Piotr Szafraniec MTB Silesia Rybnik o szosowych Mistrzostwach Świata w Aalborg

Każdy ma swoje marzenia, czasem duże, czasem zupełnie małe, dziwne, czy zakręcone. Moim sportowym marzeniem było wystartować oficjalnie w barwach naszego kraju na Mistrzostwach Świata. Drugim, już zakręconym była tęcza na piersi. Bardzo lubię stawiać sobie wygórowane i ambitne cele, często ponad moje możliwości. 

Tak się układa dziwnie w życiu, że nigdy nie wiemy co się faktycznie stanie w tym momencie, który decyduje o tym czy uda nam się zrobić to czego się podjęliśmy. Zdarza się że przypadek, zbieg okoliczności, czy tajemnicza pomoc z góry pomaga zdobyć to, czego tak pragniemy. Również i ja tego doświadczałem i czasem zdobywałem to, co wydawało mi się zupełnie poza moim zasięgiem… 

Dlatego wierzyłem że przygotowania, które rozpocząłem w listopadzie zeszłego roku wspólnie z Sylwią, która kierunek obrała sobie podobny, mają wyraźny  konkretny cel dla którego warto poświęcać setki godzin katowania się niemal na szosie, siłowni, basenie czy trenażerze. Jestem zawodnikiem starej szkoły trenerskiej, ale po wprowadzeniu pewnych zmian w przygotowaniach w poprzednim sezonie zauważyłem że zupełnie zmieniły moje predyspozycje startowe, dlatego poprosiłem o pomoc kogoś, kto poprowadzi mnie profesjonalnie przez trudny dla mnie do zrozumienia temat jakim jest pomiar mocy. 

Wybrałem również ambitnie trenera z papierami trenerskimi zdobytymi w siedzibie U.C.I. - Arka Koguta. I nie żałuję. Kwalifikację zdobyłem również w Danii, w maju podczas wyścigu Pucharu Świata, z małym pechem, ale dobrze się skończyło. Poznałem wtedy teren i warunki pogodowe, z jakimi miałem się zmierzyć we wrześniu. Same przygotowania do wyjazdu trwały już od kilku tygodni przed startem, szukanie miejsc noclegowych, rejestracja do wyścigu, serwis i zmiany w sprzęcie startowym. Sama podróż to niestety zupełna nuda i zmęczony organizm, wielu z Was zna przejazdy  trwające kilkanaście godzin spędzone wyłącznie na autostradach. Na miejscu nieco dziwne przywitanie, bo właściciel wynajętego mieszkania w centrum miasta zostawił je dla nas otwarte a klucz leżał na stole. Zaufanie i wiara w ludzi, jak to w Skandynawii.

Przez te kilka dni nie zobaczyliśmy go nawet na 5 minut. Nie, nie zrobiliśmy bydła, mieszkanie zostawiliśmy w lepszym stanie niż przed Za to miejscówka była zacna, nie całe 2 km od startu obu naszych wyścigów. Ciche osiedle w centrum Aalborg pozwoliło nam się dobrze wyspać przed startem do wyścigu sztafet, do której zgłosiliśmy się zupełnie spontanicznie kompletując drużynę tydzień przed wyjazdem podczas wyścigu Tour de Rybnik. Lubię takie wyzwania, a sam wyścig bardzo mi odpowiadał, trochę trudna technicznie runda ze względu na nawierzchnię bardzo mi się podobała. 

Na odprawie  podczas  której obecni byli Prezesi kilku związków kolarskich i przedstawiciel UCI poznaliśmy szczegóły rywalizacji i ustaliliśmy zmiany startowe. Kolejno start padł na Wojciecha Bartolewskiego, Sylwię Obrzud, mnie i kończyć miał dzieło Marcin Bartolewski. Zasady wymagają obecności w teamie kobiety, zawodnika z kat. M40, M50, oraz jednego z dowolnej. Przed startem każdy rozgrzewał się na swoją rękę, bo każdy ma swoje upodobania w tym zakresie, ja  tradycyjnie uciekam na szosę i końcówkę rozgrzewki staram się polecieć po trasie takiego wyścigu testowo mocniej. 

Centrum miasta, spory tłum kibiców w piątkowy wieczór i cała oprawa imprezy fantastycznie podnosiły poziom adrenaliny i większość zawodników  stukała już blokami z emocji  w kostkę brukową zanim wystartowała. Pod losowaniu pozycji startowych  wystrzeliła  cała grupa zawodników w dzikim pędzie na swoje 3 okrążenia wokół starówki miasta. W przygotowaniu do swojej zmiany bardzo pomagał nam ogromny telebim na którym szła relacja live z trasy. Wojtek poszedł z grubej rury i przez 2 okrążenia trzymał się blisko strefy medalowej, na ostatnim odrobinę stracił i Sylwia wyruszyła na trasę troszkę niefortunnie za grupą zawodników do których próbowała dołączyć, jednak  na finiszowym okrążeniu straciła kontakt. 

Nie poddaję się nigdy i na swoją zmianę ruszyłem niemal jak na 1 km z zatrzymanego na torze. Już w pierwszym zakręcie  grupa kibiców z Polski zdzierała gardła dopingując siarczyście. To też dodaje watów w korbach. Przed sobą widziałem tylko jednego zawodnika, jednak mimo sporego wiatru na dłuższych prostych, walcząc z zagryzionymi zębami do końca mojej zmiany udało mi się dogonić i wyprzedzić chyba 6 teamów. 

Dokładnie nie pamiętam, bo to zbyt duże emocje i naprawdę szalony wyścig. Nawierzchnia przeplatała się na trasie jak w kalejdoskopie, kostka brukowa, asfalt, krawężniki na środku pasa z wysepkami, dziury. Na 1 km przed metą dopadła mnie zgrana para dwóch zawodników z Australii, jednego z nich wcześniej wyprzedziłem. Doskoczyłem do koła oczywiście i nie byłbym sobą, gdybym tak dojechał. Poprawiłem na końcówce i wpadłem na kreskę przed nimi. 

Resztę zostawiłem już Marcinowi, który pojechał równie mocno i podniósł naszą pozycję o kolejne 5 oczek w górę. Szans na medal nie mieliśmy już żadnych, jednak po godzinie od zakończenia wyścigu dotarła do nas informacja, że komisja sędziowska zdyskwalifikowała część drużyn z powodu złych , wcześniejszych zmian i pomagania sobie w niedozwolony sposób na trasie. Na podium stanęła druga drużyna z Polski w składzie Lechosław Michalak, Agnieszka Sikora, Dariusz Wojciechowski i Maciej Rogulski. 

My zdobyliśmy również fantastyczny piąty plac. Dobra robota, wieczorem pozwoliłem sobie na zasłużoną piankę. I po rozciąganiu, małej sesji z wałkiem na podłodze i dodatkowym masażu zadowoleni odbyliśmy podróż w zaświaty na ładnych kilka godzin chrapiąc siarczyście.


o autorze

Mateusz Zoń

Od 1999 roku wyczynowo uprawia kolarstwo górskie, wielokrotnie stawał na najwyższych stopniach podium prestiżowych zawodów, także poza granicami kraju. 


komentarze

WiadomościWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl