Przemysław Niemiec: udane Tirreno-Adriatico, pora na Katalonię

„Czuję się dobrze, chciałbym powtórzyć wynik sprzed dwóch lat, gdy ukończyłem Volta a Catalunya w pierwszej «10»” - pisze Przemysław Niemiec przed rozpoczęciem wyścigu w Katalonii. Kolarz Lampre-Merida podsumowuje także ostatnie starty. „Tirreno-Adriatico oceniam dobrze, a nawet bardzo dobrze, patrząc na listę startową wyścigu. Czuję jednak niedosyt […]” – czytamy na jego blogu.  
Poniżej znajduje się pełna treść nowego wpisu Przemysława Niemca, kolarza Lampre-Merida.   „Dzisiaj zaczynam ściganie w Katalonii. Czuję się dobrze, chciałbym powtórzyć dobry wynik sprzed dwóch lat, gdy ukończyłem Volta a Catalunya w pierwszej „10”. W zeszłym roku rozchorowałem się i musiałem się wycofać z wyścigu. Obstawa będzie bardzo mocna, trasa też do łatwych nie należy. Będziemy mieli do pokonania 24 górskie premie. Zgodnie z założeniami ja i Rafael Valls mamy walczyć o dobre miejsca w klasyfikacji generalnej. Rafael pokazał ostatnio na Paryż-Nicea, że ma nogę, więc mam nadzieję, że damy radę zdziałać coś dobrego. Skład na Katalonię mamy mocny, wszystko zależy od nas. Chcę dojechać w góry z czołówką i tam powalczyć o dobry wynik. Trochę kilometrów trzeba będzie wcześniej pokonać, więc pojedziemy czujnie z dnia na dzień.

Po Tirreno-Adriatico wróciłem na kilka dni do domu podładować baterie. Sam wyścig też mnie podbudował, bo wiem, że przygotowania do najważniejszych startów idą we właściwym kierunku. Tirreno-Adriatico oceniam dobrze, a nawet bardzo dobrze, patrząc na listę startową wyścigu. Czuję jednak niedosyt, bo miejsce w „10” było blisko. W dużej mierze rywalizację ustawiły dwie czasówki, które zajęły w sumie raptem 15 minut. Ścisk w czołówce był duży - różnica czasu między 3. a 15. kolarzem wyniosła w generalce tylko minutę.

Wyścig zaczął się inaczej niż planowano. Pogoda pomieszała szyki i zamiast jazdy drużynowej na czas mieliśmy indywidualną wokół hotelu. Drugi etap zakończył się tak, jak często to bywa na początku większych wyścigów, czyli kraksą. Runda była szybka i trzeba było bardzo uważać. Dojechałem cało, trochę mniej szczęścia miał Sacha Modolo z mojej ekipy, ale mógł stanąć na starcie następnego dnia. Etap z metą w Arezzo był dla mnie powrotem do miejsc, które dobrze znam. Przejeżdżałem 2 km od domu, w którym kiedyś mieszkałem. Z jednej strony miło było tam wrócić, z drugiej strony finisz był bardzo niebezpieczny. Z szerokiej drogi nagle zjeżdżało się bramą w wąską i robiło się zamieszanie, ale dałem radę dojechać do mety w pierwszej grupie. Kolejny etap kończyły dwie rundy z ciężkim podjazdem, który w najgorszym fragmencie dochodził do 20% nachylenia. Wszyscy w czołówce bardzo się pilnowali i pozycja na mecie odpowiadała mniej więcej tej, którą przyjęło się na szczycie ostatniego podjazdu. Pierwsza grupa liczyła kilkunastu mocnych zawodników i cieszę się, że byłem wśród nich.

Porządnie sprawdzić nogę mogłem na królewskim etapie z metą na Monte Terminillo. Finałowy podjazd bardzo mi odpowiadał. Byłby jeszcze lepszy, gdyby pogoda okazała się łaskawsza, ale zawsze to jakieś nowe doświadczenie. Jeździłem już w śniegu, po zupełnie białej drodze jeszcze nie. Gdy w końcówce zawodnicy z czołówki zaczęli skakać jeden po drugim, starałem się utrzymywać swoje równe tempo i myślę, że także dzięki temu niewiele straciłem. Długo wspierał mnie Jose Serpa, który na wielu podjazdach wyścigu udowadniał, że słaby nie jest. Na szczycie było poniżej zera i strasznie wiało. Następnego dnia pogoda znowu dała nam w kość, tym razem lało przez cały etap, nie było też zbyt ciepło. Uratowały mnie nowe rękawiczki na deszcz, poza tym ukończyłem etap w takich samych ciuchach, w jakich go rozpocząłem, w strugach deszczu nie było potrzeby niczego z siebie zrzucać. Końcowa czasówka był taka jak zwykle w Tirreno-Adriatico, czyli płaska jak po stole. Trudno było mi coś na niej zwojować, ale przyda się takie przetarcie przed najważniejszymi jazdami na czas w sezonie.

Oprócz Tirreno-Adriatico cieszę się też ze swojej postawy w Strade Bianche. Na finiszu zostałem trochę z tyłu, ale 9. miejsce w takim wyścigu też jest dobrym wynikiem, tym bardziej, że trochę przeszkód trzeba było w drodze do Sieny pokonać. Złapałem gumę na jednym z pierwszych dłuższych odcinków, później w połowie wyścigu musiałem zmienić koła. Miałem obręcze z wysokim profilem, a wiało tak mocno, że zrzucało mnie z szutru. Po zmianie na koła z niższym profilem goniłem peleton przez jakieś 10 km, co kosztowało mnie trochę sił, ale nie byłem jedyny. Mniej więcej w tym samym czasie na jednym z odcinków ok. 70 kolarzy złapało gumę, zrobiło się spore zamieszanie i gonitwa między samochodami. Później było już spokojniej, atakowałem jakieś 16 km przed metą, ale kontrola była już wtedy zbyt wielka i moja próba skończyła się bez powodzenia. Z całego wyścigu jestem jednak zadowolony. Mam nadzieję, że to samo będę mógł stwierdzić po Katalonii”.  
Źródło: przemyslawniemiec.blogspot.com


o autorze

Mateusz Zoń

Od 1999 roku wyczynowo uprawia kolarstwo górskie, wielokrotnie stawał na najwyższych stopniach podium prestiżowych zawodów, także poza granicami kraju. 


komentarze

WiadomościWszystkie

GalerieWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl