"ByliśmyTam" Kaukaz 2015 - część 2
Cel na kolejny dzień to Kanion Okatse. Piątek 28 sierpnia był dla Gruzinów wyjątkowy. Ta data to w Gruzji święto Mariamoba (odpowiednik święta Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w kościele katolickim). Pierwsza część dnia to blisko 30 km drogą asfaltową. Kiedy dotarliśmy w okolice kanionu musieliśmy podjąć decyzję jaką drogą do niego dotrzemy. Zgodnie wybraliśmy podjazdy polnymi i kamienistymi drogami na odcinku 9 km zamiast 18 km drogi asfaltowej - tak po prostu było ciekawiej i więcej mogliśmy zobaczyć. Tak właśnie było, 9 km podjazdów w trudnych warunków to nie tylko zmęczenie i walka z upałem, ale przede wszystkim widoki, która zapadną nam w pamięć na zawsze. Widoki, których nie da się zobaczyć, ani dzięki najdokładniejszym opisom, ani nawet zdjęciom. Trzeba tam po prostu być i zobaczyć to na żywo. Środek transportu jakim są rowery daje możliwość by w każdej chwili się zatrzymać, móc w zadumie obejrzeć te piękne, bądź co bądź jeszcze nie do końca odkryte tereny. Ostatnim etapem zdobycia kanionu była przeprawa przez rzekę. Ci, którzy nie mają lęku wysokości przeprawili się wątpliwej jakości „mostem”, bo była to zwykła kładka z poukładanych na stalowych prętach gałęziach. Ci mniej odważni przeprawiali się przez rzekę drogą wodną, czyli sakwy do góry, rowery w powietrze i kamienistym dnem rzeki po pas na drugi brzeg. Tam czekała nas uczta. Grupa Gruzinów świętowała Mariamobę - wino, Czacza, owoce, warzywa i tradycyjnie baran w ofierze. Naturalnie zostaliśmy zaproszeni do wspólnego posiłku. Po krótkiej uczcie ruszyliśmy w dalszą drogę by spotkać się z kierowcami, którzy zawieźli nas do oddalonego o około 300 km Kazbegi. Około 1 w nocy na miejscu rozbiliśmy namioty.
Chłodny sobotni poranek zmobilizował nas do szybkiego przygotowania śniadania na kuchenkach i opracowania planu na dzisiaj. Postanowiliśmy znaleźć nocleg, w którym zostawimy rowery i sakwy. Tak jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy i około 10 ruszyliśmy pieszo na wzgórze (2170 m n.p.m) by móc podziwiać klasztor prawosławny z XIV wieku - Cminda Sameba. Droga zajęła nam blisko godzinę, na miejscu wszyscy wysłuchaliśmy przedstawionych przez Krzyśka informacji o klasztorze i udaliśmy się na zwiedzanie, oczywiście Panie po założeniu nakrycia głowy i nóg, a panowie po ubraniu długich spodni. Klasztor niewątpliwie miał duszę, zachwycał od wejścia, wrażenia nie zniszczyli nawet przepychający się turyści, odprawiany właśnie chrzest czy sesja ślubna pary młodej. Tak, działo się tam bardzo wiele, chyba głównie ze względu na to, że jest to miejsce polecane w każdym przewodniku, ale na pewno warto je zobaczyć. Wielość barwnych ikon, freski i ciągłe „święte zamieszanie” budowały atmosferę, która towarzyszyła nam aż do zejścia ze szczytu. Udaliśmy się do miejscowego lokalu by spróbować potraw gruzińskich. Wybór padł na słynne w Gruzji pierożki chinkali w trzech wersjach: z serem, z grzybami oraz z mięsem. Te ostatnie bardzo często widnieją na zdjęciach przewodników jako tradycyjna potrawa gruzińska- są charakterystycznie ulepione w kształt wirnika, a mięso, którym są nadziane pływa w czymś na smak rosołu - smakują wybornie. Wieczór upłynął nam pod znakiem rozmów, dyskusji i zabawy przy grze planszowej, która dostarczyła wiele emocji i pozytywnej energii. Tak zmęczeni poszliśmy spać by nabrać sił na jutrzejszy trudny dzień podjazdów Gruzińską Drogą Wojenną.
Ponad 20 km ostrych podjazdów. Pocieszał nas fakt, że z tymi wysokościami będziemy się mierzyć drogą asfaltową. Jak się okazało było to marne pocieszenie w zderzeniu z pogodą, która nas nie rozpieszczała, a mianowicie blisko 40 stopni. Lepsze to niż deszcz - taka myśl musiała nam towarzyszyć by nieco się podbudować. Z krótkimi przerwami pokonywaliśmy kolejne serpentyny. Pierwszy przystanek zrobiliśmy przy skałach trawertynowych, po których malowniczo spływała woda sprawiając wrażenie lodu. W dalszej części trasy dzisiejszego dnia był jeszcze jeden ważny przystanek - taras widokowy w bliskiej odległości od przełęczy widokowej. Taras stanowią mury ustawione w otwartym okręgu zdobione mozaiką, która powstała w 1983 r. z okazji upamiętnienia 200 rocznicy podpisania traktatu przyjaźni rosyjsko-gruzińskiej. Mozaiki przedstawiają historię gruzińską i rosyjską, co skwitowane jest cytatem o przyjaźni autorstwa jednego z największych poetów gruzińskich- Szoty Rustawelego. Dalsza jazda z górki zaowocowała złapaniem podwójnej gumy przez Krzyśka przy zupełnie bezmyślnie wykonanym odpływie deszczowym na wjeździe w jeden z tuneli. Już było postanowione, że w ciągu najbliższego czasu rozglądamy się za miejscem na nocleg i posiłek. Kilka kilometrów po tej decyzji, tuż przed wioską Pasanauri, przejeżdżaliśmy drogą przy polanie, gdzie zebranych było, na oko około 40 biesiadujących przy wielkim stole osób. Kiedy tylko nas zobaczyli zaczęli nas wołać i zapraszać do wspólnej zabawy i posiłku. Nie było takiej siły by odmówić, byliśmy zmęczeni i głodni. Okazało się, że była to gruzińska Supra - czyli plenerowa uczta z winem i wieloma przysmakami. Gdyby nie fakt, że stoły były stalowe na pewno uginałyby się od ilości jedzenia. Przyjazna atmosfera, śpiewy i toasty, którym nie było końca sprawiły, że wyżej wspomniana polana stała się naszym miejscem noclegu. Zabawa skończyła się około 22 i po pożegnaniu z naszymi przyjaciółmi gruzińskimi rozbiliśmy namioty.
O poranku ruszyliśmy dalej. Kolejny odcinek Gruzińskiej Drogi Wojennej za nami, co oznaczało też kolejne atrakcje turystyczne. Zobaczyliśmy twierdzę Ananuri z przełomu XVI i XVII w. z murami obronnymi i dwiema cerkwiami między nimi. Twierdza leży w pięknej scenerii w pobliżu sztucznego zbiornika wodnego Zhinvali z turkusową wodą. Zjechaliśmy z drogi asfaltowej i ruszyliśmy ostro pod górę, kamienistą stromą drogą, która akurat była przygotowywana do naprawy. Upalne słońce, trudy podjazdu i mijające nas co chwilę ogromne ciężarówki sprawiły, że 10 km w takich warunkach przeciągało się w nieskończoność. Zanim dotarliśmy do najwyższego punktu dzisiejszych podjazdów każdy z nas już był wykończony. Nie bylibyśmy sobą gdyby to miało znaczenie - zmęczenie nie jest w stanie nas pokonać. Ruszyliśmy dalej, przystankiem na noc było miasteczko Tieneti, gdzie nocowaliśmy nad, "marketem" w gruzińskiej wersji. Właśnie w markecie zaparkowaliśmy ósemkę naszych rowerów.
Rankiem zaopatrzyliśmy się w zapas wody i owoce na pobliskim bazarze i kontynuowaliśmy podróż. Kolejny raz spotkaliśmy na swojej drodze pasterzy, którzy prowadzili całą szerokością owce. Jak się okazało w tym rejonie to nie problem, a wręcz norma. Naszym głównym celem tego dnia był kompleks z monastyrem Alaverdi, który powstał już w XI wieku, w czasie kiedy Gruzja była mocnym feudalnym państwem. Sam monastyr Alaverdi został zbudowany w miejscu, gdzie od VI wieku stała cerkiew pw. Św Grzegorza. Warto dodać, że monastyr i jego rozmiar w obecnej formie słusznie zrobił na nas wrażenie ponieważ jest to drugi co do wielkości budynek kościelny w całej Gruzji - ma aż 55 metrów wysokości! Wnętrze było pilnie strzeżone przez zamieszkujących pobliski klasztor mnichów, otrzymaliśmy upomnienie w kwestii robienia zdjęć, natomiast koniec końców udało się nam wykonać kilka zdjęć by ukazać surowe, a jednocześnie bogato zdobione wnętrze świątyni. Tego dnia były jeszcze plany by zwiedzić zamek w Telawi - stolicy regionu Kachetia. Nie udało się to jednak ponieważ zamek jest obecnie w remoncie. Zamiast tego postanowiliśmy udać się do restauracji by coś zjeść. Otrzymaliśmy uwielbiane przez nas chinkali i chaczapuri. Mimo długiego czasu oczekiwania dania były bardzo dobrze przyrządzone i zaspokoiliśmy nasz całodzienny głód. Nocleg tak naprawdę sam się dla nas znalazł. Piotrka, Krzyśka i Szymona, którzy siłą rzeczy wyglądali na turystów zaczepił miejscowy, którego rodzina dysponowała miejscami noclegowymi. Georgii bo tak miał na imię zaproponował nocleg w "dobrych" warunkach ze śniadaniem w korzystnej cenie. Udaliśmy się tam po kolacji, jak później to ochrzciliśmy, był to „nocleg w szpitalu” ze względu na dwa wielkie pomieszczenia, w których znajdowało się kilkanaście łóżek jedno obok drugiego a od korytarza oddzielała nas tylko powiewająca firanka.
komentarze