TransAlp 2013 etap #1
Kamikadze rusza około 8 na 26 kilometr, czyli pierwszy szczyt, planujemy być tam po 1:15 jazdy. Asia i Darek jadą kamperem do Mayrhofen i potrzebne rzeczy wrzucają do hotelu. Darek wraca na 65 kilometr - po ciężkim zjeździe z drugiego podjazdu, Asia zostaje z Recovery.
My jesteśmy gotowi przed 8 i spokojnie kręcąc w 15 minut dojeżdżamy do Mittenwaldu. W sektorze stoi już kilka osób, ale sędzia wyprasza ich i mówi, że wejście od 8:15. Stoimy z przodu kolejki do sektora i podjeżdżamy do pierwszej linii. Oczywiście za chwile przyjeżdżają PROsi, którzy wchodzą od przodu i ustawia się ich kilka rzędów. Tak, trochę się ich tu zjechało. Jak co roku zresztą. Z Darkiem wspominamy jeden z grudniowych treningów, na którym powiedział: "Może byśmy tak Transalpa pojechali?" No i jesteśmy...
Odliczanie i ruszamy, ja po raz trzeci, dla Darka to pierwszy Transalp. Przez miasto w miarę spokojnie, wjeżdżamy w szutrowe ścieżki i tam momentami jest nerwowo, ale utrzymujemy się między 10 a 15 Teamem. Wysoko. Mieszamy się z zawodnikami w koszulkach mistrzów swojego kraju, różnych narodowości jest aż 35!
Przejeżdżamy przez Sharnitz i zaczynamy pierwszy podjazd. Znamy go z przejażdżki. Idzie gaz, ale to na początek tylko 160 m w pionie. Cały czas razem jedzie około 80 osób. Trochę wypłaszczenia, na którym jedni próbują jeszcze dospawać, my staramy się jechać jak najmniejszym kosztem. Od 18 kilometra trasa staje się coraz stromsza i grupa się rozrywa. Czując, że wchodzę w za wysokie strefy stopuję Darka, któremu noga rwie za Sauserem. Utrzymujemy się w okolicy 17-18 Teamu. 26 kilometr osiągamy w 1:10, 5 minut szybciej niż kalkulowałem. Łapiemy bidony od Kamikadza i zaczynamy zjazd. Szuter jest bardzo luźny. Jedziemy zachowawczo, utrzymując się za efektowanie jadącymi zakręty zawodnikami z numerem 72.
Słońce od rana przypieka, ale teraz, zjeżdżając wąwozami z 1800 metrów robi się chłodno. Prawdopodobnie jest to przyczyną lekkich skurczy Darka na kilku interwałowych szarpnięciach. Uzupełniamy magnez. Przed drugim podjazdem poprawiamy Guaraną i zaczynamy wspinaczkę. Noga podaje nam obu, jedziemy po zmianach. Łapiemy team Jeep.de i zbliżamy się do Mountain Heroes nr 84. Zawodnicy z nr 72 przed podjazdem zatrzymali się uszczelniać koło, mimo to doganiają nas na zjeździe, ponownie jadąc poślizgami z wypiętą nogą. Na końcu zjazdu bidony łapiemy od Darka, który dowiózł tu na wszelki wypadek również koła i inne części. Przez moment myślałem, że przeciąłem przednią oponę, ale już uszczelnione. Na dole stoi Thomas Dietsch, z rozwaloną obręczą. Pyta się Darka o koło, ale my mamy tylko pod Leftiego.
Szutrowy zjazd zamienia się w asfalt, na którym nie wiadomo skąd znajduje się ciężarówka do której dospawały 3 jadące przed nami Teamy. Jest pod wiatr, a my zostaliśmy sami. Jeszcze 35 kilometrów, niedobrze. Dajemy mocno po zmianach, ale gubimy z nimi kontakt wzrokowy. Dochodzą nas za to Austriacy z numerem 33 i doskakujemy im do koła. Jadą bardzo mocno, a ja czuje lekkie przykurcze, zmiany daje tylko Darek. Zaczyna nam brakować picia, a nasi kompani przez około 15 kilometrów łapią 2-3 razy bidony od swojej obsługi. Jednym z nich dzielą się z nami, dlatego nie wypada nam atakować na finiszu. Metę przejeżdżamy sekundę za nimi zajmując 15 miejsce w kategorii i 17 open!
Szok. Jesteśmy zadowoleni. Trzy teamy, które podczepiły się po zjeździe za ciężarówkę włożyły nam 2 minuty. Do zwycięzców - Teamu Bulls (Karl Platt i Hubert Urs) – tracimy prawie 22 minuty, ale większość teamów jest nie więcej jak 10 minut przed nami. Teraz do roboty ruszają nasi pomocnicy, by wszystko było jak najlepiej przygotowane przed jutrzejszym etapem.
komentarze