Letnia odsłona Tyrolu. Fantastyczne szosowanie w Austrii

Tyrol kojarzył mi się do tej pory z kiełbaskami, piwem, oryginalnymi strojami regionalnymi i szusowaniem na nartach po okolicznych stokach. Zazwyczaj przelatywałem w pobliżu tego regionu samochodem w drodze na południe Europy w poszukiwaniu ciepła wiosną podczas przygotowań do sezonu startowego. Jednak od kilku lat dojrzewała myśl o zwiedzeniu tej części Austrii z kilku powodów. Jednym z nich chęć poznania okolicznych, wysoko wspinających się i wijących po stokach stromych, szosowych podjazdów i takich samych zjazdów w dół. 

Kusiło również połączenie tego z jednym z wielu organizowanych w okolicy wyścigów, czy maratonów wytyczonych pomiędzy przełęczami. Biuro promocji i informacji turystycznej Tyrolu austriackiego zaprosiło redakcję Velonews.pl na kilkudniowy rekonesans sportowo turystyczny po tym uroczym regionie pod koniec sierpnia tego roku. W terminie przewidywanej wizyty odbywały się niemal równolegle dwie bardzo ciekawe imprezy szosowe. Szosowy maraton wysokogórski Oetztaler-radmarathon poprowadzony przez kilka bardzo wymagających przełęczy, oraz Mistrzostwa Świata Masters WMCF w Sankt Johann in Tirol. Wybór padł na ten drugi start znajdujący się w bardzo uroczym, regionalnie zabudowanym miasteczku u stóp Kitzbühler Horn, na którego stokach aż roi się od wyciągów narciarskich obleganych zimą. Oetztaler z miłą chęcią przejadę podczas kolejnej wizyty w Tyrolu. Dojazd na miejsce z południowej Polski przebiegał dość szybko, bez irytujących postojów, jedynie okolica Salzburga (gdzie zbiegają się granice państw) zmuszała do wolnego toczenia się po autostradzie i obserwowania z oddali przepięknego zamku górującego nad miastem. Polecam przy okazji wykorzystanie tego miejsca na nieco dłuższą przerwę połączoną ze zwiedzaniem zamku, który robi piorunujące wrażenie po wdrapaniu się na wzgórze obok starówki.

Po skręcie w kierunku widocznych w oddali gór krajobraz radykalnie się zmienił i wraz ze wzrostem połykanych kilometrów rosła chęć zatrzymania się i ściągnięcia z bagażnika rowerów by penetrować boczne drogi wspinające się stromo po bokach głównej drogi i kręcące się dużo wyżej jak makaron po zboczach okolicznych wzgórz. Pogoda jaką ustrzeliliśmy na ten wyjazd zaskoczyła nas bardzo pozytywnie. Nawet w nadmiarze, bo w tym rejonie, upały przekraczające 30 st C utrzymujące się stabilnie przez dłuższy czas to nie jest reguła. Nam się to udało i skrzętnie z tego korzystaliśmy na różnych wysokościach. Hotel Fischer, gdzie zakotwiczyliśmy wraz ze swoimi rowerami górujący nad starówką miasta zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz stylizowany mocno regionalnym designem cieszy chyba każdego, kto lubi poznawać kulturę w różnych zakątkach Europy. 

Jednak adekwatnie do przyznanych gwiazdek nie zabrakło w nim również luksusu i przemiłej obsługi, która na każdym niemal kroku starała się zrobić wszystko by spełnić zachcianki gości. Ku naszemu zaskoczeniu, jedna z hotelowych kolacji odbyła się na dziedzińcu wewnętrznym hotelu na rozstawionych stołach, przy akompaniamencie 100 letniego akordeonu na którym zwinnie grał rdzenny mieszkaniec w tyrolskim stroju. To były bardzo wesoło spędzone niemal dwie godziny, a przy stolikach słychać było języki z całego świata. 

Podczas niemal tygodniowego pobytu w Tyrolu postanowiliśmy zaliczyć trasy szosowe w dwóch oddalonych od siebie miejscówkach, oraz dołączyć do całości bonusowy podjazd i zjazd z przełęczy pod najwyższym ze szczytów Austrii- Grossglockner. Trasy w okolicy St. Johann obfitują w zarówno w dość strome i sztywne podjazdy, które usatysfakcjonują rasowych górali, jak i bardzo łagodne i dłuższe podjazdy na mniejszych wysokościach, gdzie spędzić na szosie może czas nawet cała rodzina. Odradzamy jednak planowanie tras pomiędzy większymi miejscowościami, gdzie przyjemność czerpaną z jazdy utrudnia ruch samochodowy, a zwłaszcza samochody ciężarowe

Jednak wybierając mniej uczęszczane tracki można się delektować zupełną ciszą i gładkim asfaltem, oraz alternatywnymi, bardzo dobrze oznaczonymi ścieżkami rowerowymi. Co ciekawe, szlaki rowerowe obfitują w swoje oznaczenia kierunków miejscowości i odległości. Na trasach przejechanych u podnóża Kitzbühler Horn napotykaliśmy na stawy hodowlane z rybami, w których można złowić swoją dużą i pełną energii rybę, którą przyrządzą na miejscu czekający na gości kucharze.

Po okolicznych stokach narciarskich latem poza pieszymi turystami szusują w dół zapaleni zjazdowcy na pełnych fullach i nawet stojąc u podnóża stoku, w pobliżu ramp jest na co popatrzyć podczas ich akrobacji. Profesjonalizm w przygotowaniu tras zjazdowych połączonych z wyciągiem krzesełkowym zaadoptowanym profesjonalnie do transportu ridera wraz ze sprzętem powala na kolana. Świetna inicjatywa w ostatnich latach propagująca nie tylko zimową aktywność w górskich rejonach. 

Zresztą w całym regionie jest swoisty urodzaj różnego rodzaju eventów, dużych i mniejszych z całego wachlarza kolarskich specjalizacji, od maratonów MTB, poprzez szosowe wyścigi po wysokich przełęczach ( również dla amatorów) po zawody triathlonowe z pływaniem w jeziorach pomiędzy strzelającymi w niebo szczytami górskimi. Po udanym dniu, spędzonym na szosie, czy trackach MTB nie można sobie odmówić również wieczornego spaceru na starówkę miasta, by spróbować regionalnych specjałów w kuflu z pianką, czy degustować wina jednej ze znanych w całym regionie winiarni. 

Dzień wyścigowy nie odpuścił nam z upałem i poza ostrą rywalizacją z najlepszymi na świecie zawodnikami z kategorii Masters czekała nas porcja solidnego alpejskiego opalania. Trasa godna rangi mistrzowskiej na rundach z dość wymagającym, ale niezbyt długim podjazdem dokonywała selekcji zawodników. Przyznam prywatnie ze walczyłem bardzo rzetelnie, odjeżdżając z peletonu zawodnikiem z Belgii, późniejszym mistrzem, jednak wysiłek jaki wkładałem w walkę odciął moją energię i nie wytrzymałem tempa ucieczki. Miejsce w TOP 10 jednak i tak miło zaskoczyło. Organizacja samego wyścigu zrobiła olbrzymie wrażenie na każdym zawodniku i kibicu przy trasie, a wieczorne dekoracje otoczone kamerami i lampami aparatów skupiały na dziedzińcu starówki tłumy ciekawskich i kolarzy. Będziemy bardzo miło wspominali Sankt Johann zarówno z racji regionalnego uroku, jak i samej imprezy, która wspominana jest potem podczas zimowych wieczorów przy kominku. Zresztą podobnie jak wyprawa szosowa rowerami na przełęcz Grossglockner którą zaplanowaliśmy w połowie naszego pobytu w Austrii.

Sam podjazd z opowieści znajomych i opisów internautów sprawiał wrażenie długiego i malowniczego. Nie sądziliśmy jednak że strome odcinki potrafią „trzymać” swoim nachyleniem na tak długich odcinkach, gdzie po dłuższym kręceniu zaczynało stopniowo brakować wytrzymałości, by płynnie podjeżdżać. Do połowy podjazdu okolica bardzo zielona, malowniczo zalesiona, sprawiała przyjemność swoim chłodem w cieniu zbocza i drzew. 

W górnej części trasy można się było spodziewać krajobrazu wysokogórskiego, rodem z misji na Marsa w rewelacyjnej rozdzielczości dla oczu przy rozrzedzonym powietrzu. Wijąca się wstęga asfaltu po zboczu zapiera dech w piersiach. Mijani po drodze turyści na rowerach, sportowe samochody ze zlotu w pobliskiej miejscowości, znaki ostrzegające o świstakach czy chłodna bryza na szczycie przełęczy budują niesamowity klimat tego podjazdu. Dlaczego warto też wybrać się tam jednak rowerem? Dlatego że wjazd na przełęcz dla jednośladów napędzanych siła mięśni jest zupełnie darmowy. Pozostałe pojazdy mogą się wspinać po zboczu po uiszczeniu niemałej opłaty na bramkach u podnóża stromej części podjazdu.

Jako jedną z wielu atrakcji rowerowych w Tyrolu, śmiało polecam taki pomysł na spędzenie dużej części dnia. Warto przy okazji przypomnieć o wyposażeniu roweru w światła, które będą potrzebne po drugiej stronie przełęczy w tunelach. Sam zjazd w dół zajął nam kilkanaście minut szalonego pędzenia połączonego z wyprzedzaniem zarówno aut, jak i motocykli. Okazji do mocnego hamowania zbyt wiele nie było i mogłem się delektować tym, co sprawia mi największą frajdę w kolarstwie. Udało się przy okazji nagrać bardzo dobry materiał ze zjazdu kamerą zamontowaną na kasku. 

W dolinie, w pobliżu swojsko wyglądającego niewielkiego ZOO nasze bidony zapełniły się krystalicznie czystą wodą z pobliskiego źródła tryskającego z bardzo oryginalnie zbudowanego kranu. I woda miała swój smak, co rzadko odczuwam podczas picia „źródlanej” wody z butelek PET.

Bardzo przydatne w planowaniu takich wypraw są miejscowe punkty informacji turystycznej, gdzie mogliśmy otrzymać fachowo podane informacje na niemal wszystkie interesujące nas tematy związane z okolicą, oraz zabrać foldery związane bezpośrednio ze szlakami rowerowymi, trasami na szosie, czy organizowanymi w regionie imprezami kolarskimi. Kilka z ich okazało się bardzo pomocnych w naszych jazdach po okolicy.

Druga z miejscówek, jakie wybraliśmy to miejscowość Wörgl, oddalona już bardziej na zachód regionu. Bazę noclegową zorganizowała nam w swoim prywatnym mieszkaniu bardzo oryginalna para ludzi, z którymi kontakt ułatwiła nam pewna strona internetowa zajmująca się pośrednictwem przy oferowaniu usług noclegowych. On pochodzi z Brazylii, jego żona jest w połowie Włoszką, w drugiej połowie Serbką. Była to też okazja, do poznania przesympatycznych ludzi, otwartych na nowe, ciekawe znajomości. Wybraliśmy to miejsce już bardziej pod kątem planowanych tras naszych treningów po okolicy, niż dla samej miejscowości. Samo miasteczko jest dość młode, nie obfituje w zabytki, jednak okoliczne góry serwują przepyszną ucztę po pomiędzy zboczami gór nierzadko w towarzystwie stad alpejskich krów w ogromnymi dzwonkami na szyi i zupełnej ciszy na zamkniętych dla ruchu samochodowego drogami z niemal  nową nawierzchnią. 

Podobnie i tutaj warto wyszukiwać mniej uczęszczanych dróg, które oddadzą nam wszystko co potrzebne by fantastycznie spędzić na rowerze czas. Warto tutaj też dodać, że cały region zasiany jest wypożyczalniami rowerów wszelkiej maści, nawet w bardzo małych miejscowościach. Przy drodze napotykaliśmy na fascynatów innych aktywności sportowych, co urozmaicało czas podczas jazdy. Mijaliśmy miejscówki, w których można polatać w dół i rowerem i spadochronem, z wykorzystaniem kolejki na szczyt pobliskiej góry.

Ta część Tyrolu jest jednak zdecydowanie bardziej cicha i przyjazna spokojnemu wspinaniu się rowerami pod górę, czy penetrowaniu pustych szlaków po okolicznych również dość wysokich górach dochodzących do 2000 m.n.p.m. I żeby nie było ze tak miodowo cały tydzień nam w Tyrolu upłynął, to na jednym z ostatnich przejazdów w okolicy, docierając na koniec malowniczej drogi, stojąc pomiędzy alpejskimi krówkami zostaliśmy złapani przez ogromną ulewę połączoną z burzą. Doświadczenie podpowiadało w takiej sytuacji, mimo rzęsistego deszczu ucieczkę w dół, w niżej położony rejon. Ciekawa walka we dwoje w chłodnej ulewie z umykającym czasem pozwoliła nam zjechać w bardziej ciepły teren, jednak deszcz nie tylko nie przestał, a przybrał na sile. Pozostało mi stanąć na wysokości zadania i pozostawiając partnerkę wyjazdu, pofrunąłem w strugach wody rowerem kilkanaście kilometrów jazdy na czas po samochód, którym wróciłem po druga połowę redakcji. Dziwnie to zabrzmi, ale ta ulewa również pozytywnie zapisała się w naszej pamięci. W takich sytuacjach, relacje między ludźmi nabierają innego wymiaru. I mimo kilku dni spędzonych w Tyrolu odkryliśmy dla siebie i dla Was jedynie niewielkie fragmenty całej sieci bardzo przyjaznych dróg w cudnej okolicy z bombowymi widokami. Wiem że wrócimy tam jeszcze, bo pozostał spory niedosyt i chęć pośmigania w tak bajkowym dla kolarza krajobrazie.

https://www.oetztaler-radmarathon.com/en

Foto Sylwia Obrzud, Piotr Szafraniec

NationalGeografhic.com i oetztaler-radmarathon.com


o autorze

Piotr Szafraniec

Kolarz, kucharz, akrobata. Dwukrotny Mistrz Polski Dziennikarzy w kolarstwie szosowym.

komentarze

WiadomościWszystkie

WydarzeniaWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl