Pokonać piekielny upał i samego siebie
Słyszysz świerszcza w trawie? Słyszysz całą cykadę wtórującą trzaskowi suchego powietrza otaczającego Cię podczas „rozgrzewki” do wyścigu? Jesteś w piekle...W piekle kolarskiego upału, który jednemu, może kilku zawodnikom pozwoli pojechać swój normalny wyścig, pozostałej gawiedzi ugotuje jajka na twardo i wybije z głowy całą zabawę.
Wiedziałem z góry że to będzie jeden z niewielu startów, o których zawsze potem mówię- na ch.. mi to było. Mimo wszystko nigdy się nie wycofuję, nigdy nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach (również i na tym wyścigu) nie rezygnuję z walki i frajdy ze ścigania. Ustawiłem więc maszynę w cieniu drzewa, nabuzowałem trzy bidony izotonikiem i zająłem się przypinaniem trzech numerów, po które Sylwia stała w kilometrowej kolejce przy ogłuszającym akompaniamencie osiedlowej kapeli piłującej na podeście obok mety kawałki popkulturowe. Przyznam szczerze że organizatorzy- ŻTC bardzo się starają wywiązywać z narzuconego sobie zadania i całkiem zgrabnie im to wychodzi. Jednak zawsze gdy pojawiamy się na wyścigu z tego cyklu, stoimy w kolejce przypominającej walkę o papier toaletowy w czasie PRLu. Troszkę się pogubiłem przed startem próbując zrozumieć ustawienia sektorów kolejnych wyścigów i numerów startowych, ale upał skutecznie wybił mi z głowy zgłębianie tej teorii i nakazał ustawienie się w cieniu drzewa w oczekiwaniu na wystrzał z pistoletu.
Bum! W końcu robimy to, po co tu przyjechaliśmy. Wiatr niby wieje, wcale nie taki słaby, jak się wydawało w mieście, ale skwar wydaje się być mimo to większy, niż głowa potrafi zaakceptować. Są pierwsze próby odjazdów, po nich kolejne i kolejne. Skok za skokiem, jak niemal zawsze podczas wyścigów. Pierwsza fala następuje wkrótce po starcie, kolejne konkretne odjazdy wywiązują się w ostatniej fazie ścigania. Pośrodku jest nieco bardziej jałowa, ale wciąż szybka jazda. Ot, taki urok naszego ścigania. Próbuję i ja badawczo zorganizować ucieczkę, na 3/4 gwizdka, by nie przemęczać nóg od startu. Tradycyjnie po chwili mam na kole towarzystwo, które sporadycznie ma ochotę do współpracy i po kilku czy kilkunastu sekundach ciągnie się za plecami już cały peletonik. No i dobrze w sumie, noga rozgrzana :)
Jeden z ataków dwójki zawodników jednak od początku sprawiał wrażenie poważnego. Dynamika z jaką odjeżdżali nie wróżyła nam niczego dobrego. I pojechali we dwóch...do mety. Tyle ich widzieliśmy. Zapakowali nam w sumie 4 minuty. Szacun na tym upale. Wymieniłem kilka zdań z Robertem. Był wyraźnie podekscytowany tą akcją i próbował rozbudzić w peletonie zainteresowanie pogonią. Nie znalazł zbyt wielu zwolenników. Każdy patrzył mimo wszystko na poziom temperatury swojego termostatu. Druga z trzech rund nie przyniosła niczego ciekawego w rywalizacji, poza ślepakami strzelanymi kolejnymi krótkimi atakami. Ostatnie ponad 30 km okrążenie wyglądało już zupełnie inaczej. Po pierwsze odjechała grupka trzech zawodników i zgodnie współpracując, przy kolejnej ignorancji ze strony peletonu powiększała przewagę i znikała zupełnie z pola widzenia. Po drugie asfalt w wielu miejscach zaczął zmuszać nas do sprawdzania hamulców i opon. Siła z jaką koła wklejały się w nawierzchnię sprawiała wrażenie złapanej gumy, lub ocierających klocków hamulcowych. Również i ja dałem się nabrać na ten fortel pogodowy. Moja motywacja do walki nieco podupadła i już zaczynałem się godzić z sytuacją w której jałowo przejadę cały wyścig i spróbuję wystawić nos tylko na finisz, jak to ma w zwyczaju większość ludzi kręcących w peletonie. Ale jak to?!? Ja?? Mowy nie ma !!! Pobudka !!! Podniosłem tyłek i bez zastanowienia- skok. Doszli... Kolejny skok.... Doszli. Przerwa na setkę iso i...kolejny zaciąg na siedząco. Ktoś dogonił, chwilę się zastanawiałem i poprawiłem w stylu Darka Leduchowskiego. Jałowo, na spokojnie, usypiając czujność. Odczekałem kilkanaście sekund i lekko się obejrzałem kręcąc solidnie. Za moim tylnym kołem nie było nikogo. I co teraz? Jechać? Kręcić i czekać na kolejnych? Dać w palnik i zasuwać solo? Postanowiłem ładować w kocioł sam, pokiwać się jak trzepak, udając zajechanego przez chwilę. Z tyłu ewidentnie nastąpiło rozluźnienie, co mi sprzyjało. Zostałem zupełnie sam. Jak palec. Zakręt w lewo, sektor nierównego i klejącego się asfaltu. I pierwsze co przyszło mi na myśl- tutaj każdy narzekał na jazdę, więc to dobre miejsce żeby wykorzystać je do solidnego odjazdu. Po kilku minutach w oddali zaczęły majaczyć sylwetki trójki zawodników, którzy zwiali z grupy już wcześniej. Nigdy nie robiłem az tak długich przeskoków samotnie, i nigdy bym, nie przypuszczał, że jestem w stanie w takim upale pokonać swoje największe słabości wyścigowe. A jednak..po około 8-10 km zaginając się niemiłosiernie, ale z głową, równo zdołałem dojechać do kompanów, z którymi zgodnie już po dwóch odpuszczonych zmianach starałem się współpracować do mety. Sprzyjało nam mocne, ale bardzo równe tempo, które górowało nad szarpiącym się jak zawsze peletonem. Im bliżej mety, tym nogi stawały się cięższe, czego nie zniósł jeden z zawodników kręcących w ucieczce. Zostało nas trzech. I w tym miejscu, tuż przed rogatkami Opoczna natrafiliśmy na pierwszy ze splotu przedziwnych wydarzeń. Na horyzoncie pojawiły się „koguty” karetki i Straży Pożarnej. Na początku myśleliśmy-pilot, zabezpieczenie. Mijając miejsce zdarzenia mignął nam kątem oka ...kolarz leżący na poboczu, reanimowany przez ratowników medycznych. Tuż obok leżał jego rower. Jerzy Jagieła, bardzo dobry zawodnik z jednej ze starszych kategorii. Nie miałem przyjemności poznać osobiście, ale z rozmów z ludźmi pojawił się obraz sympatycznego dziadka i ojca, zakochanego w kolarstwie. Powiedziałem w tym momencie chłopakom z odjazdu, że odechciało mi się zupełnie jechać dalej do mety . Kręciłem jednak dalej, z nieco mniejszym impetem.
Po kilkuset metrach drogę na naszym pasie zagradza Policyjny bus i zmusza nas do ostrego hamowania i omijania samochodu żwirowym poboczem. Nie zrozumiałem zupełnie zachowania kierowcy. Liczyłem na to, że nic dziwnego nam się już nie przytrafi podczas tego wyścigu. Kilka zakrętów, przelot po progach zwalniających na osiedlowej drodze i doganiamy samochód jadący dość wolny w tym samym kierunku naszym pasem. Tuz przed skrzyżowaniem Policjant nakazuję się zatrzymać kierowcy samochodu, co ten robi. Widząc sytuację omijamy samochód czując się uprzywilejowani przed skrzyżowanie. Prędkość około 40 km/h a do mety 1,5 km. Policjant zmienił jednak w ułamku sekundy zdanie i nakazał kierowcy ruszyć i szybko odjechać . Bez kierunkowskazu, skręt w lewo. I prosto we mnie, podczas gdy omijałem na pełnej prędkości samochód. Do końca liczyłem że uda mi się uniknąć kontaktu, uciekając ostro w lewo. Trzask, szarpnięcie, zachwianie równowagi, jednak łapię tor jazdy. Kręcę dalej, ale coś idzie nie tak. Z tyłu przerzutka razem z hakiem nienaturalnie przekrzywione prowadzą łańcuch pod skosem. Za mną zrobiła się przerwa, koledzy wyhamowali. Kręciłem dalej próbując ogarnąć chaos zw napędzie, ale nie uciekałem. Poczekałem na Roberta, by mimo defektu walczyć fair. Przegrałem z nim, ale jestem z siebie dumny. Dumny z przełamania swoich słabości i walki fair od startu do samej mety. Przyjemność ze ścigania dziś była wyjątkowa.
P.S. Głębokie wyrazy współczucia dla rodziny i bliskich Jerzego, który do samego końca kręcił swoje ukochane kilometry.
komentarze