Jak rozgrzać się z motorem i pojechać plan do góry nogami.
To raczej mój ostatni start w tym sezonie, dlatego nie chciałem przejechać go bezbarwnie, mimo że nigdy tak nie jeżdżę. Ważne wydarzenie w życiu rodziny wiąże się z nowymi obowiązkami, stąd decyzja o krótszym niż zwykle okresie startowym. W dniu poprzedzającym start w samym Rybniku wytargałem po finiszu z peletonu drugie miejsce i takie też zajmowałem w klasyfikacji generalnej. Bardzo kusiła perspektywa walki o kilka pieczeni jednocześnie, ale nie byłem pewien czy podołam kilku finiszom i walce na końcowej kresce, mimo że runda ma aż 9 km, co nie stawia jej na równi z klasycznym kryterium. Uprzedzając opnię na temat organizacji imprezy opowiem ciekawą historyjkę z trasy wyścigu, a dokładniej z mojej rozgrzewki. Zawsze staram się robić ją na trasie wyścigu, nigdy na trenażerze. Dlatego widząc końcówkę wyścigu poprzedzającego nasz start, pomknąłem przed siebie rwąc jak koń do przodu. Po 2-3 minutach dołączył do mnie jeden z motocykli zabezpieczających wyścig. Bezczelnie troszkę postanowiłem to wykorzystać i udawałem zawodnika kończącego poprzedni wyścig. Jednak po kilku kilometrach ruszyło mnie sumienie i przyspieszając podjechałem do kierowcy informując że ja tylko się rozgrzewam i nie startuję teraz. Sympatyczny kolega odezwał się : Spoko, będę zabezpieczał Ci trasę do mety". Niby nic, a tak wiele. Podziękowałem na końcu i siarczyście rozgrzany ustawiłem się na linii startu.
Zaplanowałem sobie rozsądną jazdę w czubie i obserwowanie rywali, by po jednym z finiszy punktowanych do klasyfikacji aktywnego zaatakować i próbować odjechać z peletonu, licząc na wsparcie w odjeździe nawet lidera, Mirka Wójciaka. Z taką myślą wystartowałem wraz kilkudziesięcioma innymi chętnymi do wygrania wyścigu. Pierwsza lotna premia i cały plan spalił na panewce. Jestem niepokorny do granic i moja natura wariata wzięła górę. Włączyłem się w walkę o punkty. Podobnie druga i trzecia runda, nie atakuję a jedynie przesuwam się do przodu na finisz zdobywając na linii mety kolejne punkty i goniąc w tabeli prowadzącego Tomka Słupika. Po kolejnym finiszu próbuję w swój wypróbowany i stary jak świat kolarski sposób odjechać z peletonu automatycznie po przejechaniu kreski. Co z tego że finiszowałem, może jednak się uda. I owszem, zrobiłem przewagę, jednak utrzymuję się samotnie z przodu tylko 2 km. Moje nogi dziś nie są w stanie orać korbami z taką mocą i wytrzymałością jak robiłem to samotnie wczoraj. Grzecznie wracam w środek peletonu i modlę się o litość rywali by odpocząć przed walką dalej na finiszach.
Każdy kolejny sprint przychodzi mi jednak coraz łatwiej i mam wrażenie że noga po każdym z nich rozgrzewa się coraz bardziej. Dlatego czuję się mimo zmęczenia coraz pewniej i nastawiam na przepychanie się do przodu kilka km przed końcem wyścigu. Całe szczęście że zapomniałem zabrać pasek pomiaru tętna i nie mam bladego pojęcia na jak wysokich obrotach jadę wyścig. Czasem to zbawienna dla mnie sytuacja, bo potrafię pofrunąć nieświadomie dużo wyżej niż jestem w stanie zrobić to podczas treningu. Już na starcie zauważyłem w peletonie Kacpra Sowińskiego, byłego zawodowca i po jednej z jego akcji tylko się upewniłem, że to jego koło będzie moim rozprowadzającym motorem do kreski. Dobrze mieć świadomość i znajomość rywali, bo obstawiłem bardzo dobrze, Kacper mimo dużego ścisku kilkaset metrów przed metą wcisnął się w niewielką lukę tuż przy krawężniku zaczynając swój sprint. Mimo sporego ryzyka, nie hamował. Podobnie jak cień za nim rozpędzałem się ja, frunąć po sporej kałuży wzdłuż pobocza. Tutaj nie ma już miejsca na przemyślenia. Wyczuwa się krew i pożera zdobycz. Nie zmieniając toru jazdy zredukowałem do samej ośki i wycisnąłem chyba wszystko co się dało z tego roweru na mecie. Wpadam pierwszy z peletonu i drugi Open kilka sekund za uciekinierem który z jajem utarł nam wszystkim nosa na ostatnich dwóch kilometrach. Mimo wszystko jestem bardzo zadowolony z wyniku. Nie trenowałem w ostatnim czasie sprintów, a tu proszę.
Lubię tu wracać zarówno z powodu sympatycznego Roberta Słupika, którego bardzo lubię, jak i z powodu profilu trasy i bardzo przyjemnych nagród z kopertami wypchanymi pieniędzmi, o które Robert stara się dbać niemal zawsze. Cały weekend skończył się dla mnie czterokrotnym wchodzeniem na podium, co daje mi pozytywnego kopa i motywację na kolejny sezon. I mam nadzieję że wrócę tu ponownie, by sprawdzić nogę na finiszu w centrum miasta. Stało się to już naszą tradycją, że po tym wyścigu wędrujemy zawsze na rynek miasta Rybnika i pałaszujemy dużą pizzę z żoną. Tak było również tym razem i mam nadzieję że okazji do powtarzania tego będzie jeszcze wiele.
Po wyścigu rozmawiałem też z drugim na mecie wyścigu PRO1 i pierwszym w swojej kategorii Michałem Braulińskim.
Ze względu na opady deszczu i liczne ronda trasa wyścigu stała dosyć wymagająca technicznie. Ze względu na bezpieczeństwo i chęć odrobienia 10 sekund straty po wczorajszym etapie, postanowiłem być od początku bardzo aktywny, aby jak najszybciej "opuścić " peleton. Udało się po 18 km, tym razem miałem łatwiej niż poprzedniego dnia bo doskoczył do mnie Michał Nabiałek i resztę dystansu pokonaliśmy w duecie. Ze względu na dwie odmienne kategorie mogliśmy razem współpracować do samej kreski, gdzie dojechaliśmy z bezpieczną przewagą. Na symbolicznym finiszu zabrakło jednak "ościgania" i dynamiki ze względu dopiero trzeci start w wyścigu szosowym w tym roku, a kolega z odjazdu okazał się mocniejszy niż myślałem. Jednak celem było wygranie generalki i etapu w kategorii więc cel został osiągnięty
W wyścigach w niedzielę wygrywali w swoich kategoriach :
Cyklosport: Michał Brauliński
M30: Michał Nabiałek
M40: Krzysztof Smoła
M50: Piotr Działowy
Kobiety: Aleksandra Kubica
Amator: Remigiusz Chomiuk
Osobno sumowana klasyfikacja generalna ukształtowała liderów już po sobotnim wyścigu i pierwsze miejsca nie zmieniły się po kolejnym etapie.
Pełne wyniki znajdziecie tutaj: Tour de Rybnik wyniki Niedziela
komentarze