WYPRAWA „SYBERIA 2018” – ROWEREM i AUTOSTOPEM PRZEZ CAŁĄ ROSJĘ

Syberia - kraina piękna, ogromna, niedostępna. Interesowała mnie od bardzo dawna. W końcu tego lata, spełniłem swoje największe marzenie. W połowie lipca ruszyłem rowerem z Polski do pięknego Irkucka, który leży w pobliżu magicznego Jeziora Bajkał! Tak zaczęła się moja pięciomiesięczna podróż, którą postaram się Wam przybliżyć w poniższym artykule.

Zaczynając od początku. Plan był prosty. Każdego dnia pokonywać rowerem kolejne kilometry i zbliżać się do celu. Niestety, od samego początku nie było łatwo. Pakowanie. Tutaj pojawiły się pierwsze wątpliwości, obawy czy strach. Czy mam wszystko? A może jeszcze to będzie potrzebne? A może tamto? Dobra. Nie ma czasu! W końcu, upchnąłem jakoś wszystko w sakwach firmy CROSSO, pożegnałem się z rodziną i ruszyłem w nieznane! Z tego ci się później dowiedziałem, to był najtrudniejszy moment dla mojej rodziny. Gdy moja postać całkowicie zniknęła za pierwszym zakrętem. Do zobaczenia za 5 miesięcy!!!

Pierwsze dni to jazda po dobrze mi znanej południowej i wschodniej Polsce. Pogoda była dość kapryśna, rower obładowany ale uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Pierwszą przygodę przeżyłem na granicy z Ukrainą. Okazało się, iż przejście które sobie wybrałem nie obsługuje ruchu pieszego oraz rowerowego… Co robić w takiej sytuacji?? Szybka decyzja. Rozmowa z kilkoma kierowcami busów i po chwili miałem transport! Razem z rowerem zapakowałem się do starego busa należącego do ukraińskiej rodziny. Teraz wszystko było w porządku! 3h stania w kolejce i jestem na terenie Ukrainy! Zaczynamy prawdziwą RAJZĘ W NIEZNANE!

Ukrainę będę wspominał bardzo dobrze. Świetny nocleg na parafii prowadzonej przez Polskiego księdza Jacka we Lwowie, zwiedzanie Kijowa razem z kolegą ze studiów, wycieczka do owianego tajemnicą Czarnobyla, biwaki nad jeziorami i kąpiel w rzekach. Do tego, jak to na wschodzie, pierwszy kontakt z samogonem. Spotkałem mnóstwo bardzo miłych ludzi. Często zapraszano mnie na złocisty trunek lub nawet pizzę. Każdy mnie dopingował oraz życzył powodzenia w dalszej drodze. 

W końcu docieram do drugiej granicy. Tej obawiałem się najbardziej. Granica Ukraińsko – Rosyjska. Podczas szczegółowej kontroli, o mały włos nie zostałem wzięty za przemytnika narkotyków! W moim bagażu znaleziono kilka nieopisanych tabletek przeciwbólowych. Nie było łatwo przekonać celników, iż to zwykłe tabletki. Na szczęście po prawie godzinnym przesłuchaniu, dostałem rosyjską pieczątkę w paszport i zameldowałem się na terytorium Federacji Rosyjskiej. Pierwszym miastem jakie tu zwiedziłem był Kursk. Podczas dwudniowego pobytu u rosyjskiej rodziny, miałem możliwość wizyty w miejscowości Prochorowka. To tam rozegrała się jedna z największych bitew na Łuku Kurskim. Były to moje pierwsze dni w Rosji, które bardzo mnie zaskoczyły i napawały dalszym optymizmem.

Na trasie przez Woroneż do Saratowa musiałem zmagać się z dość sporym ruchem drogowym. Najniebezpieczniejsze były ogromne KAMAZY, które ciągły po kilkanaście ton ładunku a mimo to pędziły z zawrotną prędkością bardzo często wyprzedzając mnie na przysłowiową gazetę. Oczywiście, kilka razy nie było wyjścia i musiałem awaryjnie ewakuować się na pobocze. Na szczęście było warto się męczyć. Gdy z Parku Pobiedy po raz pierwszy zobaczyłem rzekę Wołgę, zaniemówiłem! Rzeka o nieprawdopodobnych rozmiarach - sowieckie monstrum! Miałem okazję podziwiać ją przez kilka dni, więc dobrze wiem o czym mówię. Nie ma drugiej tak ogromnej rzeki na świecie.

Spokojnie pokonywałem kolejne kilometry. Bardzo dużo wrażenie robiły na mnie ogromne, otwarte przestrzenie. A to był dopiero przedsmak tego, co czekało mnie na kazachskich stepach. W Samarze zobaczyłem stadion będący areną MŚ 2018, w Togliatti wcieliłem się w rolę niańki natomiast w jednej z małych wiosek po raz pierwszy skosztowałem rosyjskiego samogonu. Uwierzcie mi, następnego dnia nie było łatwo kręcić kolejnych kilometrów J

Gdy wjechałem do Republiki Tatarstanu a następnie Baszkirii, od razu zauważyłem różnicę. Cerkwie prawosławne zostały zastąpione przez meczety, a gościnna ludność stała się jeszcze bardziej gościnna! W jednym z miast zostałem zaproszony do domu na herbatę. Skończyło się na obiedzie, degustacji miejscowych trunków, kąpieli w bani oraz noclegu pod jednym dachem z nowo poznanymi ludźmi. To jest właśnie magia Rosji!

W końcu, po ponad miesiącu jazdy po równinach, przyszedł czas na pierwsze, małe wyzwanie. Góry Ural! Kiedyś, uczyłem się o nich na lekcji geografii, a teraz przemierzam je na rowerze. Cóż to było za uczucie! Trafiłem nam na piękne widoki oraz ogromną dziurę w ziemi, która okazałą się być kopalną magnezu. Dodatkowo w tym miejscu przekroczyłem umowną granicę Europy i Azji. Witamy na nowym kontynencie!

Tak zawitałem w rejonie, który każdy z Was powinien kojarzyć z pamiętnym deszczem meteorytów. Czelabińsk – właśnie o tym mieście piszę. Miasto w przeszłości nazywane potocznie „Tankograd” ze względu na swój przemysłowy charakter oraz olbrzymie fabryki czołgów. Niestety, wygląda tak po dzień dzisiejszy. Tym wojennym akcentem pożegnałem się z Rosja i ruszyłem w stronę Kazachstanu! Północne stepy Kazachstanu – chyba najnudniejszy obszar przez jaki jechałem w życiu :D Płasko, długie proste odcinki dróg, upierdliwy wiatr oraz jednostajne widoki. Tylu koni, które tutaj zobaczyłem nie widziałem jeszcze nigdy w życiu! Na szczęście wystarczyło mi woli walki i dotarłem do stolicy tego kraju – Astany.

Stolica Kazachstanu to miasto inne niż wszystkie. Zbudowana w ciągu ostatnich 20 lat po środku stepu. Ogrom przestrzeni oraz dużo pieniędzy pozwala budować ogromne budynki, szerokie ulice i liczne stadiony. Spędziłem tutaj 3 dni i się nie nudziłem! Niektóre budowle bardzo mi się podobały (wieża Bajterek, stadion FK Astana) natomiast inne lekko rozczarowały (Chan Szatyr). Następnie ruszyłem dalej na południe. Ok.100km za Astaną postanowiłem zatrzymać się na małej farmie. Początkowo chciałem tam zostać na trzy dni, aby odpocząć i poznać kulturę Kazachów. Jednak tak mi się tam spodobało, iż spędziłem tam cały tydzień! Układałem siano, doiłem krowy oraz pomagałem w pracach budowlanych :D Tydzień przeleciał bardzo szybko i znów musiałem zamienić wygodny pokój z łazienką na namiot. Ale dla mnie to nie problem!

Podczas dalszej jazdy odwiedziłem Karagandę, gdzie mieści się największy okręg węglowy w Kazachstanie. Czułem się tam jak u siebie w domu. Kopalnie, huty, fabryki – tak samo jak na Śląsku. 250km później nastąpiła zmiana krajobrazu o 180 stopni. Wylądowałem w bajkowym Parku Narodowym Karkaraly. Tam po raz kolejny doświadczyłem Kazachskiej gościnności. Spędziłem 3 dni u bardzo miłej rodziny. Dzięki temu mogłem dokładnie zwiedzić „Małą Szwajcarię”, jak potocznie nazywa się ten region. Niestety, moja sielanka nie trwała wiecznie. Kolejny odcinek przebiegał po drogach o bardzo słabej jakości. Dużo ciężarówek z urobkiem, masa pyłu, fatalnej jakości asfalt lub szuter przez 300km. To był chyba najtrudniejszy odcinek wyprawy. Kilka razy złapałem tutaj kapcia, zerwałem kilkanaście szprych oraz dostałem zatrucia. Do tego byłem sam. Brak większych miast. Jedynie małe wioski co ponad 100km. Nie było łatwo, ale po 3 dniach walki w końcu dotarłem do miasta Semej. Tam dzięki uprzejmości ludzi mogłem naprawić rower i ruszyć ponownie w kierunku Rosji!!! Ostatniego dnia w Kazachstanie, tuż przed granicą, zostałem zaproszony przez kolegę rowerzystę do małego domku na wsi. Mieszkała tam jego rodzina. Dzięki temu, po raz kolejny mogłem skosztować typowych Kazachskich potraw jak Beszbarmak czy napić się typowego alkoholu z mleka klaczy. Wieczorem jeszcze kąpiel w bani i mogę opuszczać Kazachstan z uśmiechem na twarz.

Po powrocie na terytorium Federacji Rosyjskiej, skierowałem się w stronę Republiki Ałtaju. Jest to bardzo malownicza okolica, zdecydowanie jedna z najpiękniejszych w tym kraju. Początkowo planowałem spędzić tam tydzień. Ostatecznie zostałem na trzy. Trzy tygodnie :D Przeżyłem tam wiele interesujących przygód, o których opowiadam na swoim kanale na YouTube – Rajzy w Nieznane. Przedzierałem się z rowerem przez szlaki górskie, spędziłem noc w chatce z prawdziwymi mieszkańcami Ałtaju, czy przeżyłem pierwszy atak zimy przy granicy z Mongolią na początku Października. Te trzy tygodnie pokazały mi, iż takie dzikie tereny lubię najbardziej. Czuję tutaj wolność i swobodę. Nikt i nic mnie nie ogranicza. Jesteś tylko Ty i przyroda.

W połowie Października ruszyłem z Barnaul na ostatni, rowerowy odcinek wyprawy. Przez tajgę, pola czy nawet śnieg pokonałem ostatnie 2000km i dotarłem do Irkucka. Udało się! Zrobiłem to! Z Godowa do Irkucka na rowerze. 11 400km w 99dni J Ale to nie koniec! Setnego dnia mojej wyprawy, aby uczcić rocznicę 100 LAT NIEPODLEGŁOŚCI POLSKI, udałem się do małej Polski na Syberii. Jest nią wioska Wierszyna, położona 120km na północ od Irkucka. Tam po raz pierwszy od dawna usłyszałem język polski. Co to było za uczucie! Środek tajgi, a ludzie rozmawiają w Naszym ojczystym języku. Zatrzymałem się tam na 4 dni, podczas których byłem gościem księdza Karola. Zobaczyłem wioskę, poznałem mieszańców, cieszyłem się pięknymi widokami. Jeśli ktoś z Was kiedyś będzie w Irkucku, koniecznie musicie odwiedzić Wierszynę!

Ostatniego Października ruszyłem dalej i zameldowałem się nad Jeziorem Bajkał. Był to ostatni punkt, który chciałem odwiedzić w tej okolicy. Ogromne jezioro! Czasem, człowiek ma wrażenie, iż jest nad morzem a nie jeziorem. Pomimo temperatury w okolicy zera, nie mogłem sobie darować i zaliczyłem kąpiel w tej lodowatej wodzie! Znad Bajkału wróciłem do Irkucka i rozpocząłem przygotowania do drugiego etapu podróży. Najpierw musiałem wypisać i wysłać równo 160 pocztówek! Jeszcze raz dziękuję wszystkim za udział w pamiętnej akcji „Pocztówka z Irkucka”. Jej rezultat przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Gdy uporałem się z pocztówkami, spakowaniem plecaka i innymi sprawami organizacyjnymi, mogłem ruszać dalej. Rower i sakwy zostawiłem w miejscowej katedrze. Zabrałem tylko to co niezbędne.

Plecak, kurtka, spodnie i ciepłe buty. Do tego w  ręku kartkę z napisem WŁADYWOSTOK! Tak oto rozpoczynam przygodę z autostopem! Pierwsze dwa dni szło mi dość ciężko. Ledwo dotarłem do Ułan Ude. Na szczęście, trzeciego dnia trafiłem tak zwany ‘Złoty Strzał”. Okazało się, iż kierowca może podrzucić mnie na odległość ponad 2000km!!! WOW! No cóż, takie mamy odległości w tym kraju. 6 dni w tej samej ciężarówce, z tym samym kierowcą. Takiego stopa można złapać chyba tylko w Rosji! Podczas jazdy dowiedziałem się wiele ciekawostek na temat życia, mentalności czy kultury Rosjan. Dodatkowo, w końcu mogłem skosztować prawdziwej zimy. Wprawdzie, była to dopiero połowa listopada, a temperatury w nocy spadały już dobrze ponad – 20 stopni. Brrr. Było to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Postaram się nim z Wami podzielić podczas wystąpień, które będę organizował po wyprawie. Szczegóły dostępnie na Facebook’u pod hasłem RAJZY W NIEZNANE ;)

Po dotarciu do Chabarowska, musiałem szukać nowego transportu. Szczerze powiedziawszy, szło mi coraz lepiej. Ostatni 1000km pokonałem w 2 dni i tak oto dotarłem do końca. Dalej się już nie da jechać! WŁADYWOSTOK!!! Czyli miasto, o którym po cichu marzyłem od samego początku. Dotarłem tutaj! Ja mieszkaniec małego Godowa. Pokonałem blisko 16 000km przez całą Rosję! Szczerze powiedziawszy, nie żałuję tej decyzji ani trochę. Miasto bardzo się mi spodobało. Piękne mosty, architektura, wyspy i zatoki. Nie bez powodu nazywa się je LOS ANGELES WSCHODU. Spędziłem tutaj tydzień, co pozwoliło mi go dobrze poznać i zwiedzić. Zobaczyłem obowiązkowo mecz hokeje w wykonaniu miejscowej drużyny Admirał, która gra w KHL. Do tego spędziłem cały dzień w ogromnym oceanarium. Oj było co oglądać! Resztę dni spędziłem na przygotowaniach. Nie. Nie wracam już do domu. Lecimy dalej!

Wsiadam do samolotu we Władywostoku i po 2h melduję się w … TOKIO! Japonia! Tutaj muszę Wam się przyznać, iż tego nie planowałem. Wyszło jakoś tak samo, spontanicznie. Zdałem sobie sprawę, że skoro jestem już tak blisko, grzechem byłoby nie wykorzystać okazji. O Japonii za dużo nie wiedziałem. Wszystko co tutaj zobaczyłem, z czym miałem do czynienia było dla mnie nowe. Chłonąłem wiedzę jak gąbka. Z racji napiętego kalendarza, odwiedziłem tylko typowo turystyczne miejsca. Na początek 2 dni w stolicy Tokio. Ogromna metropolia. Coś niesamowitego! W takiej miejskiej dżungli jeszcze nie byłem. Mieszka tutaj kilkanaście milionów ludzi, a pomimo to panuje porządek oraz wysoka kultura. Kolejne miejsce to Pięć Jezior Fuji, które leżą u stóp ogromnej góry o tej samej nazwie. Bardzo fajna okolica, idealna na odpoczynek po kilku szalonych dniach w stolicy. Następnie nocnym autobusem dostałem się do Kioto. I chyba to miasto najbardziej mi się podobało. Można tutaj poczuć dawny klimat, zobaczyć gejsze na ulicy czy skosztować japońskiej kuchni. Obowiązkowo trzeba zajrzeć na wzgórze pełne bram Torii oraz do bambusowego lasu.

Przedostatnim miejsce jakie zobaczyłem w Japonii była Nara. Najmniejsze miasto, również bardzo historyczne. Stare świątynie, bramy i muzea. Idealne na jeden dzień. Warto dodać, iż pogoda w Japonii była dużo lepsza niż w Rosji. Gdy opuszczałem Władywostok, było kilka stopni poniżej zera. Natomiast w Tokio przywitało mnie słonko i +16 stopni J Na sam koniec pobytu zostawiłem sobie kolejnego giganta. Osaka. Biznesowa stolica kraju. Znajduje się tutaj cała masa wieżowców oraz przeróżnych firm. A swoje prawdziwe oblicze miasto ukazuje dopiero po zmroku. Ulice pełne ludzi, liczne sklepy, restauracje. Typowe miasto biznesu. Osobiście, Japonia mi się podobała. Czy tam wrócę? Oczywiście! Ale tym razem obowiązkowo z rowerem i na dłużej J

Ostatnim krajem, który odwiedziłem była Korea Południowa. Tego również wcześniej nie planowałem. Po prostu, loty z Japonii są bardzo atrakcyjne cenowo, więc nie mogłem odpuścić. Zwiedzanie zacząłem od tropikalnej wyspy Jeju. Pierwszy Grudnia a tam +20 stopni. Tak to można żyć! Udało mi się tam dorwać rower i zrobiłem sobie rundę wokół wyspy. Bardzo fajne, małe wioski, wszędzie serwowane ryby i owoce morza, stożki wulkaniczne oraz spokój na drodze. Jazda tutaj rowerem to istna przyjemność. Do tego pięknie zdobione buddyjskie świątynie. Po dwóch dniach rowerowania chciałem zaliczyć największy wulkan na wyspie, lecz pogoda pokrzyżowała mi plany. Pozostała wizyta w muzeum lotnictwa. Swoją drogą, również bardzo ciekawe :D Samą wyspę bardzo polecam. Będąc w Korei, trzeba ją zobaczyć.

Kolejnego dnia znów krótki lot i melduje się w Busan. Największy port Korei Południowej. Tutaj nastawiłem się na dłuższy spacer po górach oraz typowe zwiedzanie miasta. Na zakończenie mojej eskapady wybrałem sobie Seul. Kolejna ogromna metropolia. Rozmiarami porównywalna z Tokio. Jednak 3 dni to zdecydowanie za mało na to miasto. Piękne pałace, ogromne ogrody, jeden z najwyższych wieżowców świata – Lotte Tower czy symbol miasta Seul Tower. Było krótko ale intensywnie. Wybrałem się nawet na wycieczkę do strefy DMZ, która znajduje się na granicy z Koreą Północną. I w taki oto sposób zakończyło się moje egzotyczne, dwutygodniowe tournée po krajach Azjatyckich.

Wróciłem do Władywostoku, spakowałem bagaże i ruszyłem. Tym razem na dworzec kolejowy! Bez problemu namierzyłem swój pociąg, potem kontrola biletu i siadam na swoim łóżku. Kolej Transsyberyjska! Jak ja się cieszę! Czas spełnić kolejne marzenie. Podróż koleją z Władywostoku do Moskwy trwa ok. 7 dni. Ja rozbiłem to sobie na dwie części. A wszystko dlatego, iż musiałem zaliczyć małą pauzę  w Irkucku aby zabrać swój rower i bagaże. Podczas przejazdu, doświadczyłem srogiej, Syberyjskiej zimy. Nocą temperatura spadała do -35 stopni. Nigdy nie zapomnę spacerów po peronie w takim chłodzie. Sama podróż przebiegała spokojnie. W wagonie wysoka kultura, porządek, wrzątek. Wszystko co potrzeba aby normalnie funkcjonować. Do tego mamy mnóstwo czasu aby porozmawiać z innymi pasażerami o ich historiach, które często są bardzo interesujące. W taki sposób poznałem popa z Władywostoku, bardzo miłych Tadżyków, czy zawsze uśmiechnięte Panie z Krasnojarska. Ta podróż na zawsze zostanie w mej pamięci. Kolej Transsyberyjska – zdecydowanie polecam!

Ostatni etap to powrót samolotem z Moskwy do Warszawy. Potem szybko na Jarmark Świąteczny do Wrocławia i czas wracać do domu! 23 Grudnia melduję się w Gliwicach. Tam czeka na spore grono kibiców z rodzicami na czele! Dziękuję Wam za bardzo miłe przyjęcie. Ostatnia, honorowa runda do domu z kolegami. Impreza powitalna i KONIEC. Tak. Po 158 dniach dotarłem do celu. Do domu. Czas zacząć planować kolejną wyprawę!

Na koniec, co mogę powiedzieć o Rosji?  Jest to normalny kraj. Pełen miłych i pomocnych ludzi. Wyróżnia ich stosowanie niekonwencjonalnych rozwiązań, otwartość oraz bezpośredniość. Jeśli jeszcze się wahacie czy warto odwiedzić ten kraj, to nie róbcie tego dalej. Zdecydowanie warto!

Na zakończenie chciałbym bardzo serdecznie podziękować wszystkim sponsorom, którzy wierzyli we mnie od początku i udzielili mi znacznego wsparcia. Do tego dziękuję WAM drodzy czytelnicy! Za doping, śledzenie i wsparcie mojej wyprawy!


o autorze

Informacja Prasowa

komentarze

WiadomościWszystkie

WydarzeniaWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl