HTC Author American Expedition 2013 - relacja z wyprawy cz.7

20.05.2013 - 124km - Grenville - Raton
Nie schowałem się jak zawsze, więc zostałem znaleziony. W nocy miałem gości. O północy odwiedzili mnie panowie z policji stanowej i poprosili abym przesunął namiot o dwa metry, a dokładniej za ogrodzenie. Przed ogrodzeniem spać mi nie wolno ponieważ teren należy do kolei. Spałem jakieś 20 m od torów i 30 od drogi. Z drugiej strony miałem ogrodzenie i wielkie pole. Ponieważ akurat w tej okolicy ciężko było znaleźć spokojniejszy nocleg i jednocześnie się schować, nie miałem zbyt wielkiego wyboru. W ten sposób panowie policjanci z terenu kolei przeprowadzili mnie na teren prywatny. Rano znów miałem gości, tym razem czworonożnych. Mulaki, tak nazywają się tutejsze dość płochliwe zwierzęta, trochę podobne do saren. Śmieszne podskakują i wydają odgłosy podobne do szczekania. Noc w sumie spokojna i niezbyt zimna. Rano 9st.C. Niestety znów pod wiatr ruszyłem w stronę największego wygasłego wulkanu w północno- zachodnim stanie Nowy Meksyk. Do Sierra Grande miałem ponad 30km. Jak na złość kilka kilometrów przed miasteczkiem Des Moines jest rest area, idealne miejsce na nocleg z prądem i ciepłą wodą. W Des Moines wypiłem poranną kawkę w jedynej restauracji w okolicy w której jest nawet WiFi mimo, że zasięgu brak :) Po 10:30 byłem gotowy na atak na szczyt. Tyle że droga, która wydawała się niezła na google earth w rzeczywistości była zbyt kamienista, by jechać nią obciążonym rowerem. Nie pozostało nic innego jak dać sobie spokój i jechać do celu numer dwa dzisiejszego dnia czyli Wulkanu Capulin który znajduje się kilkanaście kilometrów dalej. Oba szczyty są bardzo charakterystyczne i widoczne z wielu kilometrów oczywiście przy dobrej pogodzie. Do Visitor Center znajdującego się pod wulkanem dojechałem po 12:00. Niestety jak się okazało na jedynej drodze na szczyt obowiązuje zakaz rowerowania i chodzenia w godzinach otwarcia parku czyli od 8 do 16:30. Droga tylko dla aut i w dodatku bez przyczep, cóż za dyskryminacja! ;) Nie udało się z Sierra Grande a teraz zakaz. Pech na całego. Mogłem czekać do 16:30 lub odpuścić wulkan i jechać dalej. Wybrałem jednak inne rozwiązanie. Poprosiłem wjeżdżających turystów o podwiezienie na szczyt krateru. Udało się za pierwszym razem. I tak najpierw rowerem, potem autem a następnie pieszo udało mi się wdrapać na najwyższy punkt wulkanu na wysokości 2494m.npm. Od górnego parkingu przy kraterze znajdują się dwie trasy spacerowe. Jedna prowadzi w dół do środka krateru a druga dookoła krateru. Przeszedłem obydwie robiąc sporo zdjęć. Widoki wspaniałe.

IMAG0711

Panoramy dookoła wulkanu fantastyczne. Trochę te okolice przypominają mi dolinę pod szczytem Corno Grande we włoskich Apeninach. Żółte trawy, szerokie płaskie tereny i łagodne szczyty. Po godzinie byłem już na dole i pędziłem w stronę miasta i przełęczy o tej samej nazwie Raton. Pędziłem to dobre określenie ponieważ wiatr zaczął mi sprzyjać i chyba pierwszy raz od kilku tygodni miałem z góry. Po niecałych dwóch godzinach dojechałem do miasta, uzupełniłem zapasy i odpocząłem chwilę przy lodach w FF. Przymusowo posiedziałem dłużej ponieważ akurat zaczęło padać, na szczęście przelotnie. Nocleg na wysokości 2050m kilka kilometrów od przełęczy Raton Pass zaraz za miasteczkiem. Myślę, że dziś nie będę miał gości.

IMG_4536

21.05.2013 - 99km - Raton - Monument Lake
No w końcu trochę wspinania, zjazdów, pięknych górskich widoków i klimatu Gór Skalistych Colorado. Rano 8st.C nie mogę powiedzieć, że zmarzłem ale przyjemnego porannego chłodu nie odczuwałem od dobrych kilku tygodni. Na rozgrzewkę czekał mnie dziesięcio- kilometrowy podjazd do przełęczy Raton na wysokość 2388m.npm i jednocześnie granicy stanów Nowy Meksyk - Colorado. Z miasta Raton na przełęcz prowadzi tylko jedna droga i jest to międzystanowa I25. Nie byłem pewien czy w ogóle można się poruszać na tym odcinku rowerem ale zaryzykować musiałem. Raz, że to przełęcz powyżej 2000m a dwa, że to mój kierunek jazdy. Moje wątpliwości zostały rozsiane na samej przełęczy kiedy zobaczyłem znak z rowerem w zielonym kółku. Prędkość na całym odcinku Raton-Trinidad jest ograniczona do 65m/h. Przełęcz dosyć łatwa do zdobycia. Nachylenia 4-6% z maksymalnym 8% pod sam koniec nie stanowi większego wyzwania. Za przełęczą już po stronie kolejnego stanu do którego wjechałem czyli Colorado czekał mnie zjazd do miasta Trinidad w którym dowiedziałem się o zmianie czasu. Teraz różnica między moim a polskim czasem to już osiem godzin. W Trynidad poranna kawa, WiFi, zakupy i jazda w górę w kierunku przełęczy Couchara. Zaraz za miastem przejeżdżałem obok jeziora i parku o tej samej nazwie co miasto. Widoki wspaniałe, góry, woda, piękna pogoda, podjazd z muzyką na uszach... Żyć nie umierać :) Z Trinidad do przełęczy Couchara jest ponad 60km więc moim planem na dziś było podjechać pod cel w miarę jak najbliżej. W osadzie Stonewall przy drodze między domami napotkałem na stado mulaków o wiele mniej płochliwych niż do tej pory. Kilka sztuk ładnie pozowało do zdjęć. Dzień zakończyłem na 99km jazdy, na wysokości 2650m.npm, przewyższeniu ponad 1400m w górę a do przełęczy Couchara mam jakieś 18km :) Nocleg w Monument Lake przy drodze 12. Jest to mały ośrodek rekreacyjny z campingiem, miejscem dla camperów (RV Park), możliwością polowania, łowienia ryb itp. Długo musiałem czekać na taki dzień jak dziś. W końcu jestem w górach, w swoim żywiole, a przełęczy do zdobycia jest wielokrotnie więcej niż w Alpach. Mam nadzieję, że uda mi się zrobić chociaż te które mam zaplanowane w całych Górach Skalistych.

22.05.2013 - 139km - Monument Lake - Colorado City
Poranek chłodny, tylko 4st. musiałem się trochę naubierać przed jazdą. Ale już po ósmej ponownie rozbierać, gdy słońce mocniej zaświeciło było naprawdę ciepło. Do przełęczy Couchara dojechałem przed 9:00. Podobnie jak Raton Pass niezbyt trudna z bardziej wymagającą końcówką dochodzącą nawet do 12% nachylenia. Couchara jest jednak o wiele wyższa, liczy bowiem 9995 stóp czyli 30....m.npm. Wcześniej na mapce zauważyłem, że od przełęczy Couchara można wjechać na jeszcze wyższą - Cordova Pass o wysokości 11400 stóp czyli 34..m.npm. Według znaków to tylko sześć mil i trochę ponad 400m przewyższenia. Droga co prawda szutrowa ale wcale mnie to nie odstrasza. Szuterek czasami nawet lubię bardziej niż asfalty. Na przełęczy Cordova zameldowałem się o 10:30. Przełęcz znajduje się na zboczu szczytu Spanish Peak który jest czwartą najwyższą górą w Colorado i pod który z przełęczy prowadzi ścieżka trail'owa. Jest tu również kibelek i mały płatny camping. Podjeżdżając na Cordovę poczułem większe zmęczenie i lekkie pieczenie w mięśniach. Mój zmęczony codzienną jazda organizm chyba nie był gotowy na taką wysokość. Mimo to lubię ten stan kiedy organizm się aklimatyzuje. Lekka zadyszka, mroczki przed oczami i zabawne zawroty głowy to jednak wszystko co mi się przydarza. Na zjeździe zaczęły się kłopoty. Złapałem flaka a raczej trzy. W przednim i tylnym kole pomału zaczęło schodzić powietrze. Na tył założyłem nową dętkę, przednią załatałem i ruszyłem dalej, po kilku kilometrach znów flak. Okazało się że dwie małe dziurki były z przodu. Teraz już miałem nadzieję, że kłopotów z ogumieniem nie będzie. Dętek już nie mam, a łatka została tylko jedna :) Trochę poszalałem na kamienisto-szutrowej drodze i oto efekty. Frajdę za to miałem sporą, zawsze większa zabawa jest na nieasfaltowych nawierzchniach a i ponownie mogłem przećwiczyć szybką zmianę dziurawej gumy. Z sakwami, przyczepką i bagażnikiem to wcale nie idzie tak szybko jak na "pustym" rowerze. O 11:30 miałem na liczniku tylko 36km, ale przez sobą zjazd aż to autostrady na 1900m. Prawie dwie godziny w dół a potem lekko w dół z wiatrem i prędkością ponad 30km/h i już przed 14:00 kilometrarz oraz średnia prędkość wróciły do normy. Ponownie nie byłem pewien czy mogę jechać autostradą międzystanową w stronę Pueblo i Colorado Springs. Jak się okazało znak na wjeździe na superhighway zakazywał tylko poruszania się pieszo pod drodze I25. Bez obaw ruszyłem więc dobrze już znanym szerokim pasem awaryjnym oddzielonym tarką. Po drodze widoki na góry były tak urzekające, że nie przeszkadzały mi nawet przejeżdżające ciężarówki. Z prawej strony miałem prawie płaski teren a z lewej jakby równo oddzielone od siebie wysokie bryły trzytysięczników. Nocleg planowałem zrobić w "rest area" obok miasteczka Colorado City, jednak widoczny zakaz campingowania, zbyt duży ruch i prysznic spowodowany przez spryskiwacze trawników skierowały moją uwagę na pole namiotowe na przeciwko drogi. Jak się okazało cena za rozbicie mojego małego namiotu na około 10 godzin to 23 dolary plus 1.50 za prysznic. Ładnie podziękowałem, zjechałem w drogę obok, przejechałem jakieś 300m w głąb pola i rozbiłem się za darmo. Do Colorado Springs 110km. W CS dzień, może dwa odpoczynku :)

IMG_4542

23.05.2013 - 130km - Colorado City - Colorado Springs
Noc dużo cieplejsza od poprzedniej. Poranek pochmurny, przynajmniej odpocznę od słońca. Praktycznie przez całą 100 kilometrową trasę do Colo Springs pomagał mi wiatr który podmuchiwał co jakiś czas z tyłu. Do Colorado Springs dojechałem w okolicach 14:00. Tutaj czekała na mnie Kasia która zaprosiła mnie do CO Springs jeszcze przez początkiem wyprawy. Kasia, tak jak i ja pochodzi z Jeleniej Góry, mieszka tu i pracuje jednak od jakiegoś czasu, promując jednocześnie piłkę ręczną w USA. Dzięki temu mogłem odwiedzić treningowe centrum olimpijskie w Colorado Springs, zjeść obiad razem ze sportowcami a także udało mi się poznać polskiego mistrza olimpijskiego w podnoszeniu ciężarów Pana Zygmunta Smalcerza z którym zrobiłem zdjęcie, oczywiście pod polską flagą. Najbliższe kilka dni spędzę jednak w Woodland Park u znajomego Kasi, Pana Jacka i jego rodziny.

24-25.05.2013 Odpoczynek
Dwa dni robienia niczego :) Co prawda miałem nie dotykać roweru ale mały serwis musiałem zrobić. Jak już powymieniałem dętki na nowe i przesmarowałem napęd to korzystając z pogody, górskiego klimatu i pięknych okolic zrobiłem sobie krótką wycieczkę na lekko po Woodland Park. Zarówno z pięknego, dużego domu w którym odpoczywam, tak z całych okolic WP w oczy rzuca się zdecydowanie wywyższająca się góra z ośnieżonym szczytem. To Pikes Peak, mój następny cel. Jest to jeden z 54 szczytów w Colorado powyżej 14.000 stóp na który prowadzi droga typu Highway - najwyższa w USA. Drugiego dnia odpoczynku Daniel, syn Jacka zabrał mnie na krótki spacer po Red Rocks czyli czerwonych skałach niedaleko WP. Skałki trochę podobne do tych w Rudawach Janowickich jednak bardziej skupione koło siebie i kolor nie ten. Pomiędzy niektórymi skałkami można spacerować wąskimi korytarzami i szczelinami lub wejść wyżej na wierzchołki i podziwiać rozległe widoki.

26.06.2013 - 102km, 2500m w górę, Pikes Peak
Po dwóch dniach odpoczynku przyszła pora na wysiłek. Pikes Peak to najwyższa droga typu Highway w USA a jej wysokość to dokładnie 14115 stóp czyli 4302m.npm. Na początek cczekał mnie krótki zjazd do Cascade skąd zaczyna się podjazd na PP. Na szczyt prowadzi płatna droga (aż 12USD za osobę) o długości 18mil i przewyższeniu ponad 2000m w górę. Średnie nachylenie na całym odcinku to około 6% a maksymalne 13-14%. Droga jest zamykana na noc, nie wolno również campingować w jej okolicach. Na trasie znajdują się za to dwa miejsca na piknik z toaletami oraz wodą. Wzdłuż drogi jest także wiele zatoczek i punktów widokowych przy których można bezpiecznie się zatrzymać i pstrykać fotki. Dla kierowców w zależności od odcinka prędkość ograniczona jest od 10 do 30m/h. Pierwsze kilka mil nie jest zbyt stromych a w okolicach jeziora Cristal jest nawet dosyć płasko i raz w dół. Cała zabawa zaczyna się wyżej, na serpentynach gdzie nachylenie jest dużo większe co wymaga oczywiście większego wysiłku. Od wysokości około 3800m zrobiło się chłodniej, wzmógł się wiatr a krajobraz wzdłuż drogi wzbogacił się o białe śniegowe łaty. Do szczytu dojechałem chwilę po 15:00, zmęczony ale szczęśliwy. Już dawno podjazd nie zmęczył mnie tak bardzo jak tu. Może jeszcze nie jestem gotowy na tak długie i wysokie podjazdy, moja aklimatyzacja i zmiana z płaskich etapów na wysokogórskie wymaga ode mnie większej cierpliwości. Na szczycie Pikes Peak znajduje się końcowa stacja kolejki zębatej - najwyższej na świecie oraz schronisko a raczej sklep z pamiątkami i restauracja. Mnie najbardziej interesowała jednak tablica z nazwą szczytu i wysokością a do tej ustawiła się spora kolejka. Nie pamiętam żebym aż tak długo musiał czekać w kolejce na możliwość zrobienia jednego szybkiego zdjęcia na szczycie góry. Być może wybrałem zły dzień na zdobywanie PP. Amerykanie mają bowiem przedłużony weekend, w poniedziałek mają święto Memorial Day więc zapewne to efekt zwiększonego zainteresowania szczytem. Podjeżdżając widziałem wiele samochodów nawet z dalszych stanów jak California czy New York. Po szybkim zdjęciu, założyłem na siebie dodatkową kurtkę i po godzinie byłem już przy dolnej bramie gdzie musiałem rozebrać się do koszulki i spodenek. Temperatura na dole była wyższa na pewno o około 20st.C. Na około 1/3 zjazdu samochody muszą się zatrzymać na kontrolę temperatury hamulców. Jeśli jest ona za wysoka kierowcy muszą zjechać na parking i poczekać na właściwą temperaturę klocków i tarcz. Moich rowerowych hamulców nikt sprawdzać nie chciał więc mogłem jechać dalej. Od miasteczka Cascade do Woodland Park gdzie tymczasowo się zatrzymałem jest jeszcze jakieś 15km i 350m w górę. Po niecałych dwóch godzinach prysznic, kolacja i spanko w łóżeczku. Pikes Peak zmęczył mnie mocno ale warto było zobaczyć te wspaniałe widoki dookoła. Na wschodzie prawie płaskie tereny a na zachodzie wysokie, wciąż ośnieżone szczyty Colorado

 


komentarze

WiadomościWszystkie

WydarzeniaWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl