszystko spasuje na 100%. Czasami trzeba poprawić. Jeszcze tylko kilkaset zdjęć… Jest druga w nocy. Skończyłem. Teraz eksportowanie fotek do jpg, co też jeszcze trwa. O 3-ciej jestem gotowy do wrzucenia na serwer. Nareszcie. Jeszcze tylko post na fb i można iść spać. Padam na pysk, a za kilka godzin muszę znów wstać i jest to czasem kolejny dzień z szelkami...


o autorze

Paweł Waloszczyk

Twórca portalu, absolwent Politechniki Śląskiej który zamiast pisać o tym co zrobić by sprzęt rowerowy był lepszy, co robił przez ostatnie lata, postanowił sam się za to zabrać. Pasjonat nowych technologii i materiałów. 

Powiązane posty


Powiązane galerie

komentarze

Powiązane treści

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl