Mistrzostwa Świata GFNY New York - relacja na zimno
Już tylko tydzień pozostał do Mistrzostw Europy międzynarodowego cyklu GFNY, który odbędzie się w portugalskiej miejscowości Cascais. My tymczasem chcielibyśmy podzielić się z Wami naszymi przemyśleniami na temat Mistrzostw Świata GFNY, które odbywają się w Nowym Yorku i w których uczestniczyliśmy w tym roku. A wyścigi możemy podzielić na dwie kategorie: na te, które się po prostu przejechało i na te, które się zapamięta na dłużej.
GFNY New York z pewnością należy do tej drugiej kategorii. Już samo miejsce startu jest wyjątkowe. Nowy Jork jest jednym z najbardziej wielonarodowych miast, gdzie niemal każdy ma korzenie imigranta. Dodatkowo cykl GFNY ma swoje edycje na każdym kontynencie, a uczestnicy cyklu przemierzają czasami po kilka tysięcy kilometrów, żeby tylko wystartować w wyjątkowym wyścigu i spotkać się ze znajomymi.
Wyścig jest zdecydowanie głównym punktem programu, a uczestnictwo w nim pozwala na nawiązanie międzynarodowych znajomości oraz przyjaźni.
Wróćmy jednak do początku, czyli wylotu z Polski. Głównym problemem wyścigów na innym kontynencie jest koszt samolotu, nocleg oraz transport, bądź wynajem roweru. W przypadku chęci startu w USA konieczne jest odpowiednio wcześniejsze zaopatrzenie się w wizę oraz bilet na samolot. Wiadomo, że im później tym drożej. Kwestię noclegu należy bardzo dobrze przemyśleć, ponieważ miasto jest po prostu DUŻE. Samo przejechanie wyspy Manhattan metrem zajmuje prawie godzinę. Warto zatem rozejrzeć się za prywatnymi kwaterami w północnej części wyspy. No dobra, dolecieliśmy, mamy gdzie spać ale co z rowerem? Tutaj mamy opcję wziąć swój albo wynająć. Wiadomo, że każdy wolałby startować na swoim. Wiemy co w nim piszczy, że jest sprawdzony i dopasowany. Jak jednak pokazuje praktyka na międzynarodowych wyścigach, na które trzeba lecieć samolotem, wiele osób decyduje się na wynajem roweru. Praktycznie każdy międzynarodowy wyścig współpracuje z operatorem oferującym wynajem roweru. Rower przeważnie odbieramy w miasteczku zawodów w przeddzień imprezy i oddajemy zaraz po wyścigu. Szybko, łatwo i przyjemnie.
W Nowym Jorku postanowiliśmy skorzystać z firmy Unlimited Biking (https://www.unlimitedbiking.com). W ich przypadku rowery odebraliśmy w centrum, a oddaliśmy w miasteczku zawodów, bezpośrednio po przyjeździe na metę. Można zatem zostawić w depozycie swoje cywilne ubranie aby po dojechaniu do mety umyć się i przebrać. Podczas wizyty w jednym z puntów firmy Unlimited Biking, czekając na odbiór rowerów, zobaczyliśmy, że wiele osób z różnych zakątków świata korzysta z możliwości wypożyczenia, zamiast taszczyć ze sobą swój rower. Miła obsługa zatroszczy się także o szybki bike fitting.
Ponadto, tuż po wyjechaniu z wypożyczalni, nieopodal Central Parku, złapałem kapcia. Hmm. Centrum Nowego Jorku, bez narzędzi, a do domu daleko. No nic, poszedłem z buta do punktu, gdzie wyjaśniłem całą sytuację. Obsługa szybko wymieniła mi dętkę i zapytała ile bym chciał zapasowych. Oczywiście wszystko w cenie wynajmu - obsługa pierwsza klasa. Koszty wynajmu np. roweru marki Cannondale na osprzęcie Shimano Claris to rząd wielości ok. 200$. Dużo, mało? Naszym zdaniem dużo, lecz w zamian nie będziemy sobie zaprzątali głowy uciążliwym transportem roweru samolotem. Należy jednak przypomnieć, że wyspa Manhattan należy do jednych z droższych miejsc na świecie.
Rowery odebrane, odstawione, więc czas na wizytę w miasteczku zawodów. Cechą charakterystyczną cyklu GFNY jest fakt, że w specjalnym pawilonie prezentują się edycje z innych krajów świata. Zatem przy okazji rejestracji, możemy bezpośrednio porozmawiać z organizatorami edycji w poszczególnych krajach i dowiedzieć się więcej na temat organizowanych przez nich imprez.
A nóż któraś z ofert nam się spodoba i zamiast spędzać wakacje na plaży postanowimy spędzić wakacje w jakimś egzotycznym kraju i przy okazji skorzystać z możliwości wystartowania w wyścigu? Pewna forma turystyki wyścigowej ma sporą rzeszę fanów. Stojąc na stacji metra podszedł do nas starszy Pan, który powiedział, że jest fajny wyścig we Włoszech, i że startował w nim aż czternaście razy.
W miasteczku znajduje się także specjalna strefa Beer and Wine, wyposażona w bogatą ofertę gastronomiczną we włosko-amerykańskim stylu, wiele rozkładanych leżaków oraz strefa masażu. Startując w zawodach cyklu GFNY możemy wybrać jedną z wielu opcji pakietu startowego, możemy min. wykupić sobie masaż po wyścigu lub pakiet VIP.
Ten ostatni cechuje się tym, że mamy możliwość startu z pierwszego sektora startowego oraz posiadamy prawo wstępu do specjalnej strefy VIP w miasteczku zawodów. W strefie mamy do wyboru ciepłe oraz zimne posiłki, napoje miękkie oraz alkoholowe bez limitów. W dodatku możemy się zrelaksować na wygodnych kanapach ustawionych w cieniu. Ważną rzeczą o jakiej należy pamiętać to przymierzyć koszulkę, która znajduje się w pakiecie startowym, bowiem wymogiem koniecznym regulaminu jest start w owej koszulce. Spodenki możemy mieć dowolne, lecz koszulka musi być ta jedna i jedyna. Z jednej strony jest to bardzo fajna pamiątka z imprezy, a z drugiej strony olbrzymia pomoc dla osób odpowiedzialnych za kierowanie ruchem czy zabezpieczenie trasy.
W miasteczku tuż po zarejestrowaniu mieliśmy okazję do rozmów ze starymi, jak również i nowo poznanymi znajomymi. Warto podkreślić, że w ekipie technicznej obsługującej GFNY New York jest spora grupa Polonii, a szefowa wyścigu jest pochodzenia polskiego. Dla osób słabiej posługujących się językiem angielskim z pewnością będzie to duże ułatwienie. No dobra. Trzeba iść spać, ponieważ start wyścigu przewidziany jest na godzinę 7 rano. Udając się na start warto zapoznać się z drogą, jaką należy się udać. Po pierwsze start znajduje się na jednym z najbardziej uczęszczanych, dwupoziomowych mostów na świecie, czyli moście Washingtona, po drugie - wszystkie wjazdy, poza jednym, ze względów bezpieczeństwa są zamknięte. Jadąc na linię startu mijamy dwie ciężarówki. Służą one do pozostawienia depozytu, który zostanie dostarczony na linię mety. Należy jednak pamiętać, że jedna ciężarówka udaje się na metę krótszego, a druga na metę dłuższego etapu. Pomylenie grozi tym, że nasze rzeczy do przebrania wylądują nie na tej linii mety. Tak, tak. Meta krótszego dystansu znajduje się ok. 40 mil od miasteczka zawodów (kolarze po skończonych zawodach transportowani są autobusami (wraz z rowerami) do miasteczka zawodów.
Następnie mijamy punkt z ubikacjami i zmierzamy w stronę bramki kontrolnej. Na bramce sprawdzane jest czy posiadamy na ręce opaskę startową, numer startowy oraz czy numer na opasce zgadza się z numerami na rowerze oraz koszulce. Mówiąc kolokwialnie: czy my to rzeczywiście my. Warto jednak pamiętać, że bramka zamykana jest dosyć wcześnie, a z powodu wysokiej frekwencji tworzą się na niej korki. Może się zatem zdarzyć, że zamkną nam bramkę tuż przed nosem i zwyczajnie nie zostaniemy wpuszczeni przez ochronę, a z ochroną się nie dyskutuje. Przekonałem się o tym dobitnie, ponieważ na teren miasteczka nie da się po zawodach wjechać rowerem i należy go zostawić na "strzeżonym parkingu". Problem polegał na tym, że namiot wypożyczalni od której wypożyczyliśmy rowery znajdował się na terenie miasteczka. Wpuścili mnie dopiero po ostrej kłótni.
Ponieważ dysponowaliśmy pakietami VIP, udaliśmy się prosto do pierwszego sektora startowego. Tutaj mamy dla Was bardzo cenną radę: mimo iż w ciągu dnia było bardzo gorąco, to na linii startu była istna zima. Poranny chłód, połączony z wiatrem (start odbywał się na moście) powodował, że wiele osób chowało się za barierkami rozdzielającymi pasy jezdni. Dodatkowo warto zabrać na start np. zwykły worek na śmieci, który bardzo dobrze ochroni nas przed przenikliwym zimnem.
Tuż przed startem nastąpiła typowo amerykańska chwila. Ludzie w tym kraju czują bardzo silne przywiązanie do symboli narodowych, stąd nie mogło zabraknąć odśpiewania hymnu USA. Akcent ciekawy i miły. Oni po prostu czują dumę z bycia Amerykanami. No to ruszyliśmy. Pierwsze mile to jazda parkową drogą wzdłuż rzeki Hudson. Po pokonaniu licznych pagórków wjeżdżamy z parku i wjeżdżamy na przedmieścia. Tutaj sceneria zmienia się w typowe amerykańskie przedmieścia. Jest cudownie. Trasa jest generalnie płaska, lecz znajdują się na niej co jakiś czas krótsze, lub nieco dłuższe hopki. Taki charakter sprzyja podziwianiu widoków. Co jakiś czas przy trasie stoją miejscowi oferując wodę, lemoniadę czy po prostu kibicują.
Na trasie znajduje się wiele podjazdów, lecz najbardziej znanym jest podjazd pod Górę Niedźwiedzia (Bear Mountain). Jest to najwyższe wzniesienie w okolicach Nowego Jorku. Jego wysokość to 1278m. Alpy to to nie są ale biorąc pod uwagę, że okoliczne tereny znajdują się na wysokościach bliskich poziomowi morza, góra ta sprawia wrażenie okazałej. Podjazd pod górę jest równy i przyjemny.
Podjazd zasadniczy ma 4km i 300m przewyższenia. Nie ma jednak szarpaniny. Po prostu wbijamy własne, równe tempo i wdrapujemy się pod górę, delektując się oszałamiającym lasem. Im bliżej szczytu, tym ładniej. Nasz znajomy z Nowego Jorku porównał krajobraz do ekranizacji książek Tolkiena. W zupełności się z nim zgadzam. Niskie iglaste drzewa oraz wystające głazy sprawiają niezwykłe wrażenie.
Na szczycie znajduje się meta krótszego dystansu oraz połowa dystansu dłuższego. Pisząc połowa mamy na myśli tylko połowę dystansu, a nie połowę trudności. Jeszcze przed startem wszyscy mówili nam, że ten, kto myśli, że pokonując górę jest w połowie wyścigu, jest w błędzie.
Druga połowa jest dużo bardziej pagórkowata i dużo cięższa niż pierwsza. Zatem decydując się na dłuższy dystans, należy się przygotować na większą dawkę cierpienia wracając do miasta, niż go opuszczając. Ta część ekipy, która wybrała krótszy dystans , została na bogato zastawionym bufecie i delektowała się wspaniałymi widokami rozciągającymi na otaczającą okolicę. Jak już wspomnieliśmy na samym początku, spotkaliśmy sporą grupę Polonii. Ponieważ wjechaliśmy na szczyt w miarę w jednakowym czasie, nie mogło obyć się bez pamiątkowego zdjęcia.
Wszyscy razem spotkaliśmy się na mecie. To, o czym pisałem na samym początku, czyli o strzeżonym parkingu i o ochronie okazało się być bardzo dobrym pomysłem: otóż zaraz po przyjeździe na metę zostawiałeś rower na strzeżonym parkingu, odbierałeś depozyt i mogłeś iść do miasteczka. Twój rower był bezpieczny, ponieważ żeby wyjechać rowerem z parkingu numer startowy musiał zgadzać się z numerem na twojej opasce startowej. Teraz nastąpił czas odpoczynku. Tutaj obrazy jak z rodzinnego pikniku. Całe miasteczko roiło się często od całych rodzin z dziećmi. Ponieważ edycje cyklu rozsiane są po całym świecie, ludzie często wykorzystują wyścig jako pretekst do spędzenia wakacji z rodziną.
My postanowiliśmy poczuć odrobinę luksusu i skorzystać z dobroci strefy VIP.
Nie obyło się także bez pamiątkowego zdjęcia z polską flagą w ręce. Też postanowiliśmy być dumni z tego, że jesteśmy Polakami.
Nadszedł zatem czas na słowa podsumowania. Dla lokalnych osób trasa jest miejscem treningów i jest po prostu zwykła, oklepana. Nie znajdziemy na niej ani podjazdów rodem z Alp, ani zapierających dech w piersiach widoków. O jej wyjątkowości stanowi miejsce startu oraz międzynarodowa atmosfera. Jest to najbardziej międzynarodowy wyścig na świecie. Jak to powiedział mi Uli w Montepulciano przy okazji włoskiej edycji: "Ten wyścig nie ma na celu przyciągnąć osób z danego kraju, choć oczywiście i one będą. Ideą wyścigu jest przyciągnięcie ludzi z odległych miejsc i pokazanie im czegoś nowego." Faktycznie. Siedząc przy kolacji w miasteczku zawodów mieliśmy okazję porozmawiać min. z zawodnikami z Urugwaju, Panamy, Malezji. Podczas takich rozmów możemy dowiedzieć się o wielu ciekawych miejscach, potencjalnych celach na kolejny rok. Pamiętajmy, nikt nie zna okolicy lepiej i nie poleci ciekawszych miejsc, niż "lokals".
Być może udział w imprezie stanie się dla Was pretekstem do spędzenia wakacji w Nowym Jorku. Z naszej strony serdecznie polecamy.
Więcej szczegółów znajdziecie na stronie organizatora https://gfny.com .
komentarze