Z wizytą u Vittori w Madone
Czy jest coś lepszego niż słoneczny poranek, filiżanka espresso, świeżutki, chrupiący rogalik prosto z piekarni i możliwość pośmigania sobie cały dzień na rowerze? Tak. Słoneczny poranek z rogalikiem i filiżanką espresso w Vittori.
Będąc we Włoszech, oprócz tego, że większość swojego dnia spędzałem z tyłkiem na siodełku, miałem także w planach odwiedzić kilka miejsc, tak typowo turystycznie. Żona i przyjaciele, z którymi wybraliśmy się nad Gardę, do tej pory nie mieli okazji zwiedzić Mediolanu i jednym z warunków wyjazdu był fakt, że jeden dzień z rowerowego życia poświęcamy na to właśnie miasto. No dobra. Pomysł fajny, bo dzień odpoczynku od gór każdemu się przyda. Będąc jeszcze w kraju, wpadłem jednak na pomysł, że po drodze do Mediolanu mogę przecież wpaść na kawę do Vittorii, wielokrotnie nas tam zresztą zapraszano. Szybki mail do Carlo, termin ustalony, zatem jadę!
Wiele osób na słowa Vittoria wyobraża sobie wielką siedzibę, z mnóstwem ludzi, wszechobecnym skwarem i tumultem. Jest jednak zupełnie inaczej, niż to sobie możecie wyobrazić. Europejska siedziba Vittori zlokalizowana jest w mieście Madone, 15km na zachód od Bergamo. Z głównej drogi zjeżdżam bezpośrednio do firmy, którą naprawdę trudno przeoczyć. Wielki zielony budynek z napisem Vittoria, a przy nim niewielka część biurowa. Parkuję na miejscu dla gości i wchodzę do środka. Pierwsze wrażenie? Kurde, spodziewałem się czegoś... większego. Po chwili schodzi do mnie Carlo Marchesini i tak zaczynam swoją przygodę w świecie włoskich opon rowerowych.
Vittoria, pomimo tego, że jest firmą włoską, jak praktycznie wszyscy producencie ogumienia rowerowego, swoją produkcję ulokowała na Tajwanie. Tak więc nadzieja na to, że zobaczę na żywo jak wygląda proces produkcyjny od deski do deski, póki co prysnęła. Niemniej jednak mam okazję dowiedzieć się wielu bardzo ciekawych rzeczy o firmie.
Vittoria w Madone zatrudnia nie więcej jak 60 pracowników: wliczamy w to kierownictwo, zarząd, komórki odpowiedzialne za handel, kontakt z mediami, księgowość, dział techniczny, rozwoju oraz magazyn. To firma, w obrębie której każdy się zna i będąc tam miałem poczucie obcowania z czymś bardziej na styl rodzinnego interesu, niż korporacyjnego molocha. Przy czym nie zrozumcie mnie źle: rodzinny interes w tym przypadku ma dla mnie bardzo pozytywny wydźwięk, ponieważ dzięki temu, że wszyscy są skupieni na swoich zadaniach i świetnie ze sobą współpracują, są w stanie np. w bardzo szybkim czasie sprowadzić dla konkretnego dystrybutora brakujące mu opony.
Swoją wycieczkę zacząłem od części biurowej, gdzie, pomijając świetną kawę, miałem okazję zobaczyć fajną rzecz: na każdym kroku można spotkać akcenty rowerowe. Szefowie wplatają je w najmniej nieoczekiwanych miejscach, np. drewniany rowerek na półpiętrze, kaktus owinięty dętką od roweru w dziale księgowości, tablica wspomnień firmy w przejściu do działu handlowego, czy rower wiszący na ścianie, ot tak.
Całość zaprojektowana jest na sposób prostoty i minimalizmu, jednak owe akcenty sprawiają, że czuć tam atmosferę ludzi lubiących swoją robotę. Idąc dalej przeszliśmy w stronę magazynu, gdzie akurat miał miejsce rozładunek świeżutkiej jeszcze dostawy. Tutaj ciekawostka: magazyn posiada piętro 0 oraz -1. Okazuje się, że na poziomie -1 przechowywane są praktycznie wszystkie opony szosowe oraz opony z dodatkiem grafenu.
Chłód sprawia, że ogumienie w trakcie przechowywania zachowuje wszystkie swoje właściwości i parametry, tak więc kupując np. Corsę mamy pewność, że pomimo np. trzymiesięcznego leżakowania na magazynie dostajemy pełnoprawny produkt z zachowanymi opcjami producenckimi. Magazyn jest całkiem spory, z regałami wysokiego składowania, tak więc można w nim zrobić zapasy na potrzeby europejskiej dystrybucji w sposób zupełnie wystarczający.
Następnie idziemy w kierunku pomieszczenia, które okazuje się być laboratorium testowym, a także serwisem kół Vittori. To kolejne miejsce, w którym dominuje prostota, ład i porządek. Na regałach w koszykach znajdują się wszystkie części zamienne do kół, a na wieszakach wiszą koła testowe oraz koła z serwisu. Moją uwagę przykuwa oznaczenie pewnych kół cyferkami od 1 do 3.
Carlo wyjaśnia mi, że są to koła zabierane przez ich niezależny, mobilny serwis Servizio Corse (nazywanym Aniołami Peletonu), który jedzie np. teraz w Giro D'Italia. Obok nich stoi maszyna do testu kół, a także kilka innych naprawdę bardzo ciekawych zabawek, o których niestety nie mogę napisać, gdyż są to patenty zastrzeżone przez producenta.
Dalej dostrzegam stanowiska serwisowe oraz... serwis amortyzatorów Fox'a. Vittoria jest jego oficjalnym partnerem serwisowym we Włoszech, stąd taki nietypowy mariaż.
Wracamy z powrotem w kierunku części biurowej, żeby się pożegnać. Przechodzimy obok miejsca, w którym trzymane są wszystkie gadżety związane z Servizio Corse, a także udaje mi się zajrzeć do pomieszczenia, gdzie, tak od niechcenia, leży sobie parę sztuk opon, zupełnie bez żadnego oznaczenia.
Okazuje się, że miałem okazję zobaczyć jezdne prototypy, które w najbliższym czasie zostaną zaprezentowane światu. Zdjęć nie mogłem dla Was zrobić, jednak jak dla mnie przyszłość Vittori wygląda obiecująco i z ogromnym zainteresowaniem czekam na ich nadchodzące nowości.
Na tym właściwie kończę swój pobyt w Madone. Czy wizyta w tym miejscu wywarła na mnie pozytywne wrażenie? Spodziewałem się dużo większej firmy, dostałem coś mniejszego, jednak dzięki temu, że wszyscy tam są tacy zgrani, rodzinni, "włoscy", ale zarazem "niemiecko" dokładni, miałem odczucie obcowania z dobrze naoliwionym napędem, który ciągle chce brnąć naprzód, nie oglądając się wstecz. Wyjeżdżając w kierunku Mediolanu miałem tylko jedno małe marzenie: pojechać do ich siedziby w Tajlandii. Może kiedyś będzie mi dane...
komentarze