Po dwóch stronach obiektywu - Ludzie Velonews cz.2

Oliwia - nasz fotograf nr 2 w redakcji; zawodnik; redaktor:

Ja może zarzucę tematem z zupełnie innej strony - u mnie przygoda z fotografią sportową zaczęła się dawno dawno temu, wraz z pierwszymi wyścigami, wtedy jeszcze w najniższej lidze psich zaprzęgów - rangi Ligi Zaprzęgowej. Po swoim starcie, chciałam zrobić coś dla innych - ot tak po prostu, od siebie - więc brałam aparat i śmigałam z powrotem na trasę. Fotki były jakie były, choć w tamtych czasach, około 15 lat temu, każdy się cieszył z jakiejkolwiek pamiątki - zdjęcia z wyścigu. Nie było smartfonów, dronów, fotografów na wyścigach, filmików z mety czy startu (z sentymentem wspominam tamte czasy ;)) ). Pamiętam, że tak samo jak ja (albo raczej ja tak samo jak ona) na trasie z aparatem stała zawsze Monika - żona jednego z zawodników. Miała profesjonalną lustrzankę z teleobiektywem, fajny znak wodny - chciałam być taka jak ona, robić takie świetne zdjęcia!  

Z biegiem lat, jak zaczęłam starty w zawodach XC/MTB to kontynuowałam swoją tradycję robienia zdjęć innym. Wtedy nikt nawet nie myślał o sprzedawaniu zdjęć, ja nie myślałam o byciu fotografem na poważnie, wszystko było z powodu dużej ilości wolnego czasu i chęci zrobienia czegoś dla innych - znajomych lub nie. Ostatnio w galerii google'a (a raczej przekształconej Picassy Web - kto pamięta? :) ) - znalazłam swoje galerie sprzed ponad 10 lat - lata 2008/2009+ - kto jest chętny się znaleźć na fotkach to zapraszam!  

XV Amatorskie Mistrzostwa Polski w kolarstwie górskim Family Cup - Bytom eliminacje

Puchar Beskidów XC - Brenna 20.08.2011

Z czasem również przyszła i pierwsza lustrzanka - pierwszy prawdziwy aparat fotograficzny z prawdziwym obiektywem - jaki to był szok i przeskok jakościowy! Oczywiście wtedy zaczęłam więcej czytać, uczyć się, więcej fotografować, często nawet na wyścigach, na których nie startowałam - grono znajomych powiększało się w strasznym tempie. Im więcej czytałam, więcej dowiadywałam się o sprzęcie, technikach, tym więcej zdjęć robiłam, apetyt na różne wydarzenia stawał się coraz większy. Nie tylko kolarstwo gościło u mnie na warsztacie - w końcu żeby się rozwijać, trzeba się rozwijać :) oprócz kolarstwa - i psich zaprzęgów oczywiście - fotografuję także piłkę ręczną, trzy inne dyscypliny i trzy zupełnie inne podejście do uwiecznienia tego na zdjęciach.

Często jeździłam jako obstawa fotograficzna na lokalne treningi (pozdrawiam całą ekipę katowickiego Infrasettimanale Classico!) - nawet to pozwalało zasmakować trochę pracy fotografa sportowego: szybkie pakowanie się do auta, wychodzenie w gotowości do strzelania ujęć pędzącym kolarzom, planowanie miejsca i ustawienia się już po drodze, zza szyby samochodu, często wręcz fotografowanie z jadącego auta (to jest dopiero przeżycie! wychylić się przy prędkości ok 80km/h i utrzymać aparat w kadrze, kiedy wiatr wieje, droga telepie wozidłem na wszystkie strony :D ). 

Później szybki powrót do domu i wrzucenie zdjęć, bo przecież każdy czeka. Inwestowałam w sprzęt, różne wyjazdy, szkolenia. Wtedy też pierwszy raz pojawił się problem wyboru - albo zdjęcia, albo jazda na rowerze, bo aparat przestał być już kompaktowy, lekki i wymagał osobnej torby do transportu. Później już poszło samo - co pojawił się jakiś budżet, to był skrzętnie rozdzielany między foto a rowery.  I tak jakoś leciało, aż do momentu kiedy kupiłam mój pierwszy jasny teleobiektyw. To był kamień milowy odbijający się echem aż do dziś :) niby nie sam aparat robi zdjęcia, ale w przypadku fotografii sportowej nie do końca tak jest. Sprzęt daje możliwości - utrwalenia, zamrożenia ruchu w różnych warunkach, których samą techniką i wiedzą często się nie zastąpi. Tutaj nie da się poczekać na dogodny moment, zmienić ustawienie, nie ma drugiej próby. Wszystko musi być gotowe na zaraz, już, natychmiast, nikt na nas nie będzie czekał, kolarze nie zwolnią, nie ustawią się, nie będą nawet zwracali uwagi na fotografa w ferworze walki - na co też trzeba zwrócić uwagę, bo można być dodatkiem ale także zagrożeniem - przykładowo przez zbyt bliskie podejście do trasy można narazić siebie na straty w sprzęcie czy zdrowiu ale także innych na kraksę, niepewność na trudnym jeździe czy dyskomfort zawodnika. Fotograf powinien być wszędzie i nigdzie - niewidoczny ale jednak widzący wszystko swoim trzecim okiem obiektywu. Oprócz oczywiście corocznych wizyt na naszym największym wyścigu w kraju - Tour de Pologne, zdarzyło mi się kilka razy uczestniczyć w imprezach najwyższej rangi - Mistrzostwach Europy czy Świata UCI. 

Najlepiej wspominam Mistrzostwa Świata w kolarstwie szosowym w Bergen (Norwegia). Udało się zdobyć akredytację prasową na całe wydarzenie, dograć transport, noclegi i pojechać na północ. Kto mnie zna, ten wie, że pałam wielką miłością do całej Skandynawii, ale nie tylko dlatego uważam to za jeden z najlepiej zorganizowanych wyścigów na których byłam - tam na wszystko był czas, miejsce, ludzie chętni do pomocy. Począwszy od bardzo dużego i dobrego zaplecza dla mediów w postaci całego budynku "kultury regionalnej", z ochroną przed wejściem tam osób niepowołanych, z własnym bufetem, szatnią, obsługą. Główna sala mogła pomieścić kilkaset osób i znajdowały się tam duże i szerokie stoły z dostępem do prądu i szybkiego światłowodowego internetu, gdzie każdy miał miejsce do obróbki materiału przygotowanego podczas wyścigów. Nie dość, że w sali było kilka dużych telebimów-projektorów, gdzie można było śledzić wyścig na bieżąco, to budynek był cały przeszklony, a stał kilkadziesiąt metrów od trasy-finiszu, więc można było nawet na bieżąco oglądać przejeżdżających kolarzy. Na miejscu zaciekawiło mnie to, że ludzie z różnych zakątków świata integrują się ze sobą, nie są do siebie ani sceptyczni, czy nawet neutralni, nie boją się zostawić swoich sprzętów i swojej pracy na miejscu i wyjść. Dla nich to było naturalne, dla mnie - ciężkie do zrozumienia, ale szybko załapałam o co chodzi :) Zaraz obok w strefie mety/startu były wydzielone miejsca dla widowni, busy dla teamów, a nawet wydzielone trasy przemieszczania się między budynkiem mediów a linią startu/metr, gdzie było również oznaczone, gdzie fotografowie mogą stać a gdzie nie wolno się poruszać. Do tego wszystkiego jeszcze pragnę dodać, że wszystko zlokalizowane było w centrum miasta, bardzo blisko rynku, finisz był pod dużym hotelem, wszędzie było pełno ludzi, kibiców z całego świata, ale nigdzie nie zauważyłam zbędnego zamieszania. 

Podczas jednego z wyścigów, start został zlokalizowany nad samym wybrzeżem, dokąd chętne osoby z mediów dowoził bus podstawiony przez organizatorów. Możecie mi wierzyć lub nie - ale przez absolutnie całą 50-cio kilometrową trasę można było podziwiać kibiców stojących przy drodze i przystrojone domy w akcenty rowerowe i norweskie flagi. Ze świecą szukać domu, którego domownicy nie odnieśli się w jakiś sposób do tego wydarzenia. Całe miasto, jak i region świętował z powodu przyjazdu tam kolarzy z całego świata, oni szczycili się tym co mają, cieszyli się, że coś się dzieje, nawet wszystkim uczestnikom wydarzenia wydawali karty "Guest od honor" - dzięki której można było przez cały czas trwania wydarzenia i jeszcze kilka dni później korzystać z wszystkich lokalnych (regionalnych) atrakcji, muzeów i komunikacji publicznej za darmo. Życzyłabym sobie choć w połowie tak dobrego wsparcia naszych polskich miast i ich mieszkańców w wydarzenia organizowane na ich terenie (nie tylko kolarskie czy sportowe).  

Z tych Mistrzostw oraz innych wydarzeń wysokiej rangi przywiozłam dziesiątki tysięcy zdjęć, filmów, ale także tego, co niezastąpione - doświadczenia :) Powoli wiedziałam, czego oczekuję od sprzętu, wiem jak się ustawić, jak budować kadry, jak robić zdjęcia, by później tracić mniej czasu na obróbkę (a uwierzcie, z rozrzewieniem wspominam czasy bezpośredniego importu zdjęć z aparatu do internetu :) ). To już jest zupełnie inny rodzaj fotografii niż na lokalnych zawodach dla znajomych - tutaj buduje się własne doświadczenie, zbiera materiał dla siebie oraz dla portalu, przecież rzadko kiedy z tych zdjęć będą korzystać Ci zawodowcy. To są rzeczy, o których się nie mówi, których nie widać, ale są bezcenne w drodze do samodoskonalenia. W końcu nie od razu Rzym zbudowano!  Jakiś czas temu stwierdziłam - tak sama przed sobą - że moja pasja do fotografowania chciałaby pójść krok dalej, wyżej, a zdjęcia są na tyle dobre, że postanowiłam zacząć budować swoją markę. Za tym też idzie cała papierologia, dokumenty, ale także kasa - na sprzęt, oprogramowanie, prowadzenie działalności, itd. by robić na legalu to, co człowiek lubi i chce robić :)  Choć nie raz i nie dwa poświęca się temu zdecydowanie zbyt dużo czasu - począwszy od czatowania już na miejscu wczesnym rankiem, przez cały dzień przemieszczania się często gęsto po górzystych terenach w pełnym słońcu albo mrozie z prawie 20-kilowym plecakiem na plecach, kończąc na obróbce przez pół nocy. Nierzadko wszyscy w domu idą spać, a ja siedzę nad fotkami "jeszcze trochę mi zostało, zaraz idę spać", nad ranem już niektórzy się budzą, a ja dalej siedzę "no już przecież eksportuję" - samo życie. To takie rzeczy, o których nikt nie mówi, ale się dzieją i są bardziej rzeczywiste niż wygrana w totka.  Dlatego jak pójdziecie sobie smacznie spać po maratonie czy innym wyścigu, miejcie w pamięci tych fotografów, którzy do białego rana w pocie czoła pracują nad zdjęciami dla Was ;)


o autorze

Oliwia Kamińska

Fanatyczka rowerowa, zawodniczka bikejoringu. Po kilku latach wraca do mtb i... będzie także próbować swoich sił na szosie!

Powiązane posty


Powiązane galerie

komentarze

Powiązane treści

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl