Cape Epic #2 Byki górą
W przeciwieństwie do dnia wczorajszego temperatura byla dużo lepsza. Było także mniej piaszczyście a sam wyścig był bardzo szybki. Jednak to los znowu rozdawał karty, czego doświadczyły dwie najlepsze ekipy w klasyfikacji generalnej.
Najpierw Jose Hermida złapał 5-cio calowego gwoździa. Musiał naprawiać oponę by dostać się do kolejnego punktu serwisowego. Kosztowało to jego team 11 minut straty.
Kolejny pechowy dzień odnotował także 1 team Burry Stander-Songo. Tym razem Jaroslav Kulhavy musiał przeklinać na los po tym jak najpierw zerwał łańcuch, a potem zepsuł się skuwacz. Dzięki improwizowaniu udało mu się złożyć go do kupy, ale 9 minut poszło w siną dal.
Na problemach konkurencji skorzystali Karl Platt, który po raz 13-ty w karierze odnotował zwycięstwo etapowe w Cape Epic i Urs Huber, którzy nie mając zagrożeń ze strony najgroźniejszych przeciwników, jako pierwsi przejechali linię mety z czasem 5:35:32. Po nich kreskę minęli ich koledzy z drugiej ekipy byków z prawie 6-cio minutowym opóźnieniem. Pudło zamknęli Jaro i Christoph, którzy po kłopotach Mistrza Olimpijskiego dojechali na trzeciej pozycji, po uporaniu się z problemami technicznymi.
"To wszystko jest jak sen. To moje pierwsze zwycięstwo etapowe w Cape Epic", powiedział lider wyścigu Huber. "Walczyliśmy ciężko dzisiaj i to był naprawdę dobry dzień dla mnie. Mam nadzieję, że uda nam się utrzymać nasz rytm na kolejne etapy".
Platt powiedział: "Nie mogę odnaleźć słów, by wyrazić, co czuję. Liczyliśmy na zwycięstwo etapowe w tegorocznym wyścigu, ale nie spodziewałem się go na etapie 2. To jest właśnie Epic Cape - trzeba improwizować, wykorzystywać szanse i przeć do przodu. Dziś także jechaliśmy zachowawczo. W pewnym miejscu, Kulhavý zaatakował i po prostu staraliśmy się nadążyć. Jechał bardzo szybko -... Widzę, dlaczego on jest Mistrzem Olimpijskim ".
A co z Polakami jadącymi na Cape Epic?
Na 32 pozycji etapowej i 40 w generalce zostali sklasyfikowani Marcin Piecuch i Arkadiusz Cygan z teamu Giant Skandia Eska. Jak się dowiedzieliśmy byli nieco wyżej, ale na końcowych kilometrach już brakło sił. Pięć minut po nich kreskę przejechali Dariusz Mirosław i Piotr Wilk. Darek ma poważne problemy z nogą i wyścig powoli przestaje być rywalizacją a próbą wytrwania do końca.
Rozmawialiśmy z Darkiem krótko po wyścigu:
"Walczę z potwornym bólem, na stopach już nie ma skóry i strasznie cierpię. Uniemożliwia mi to jazdę na normalnym poziomie, czego dowodem jest dzisiejsze tętno średnie na poziomie 140 uderzeń na minutę. Piotrek się nudził, ale nic na to nie poradzę i tego nie przeskoczę. Generalnie pierwszy podjazd zaczął się asfaltem, potem przeszedł w szuter. W sumie 900m w pionie. Poszedł gaz i standardowo czołówka pojechała. Potem szybki szutrowy, kręty zjazd i jazda przez jakieś 100 km płaskowyżem z kilkoma chopami. Generalnie za wiele się nie działo, trzeba było się załapać w dobry pociąg, jak się miało siłę albo zdrowie - w moim przypadku odpadło. Generalnie zapominam już chyba o rywalizacji i bardziej koncentruję się teraz na ukończeniu, jak mi zdrowie oczywiście pozwoli. Na 125 i 129 kilometrze były 2 mega sztwne podjazdy po kamieniach - nachylenie 23 % to możesz to sobie wyobrazić. Potem zjazd 600 m w pionie w dół trawersem po kamieniach, jakiego jeszcze nie widziałem. Jutro znowu pierwszy sektor: :)"
Piotrek Wilk na profilu na FB napisał:
"Najdłuższy etap na Cape można opisać krótko: podjazd, płasko, zjazd. Niby nic, ale patrząc bardziej szczegółowo to podjazd miał 19 km z około 160m n.p.m na ponad 1000m n.p.m. dalej 110 km po płaskowyżu i zjazd - techniczny, kamienisty, długości 5km. Startowaliśmy z Citrusdal, meta była w Saronsberg in Tulbagh. Jak tylko skończyły się problemy żołądkowe, to przyszedł problem z piętami u Darka. Na I etapie długie odcinki w kopnym piachu nie jednemu poobcierały stopy. Niestety Darka to nie ominęło. Mimo tych problemów można uznać dzisiejszy wynik za przyzwoity".
Jutro zawodników czeka dystans 94 kilometrów i 1950 metrów przewyższenia.
Foto: Cape Epic
komentarze