Jarna Klasika w oczach Kasi Polakowskiej

120km trasy po hopkach, a w drugiej połowie dystansu z podjazdami zwiastuje wymagająca trasę, gdzie ważne jest przygotowanie w postaci solidnej bazy wytrzymałościowo-kilometrowej. W przeszłości udało mi się już tu wygrać w 2009 i 2011 roku. Chciałam osiągnąć "trójkę" w 2012, ale tamta próba kompletnie mi nie wyszła, miałam kraksę, a następnie klasycznie odcięło mi prąd, w rezultacie musiałam się wycofać z trasy. Dośc gorzkie doświadczenia. Nabrałam wtedy wielkiej pokory do tego trudnego wyścigu. W roku 2013 jakoś nie czułam się jeszcze gotowa rzucic ponownie wyzwanie Jarnej. W tym roku z luźnym podejściem stanęłam w końcu na starcie.

Jak to w maju, pogoda znów niepewna, w planie blisko 4h ścigania. Ale po starcie w 2011 nic mnie już nie zdziwi. Jechaliśmy wtedy prawie cały dystans w ciężkiej ulewie, zimnie i pomiędzy trzaskającymi piorunami... Tym razem po przyjeździe na miejsce było całkiem ładnie i temperatura ok 12-14 stopni.

10437113_775691009142119_520014974_n

Start tradycyjnie ze Smokovca, zjazd w dół 10 km, po czym po wjeździe na główną drogę zaczęło się gorąco. Wyrwy w asfalcie + tempo 45-50 km/h powodowały serię groźnie wyglądających kraks w peletonie. Ktoś się zachwiał, wpadł w dziurę, drugi liznął mu koło, domino szło na peleton. I tak kilka razy.  W jednej z takich dziur widzę, że razem z kilkoma innymi kolarzami, niestety ląduje również jedna z mocnych słowackich zawodniczek, które miałam na oku. Stwierdziłam tylko w myślach: no tak Jarna Klasika - wyścig spod znaku fruwających karbonów. Tak - w tym wyścigu oprócz nóg trzeba miec tez sporo szczęścia i bardzo trzeźwą głowę. Z trudem udało mi się bez szwanku przejechac ten odcinek. Oczy trzeba było mieć dookoła głowy.

Na około 55 km na wąskiej drodze oraz hopce, przy szybkim tempie peleton bardzo się rozciągnął i podzielił na mniejsze grupy. W którejś z nich po kilku km gonitwy na totalnym zapieku znalazłam się i ja. W między czasie mijam ostatnią dziewczynę jaka wpadła mi w oczy w peletonie i która odpuściła to szaleńcze tempo. Odtąd jechałam już w którejś tam grupce licząc od frontu wyścigu. Tempo bardzo wysokie cały czas. Potem pierwsze poważniejsze podjazdy na ok. 75 km oraz około 100km długi łagodny podjazd pod Szczyrbskie Pleso. Przetasowania w grupce spore, dochodzimy kogoś z przodu, ktoś dogania z tyłu, a ktoś inny zostaje. W końcu finałowy deserek wyścigu, czyli Hrebienok - 3km sztywnej sztajfy do mety. Czyli to co lubię, w takich miejscach już jedzie się co się ma i nie ma znaczenia jazda na kole. Mijam kilku facetów, a na koniec dochodzę innego. Ten rzuca mi wyzwanie i widzę że im bliżej kreski na szczycie, ten przyspiesza tempo, ja więc za nim. Finiszujemy na maxa. Akurat finisze pod górę są moją mocną stroną w przeciwieństwie do płaskich. Wyprzedzam kolegę o pół roweru. Na mecie dyszę, a oddech długo nie wraca do normalnego rytmu.

10428904_775691075808779_1903848687_n

Bardzo powoli dochodzę do siebie, przegryzam owoce na bufecie, przepijając gorąca herbatą. Z trudem próbuję okiełznać zadyszkę po ciętym finiszu. A w tym samym momencie jestem pod obstrzałem fotografów ze słowackich mediów. Oj nie wiem czy teraz jestem zbyt fotogeniczna ;) panowie następnie proszą mnie o kilka słów. Czy byłam już kiedyś na Jarnej Klasice? Tak, z Jarną znamy się już dobrze od 2009 r., a po gorzkich doświadczeniach jakie mi zafundowała w 2012, dziś odgryzłam się i sięgnęłam po "stokrotki" po raz 3ci. Mój kolarski cel wiosny 2014 został szczęśliwie osiągnięty. Jednocześnie w tym zacnym wyścigu mogę się chyba już poczuć spełniona :)

 


komentarze

WiadomościWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl