Pomiar mocy okiem laika
Po skończeniu 2 roku studiów postanowiłam, że czas najwyższy iść do pracy i zarobić nieco grosza. Moja profesja zapewniła mi dość duże zarobki, żeby po całej zimie móc wymienić rower na nowy, a na wiosnę, wraz z obniżką cen piast PowerTapa, zakupić sobie wymarzony od dawna pomiar mocy.
fot. Makra-Sport.pl
Najtańsze mierniki mocy zaczynają się od niecałych 2000 zł (za jedno ramię korby), ja jednak zdecydowałam się na dokładniejszy pomiar w kole. Przy wyborze tego typu urządzenia kierowałam się opinią i sugestiami zawodników mających duże doświadczenie w treningu ''na mocy''. Cena piasty to w tym momencie niecałe 2600 zł. Ja postanowiłam zapleść koło na własną rękę, więc z niedrogą obręczą i szprychami wyszło dodatkowo 140 zł. Oczywiście, jeżeli oddamy koło do zaplecenia w sklepie rowerowym cena automatycznie wzrośnie.
Mamy również do wyboru pomiary mocy w korbach czy pedałach, ale ja tutaj skupię się na własnych doświadczeniach z kołem.
foto: http://sklep.kozzak.pl
No dobrze, mam już swoje koło i co dalej? Na tym wydatki się nie kończą, potrzebny jest jakiś komputer (ewentualnie smartfon) który obsłuży nam protokół ANT+ (możemy również dokupić czujnik komunikujący się przez Bluetooth) i wyświetli informacje o aktualnej mocy. Tutaj też mamy pełen przegląd rynku. Od najtańszego komputerka za 400 zł z PowerTapa, przez Mio i wiele innych do najdroższych Garminów za grubo ponad 1000 zł. Mi udało się dorwać poczciwego Garmina 500, którego ciężko już obecnie dostać.
Wyświetlanie informacji na Garminie
Mam koło, mam Garmina – jestem szczęśliwa. Niestety to dalej nie wszystko co jest potrzebne do treningu ''na mocy''. Nie obejdzie się bez porządnych badań wydolnościowych, które wyznaczą nam w jaich strefach mocy powinniśmy trenować – bez tego cały ten sprzęt będzie przecież do niczego. O ile nie należymy do klubu, który załatwi nam takie badania to znowu dostaniemy po kieszeni. Koszt porządnego testu zaczyna się od 200 zł a badania powinno się wykonywać dość często. Nawet po miesiącu nasze progi mogą bardzo się zmienić. Moje badania na szczęście są „w miarę” aktualne więc, na razie pominęłam ten krok.
Skoro już mamy cały sprzęt i wyznaczone progi zostaje nam jeszcze tylko zaplanować treningi. Mamy tu do wyboru dwie opcje – sami planujemy wszystko lub korzystamy z pomocy trenera. Jeżeli mamy wystarczającą ilość doświadczenia i wiedzy możemy ustalać nasz plan na bieżąco, bez potrzeby komunikowania się z kimkolwiek. Ma to swoje zalety, jednak w większości przypadków lepiej jest aby ktoś popatrzył na nas z boku i zaplanował co mamy robić. Trenowanie się samemu ma sens jedynie pod warunkiem, że wiemy co robimy – w innym wypadku pomiar mocy to pieniądze wyrzucone w błoto. Skoro już decydujemy się na zakup miernika mocy to oznacza, że jesteśmy bardzo ambitni a co za tym idzie jest duża szansa, że zaaplikujemy sobie zbyt duże obciążenie treningowe albo nawet przetrenujemy. Według mnie dobry trener to nawet lepsza inwestycja niż miernik mocy.
Okej, więc co dalej? Mam plan, progi i cały ten sprzęt. W takim razie ruszam na trening. Mając na uwadze wyznaczone progi, staram się ich trzymać, ale po prostu się nie da! Na początek wybrałam trasę po hopkach, gdzie w ogóle nie byłam w stanie utrzymać odpowiedniej mocy. Komputer raz pokazuje 100 watów, a raz 200. Można dostać oczopląsu. Jednak po dłuższym czasie w końcu udaje nam się dojść do pewnego porozumienia a mi utrzymać w okolicy zadanego przez trenera progu, oczywiście nie odrywając wzroku od mojego Garmina. Tutaj zdałam sobie sprawę, jak bardzo różni się jazda na tętnie od jazdy na mocy. Na prawdę ciężko jest jechać cały czas równo. Wystarczy mocniej nadepnąć a moc zmieni się o dobre 50 watów. Nauczenie się równej jazdy, bez ciągłego wpatrywania się we wskazania komputerka zajmuje naprawdę długo. Nawet po 3 tygodniach nie mogę powiedzieć, że umiem utrzymać równą moc w czasie treningu.
Podgląd danych na stravie
Na początek myślę, że warto wybierać drogi o mniej więcej równym nachyleniu i niskim natężeniu ruchu. Nie chcemy przecież, żeby nas coś rozjechało kiedy wpatrujemy się w licznik. Również wyższa kadencja pomoże nam utrzymać względnie stałą moc.
A teraz pytanie po co w ogóle to wszystko. Wystarczy spojrzeć na innych, świeżych posiadaczy pomiaru mocy i od razu widać jak duży postęp zrobili z jego pomocą. Spójrzmy też na zawodowców. Każdy z nich posiada koło, korbę czy pedały. Wszyscy wykonują specjalistyczne treningi przy użyciu mierników mocy
Na czym polega różnica między treningiem z pomiarem mocy a tętnem? Przede wszystkim tętno potrafi różnić się z dnia na dzień przy tych samych watach. Kiedy jesteśmy przemęczeni możemy zauważyć, że jest ono zdecydowanie niższe niż normalnie. Tętno również reaguje wolniej – czasem trzeba nawet 30 sekund, żeby pulsometr pokazał większą zmianę. Kiedy tempówka trwa tylko 30 sekund możemy jedynie zgadywać jakie tempo powinniśmy utrzymywać. Zanim zaczęłam korzystać z pomiaru mocy zwykłam na początku rozkręcać, żeby jak najszybciej wejść na odpowiednie tętno – wielki błąd – używając piasty jest w wstanie zobaczyć, że nie potrzebnie generowałam zbyt dużą moc – zdecydowanie większą niż taką jaka miałaby zapewnić mi poprawne wykonanie interwału. Dzięki pomiarowi mocy nauczymy się też efektywności jazdy. Prawdziwa dobroć dla wszystkich „kiwaczy”, którzy marnują połowę energii na nadmiarowe ruchy.
Jeżeli jesteście ambitnymi zawodnikami, chcecie zrobić widoczny postęp na treningach i macie dość dużo pieniędzy to z całego serca polecam tą zabawkę.
komentarze