TransAlp 2013 etap #2
Rano wszystko idzie szybko, chcemy być odpowiednio wcześnie na starcie, żeby przypilnować sektor. Kilkanaście minut rozgrzewki, podjeżdżamy na start, ale informują nas, że pierwszy sektor otwierają 8:45. Ok., to jedziemy się dalej rozgrzewać, bo temperatura nie przekracza 10 stopni. Dopiero kiedy wróciliśmy, sędzia uświadomił nas, że dla nas przewidziany jest drugi sektor, a pierwsza wyczytywana jest tylko pierwsza 10. Na szczęście zgadza się, żebyśmy stanęli na początku już pełnego drugiego sektora, w którym rzeczywiście ustawiać można było się od 8:15:).
Start i spokojny przejazd przez miasteczko, w zasadzie od razu do góry. Kilka rond i poszerzeń pomaga nam przebić się jeszcze bardziej do przodu. Jedziemy przemieszani z całą czołówką. Miki siada na koło Sauserowi. Ja bardziej śledzę swój miernik mocy i spokojnie rozkręcam, tempo peletonu nie jest zawrotne. Minęło może 10 minut, droga staje się bardziej stroma, szeroka grupa rozciąga się w wagoniki. W tym momencie czuję niemoc coś mnie blokuje i przestaję praktycznie kręcić. Nawet nie zdążyłem powiedzieć Mikiemu, który orientuje się dopiero po chwili, że mnie nie ma. Sporo osób pojechało. Próbuję uspokoić organizm i złapać rytm. pomimo temperatury mocno się pocę i nie równo oddycham. Nie wiem co może to powodować, myśl o 1600 metrów do pokonania w pionie mi nie pomaga. Miki momentami stara się mnie podpychać, tak, żebyśmy utrzymali się w jakieś większej grupce. Darek trochę zaniepokojony dłuższym czekaniem podaje nam bidony. Przed kasujemy kilka pojedynczych teamów i zaczynamy bardzo długi zjazd. Koło Kamikadza przelatujemy, bo na szczęście nic nie potrzebujemy. Nasza grupa liczy około 6 teamów i współpraca nawet się układa.
Od 60 kilometra trasa staje się bardziej interwałowa i trudna technicznie. Do tego prędkość grupy i słaba widoczność podwyższają ryzyko, ale trzeba jechać blisko. Ktoś odpada, ktoś zalicza wywrotkę. Ja czuję, że dobiłem tylnym kołem. Płyn uszczelnia, ale ciśnienie spadło, trochę nosi w zakrętach i ciężej jedzie się pod górę. Przygotowuję pompkę i dobijam nabój kiedy wszyscy podbiegają. Wystarcza na kilka kilometrów. Liczę, że uda się tak dojechać do Arka, a od niego będę mógł wziąć koło. Jeszcze jeden nabój, odpadam z grupy, ale umówiony punkt jest już blisko. Jest, Arek momentalnie ściąga swoje koło i montuje w moim rowerze. Wymieniamy w międzyczasie bidony i ruszamy. Udało się, naprawdę nie dużo straciliśmy. Ostatni podjazd daje znowu popalić na początku, a zjazd z niego powoduje problemy u niejednego. Sporo kamieni, korzeni, a wszystko na niezłej ściance w dół. Medycy co kawałem, doradzają, lepiej zejdź.. jakoś się toczymy i łapiemy jeden team przed metą. 29 pozycja w kategorii i 32 minut straty. Liczyliśmy na lepszą pozycję, team z którym wczoraj kończyliśmy etap zajął 11 miejsce, a dziś włożył nam prawie 20 minut. Miejmy nadzieję, że kolejne będą już dla nas szczęśliwe.
komentarze