Mistrzostwa Polski Masters, a może jednak mistrzostwa absurdów?

W miniony weekend w pięknej mazurskiej scenerii w Wydminach odbyły się szosowe Mistrzostwa Polski Masters we wszystkich kategoriach wiekowych. Sielskie krajobrazy i malownicza okolica przywitały kolarzy z całej Polski marzących o koszulce z orłem na piersi. Organizatorzy przygotowali ciekawą trasę z profilem godnym walki o medale. Dopisała również pogoda i gościnność okolicznych mieszkańców. Chciało by się napisać więcej pochwał, jednak to wszystko co można pozytywnego powiedzieć na temat tej imprezy. 

Przyzwyczajeni do barwnej otoczki tego typu imprezy zawodnicy z godziny na godzinę coraz bardziej przecierali oczy ze zdumienia. W sobotę, gdy rozpoczynali rywalizację zawodnicy z kategorii M50 oraz kobiety oczekiwano ceremonii otwarcia z wciągnięciem flagi narodowej, co było stałym już rytuałem.  Być może w pośpiechu zapomniano i flaga pofrunęła w górę dzień później. Przezornie niektórzy z zawodników postanowili zgłosić się po numery startowe dzień przed wyścigiem, jednak odchodzili z kwitkiem, gdyż numerów było tak mało, że otrzymać je mogli po zwrocie zawodników startujących w sobotę. Nieco dziwne, gdyż frekwencja w kategoriach nie była zbyt duża. Ciekawe było również same biuro zawodów, które umiejscowione było w niedzielny poranek na… schodach budynku szkoły, gdzie organizatorzy siedząc z laptopem listami startowymi na betonie z uśmiechem witali kolejnych zdziwionych tym widokiem kolarzy. 

Jak widać w tym zakątku Polski życie płynie innym nurtem, czego jednak chwilami można zazdrościć. Rywalizacja na trasie wyścigów przebiegała w sobotnie południe w duchu fair play, przerywana jedynie krótkimi przerwami na trasie spowodowanymi pędzącymi składami PKP. Ot taka dodatkowa atrakcja dla zawodników i często wygrany los na loterii, jeśli okazało się że właśnie uciekał ktoś z peletonu i pociąg wstrzymał pościg. Słowo neutralizacja dla składu sędziowskiego było czymś skomplikowanym do wykonania, zresztą na obu przejazdach nie było zupełnie nikogo by się tym tematem zajął. Jeśli już mowa o torach, oba przejazdy były bardzo niebezpieczne, na jednym z nich na betonowym pniaku jeden z zawodników złamał obojczyk. Nikt nie zajął się zabezpieczeniem drugiego przejazdu, który miał ograniczoną widoczność i stwarzał duże zagrożenie. 

Trasa, która okazała się bardzo malownicza nie była widoczna dla zawodników z powodu rozmazanego obrazu spowodowanego w wielu miejscach tragicznym stanem nawierzchni. Bruk, piasek, luźny żwir w głębokich dziurach, „pralka” na zniszczonym asfalcie, oraz błoto wymieszane z obornikem ubitym na asfalcie preferowały kolarzy przełajowych. Wąska droga nie była już problemem z racji niższej niż zwykle frekwencji. Niestety okazało się również że zbyt mało jest również wozów i motocyklistów do obstawy wyścigów i niektóre z kategorii jechały jak tygodniowa ustawka  IC, czy ronda Babka. A jeśli przytrafiła się kraksa, jak miało to miejsce w jednej ze starszych kategorii, można było liczyć jedynie na przypadkowe dobre serce które nadjechało samochodem i wezwało pomoc . Sposób sędziowania i komunikacji pomiędzy sędziami i organizatorem  wielu osobom patrzącym zarówno  z boku, jak i z peletonu otwierał usta szeroko ze zdumienia. 

Chaos , którego nie potrafili opanować z powodu najeżdżania się grup wyścigowych nawzajem jednych przyprawiał o śmiech, innych rozgrzewał do czerwoności. Większość kibiców dopingujących przy mecie  miała spore wątpliwości co do wpuszczania prywatnych rozpędzonych samochodów pod prąd, wprost pod finiszujących na metę zawodników, jednak zupełny spokój i brak reakcji w składzie sędziowskim i organizacyjnym przekonał ich że to  norma i gdzie jest wojna, muszą być i straty. Gdy emocje opadły nastąpiła ceremonia rozdania medali, czy raczej medalików. Jednak mimo startu z chipami, na dekorację wywoływano zupełnie innych zawodników i nie pomógł tu nawet odczyt z ręcznej kamerki obsługiwanej ze szczytu wysokiej drabiny malarskiej. Podium w niedzielę się odnalazło, na całe szczęście, a sobotnim medalistom i medalistkom należy zwyczajnie współczuć i życzyć walki o to podium w przyszłym sezonie ponownie. Do poziomu imprezy dostosowała się też pewna grupka zawodników , głównie medaliści z kategorii M40A , którzy gdyby tylko się zmieścili, wsiedli by do auta, by ułatwić sobie wygraną, zamiast męczyć się trzymając za klamki drzwi czy też holować za nim do mety. Zdziwienie grupy pościgowej z tyłu było ogromne, gdy koledzy znikali jak za dotknięciem różdżki. Panom należą się gromkie brawa za okazany duch walki na trasie wobec obecności wielu świadków.  Cała impreza wywołała już spore poruszenie wśród kolarzy amatorów oraz masters . Miejmy nadzieję, że wyciągnięte wnioski przez Zarząd Komisji Masters na czele której stoi  Pan Sebastian Rubin, przyczynią się do poprawy wizerunku tego środowiska, oraz trzymania pieczy nad tak dużymi imprezami o randze mistrzowskiej pod szyldem PZkol. Z tego wyścigu jednak wszyscy chyba wrócili w dobrym nastroju, na co miał duży wpływ lokalny klimat życia i zupełny mazurski chillout.  Wszystkim medalistom gratulujemy walki na trasie i zdobytych medali. No, może nie wszystkim…

Źródło zdjęć: internet


o autorze

Mateusz Zoń

Od 1999 roku wyczynowo uprawia kolarstwo górskie, wielokrotnie stawał na najwyższych stopniach podium prestiżowych zawodów, także poza granicami kraju. 


komentarze

WiadomościWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl