Niemiec: jestem gotów na harówkę
Poniżej pełna treść nowego wpisu Przemysława Niemca:
"Wolałbym opowiadać kiedyś wnukom, że wygrałem na Galibier, ale o trzecim miejscu może też będą chciały posłuchać. Tablicy Pantaniego nawet wczoraj nie widziałem, ale i bez niej wiem, jakie to miejsce. To dla mnie bardzo ważny wynik. Francuskie podjazdy trochę znam, jechałem w miarę spokojnie, nie spalałem się i wyszło dobrze. Na ostatnim podjeździe mocno wiało. Im bardziej było się schowanym, tym więcej oszczędzało się energii, dlatego do pewnego momentu trzymałem się trochę z tyłu grupy, żeby w odpowiednim czasie zaatakować. Między sobą podjęliśmy wczoraj w peletonie decyzję, żeby na początku jechać równo. Wszystkim dał w kość sobotni etap, 170 ze 180 km pokonaliśmy w deszczu, wiedzieliśmy też, że zaraz po starcie czeka nas 30 km podjazdu. Solidarność na szosie czasami jest bardzo ważna, kolarze też są ludźmi, którzy mają do siebie szacunek. W samochodzie przed peletonem jechał wczoraj sam Pat McQuaid, prezydent UCI, a my kręciliśmy 14 km/h pod górę. Mimo tego, że zaczęliśmy spokojnie, myślę, że etap był ciekawy. Od pierwszej góry poszły ataki i aż do końca tempo było mocne.
Odpoczynek po wczorajszych podjazdach jest wskazany. Pierwszy miał 25 km, Telegraphe 12 km, a Galibier 11 km – nie były bardzo strome, ale długie, na wymęczenie. Na mecie przywitały nas 4 st. C i bardzo alpejskie warunki. Wszystkie wozy techniczne zostały poproszone, żeby na górze nie używać klaksonów, które mogłyby spowodować lawinę. Śnieg oblepił przełęcz tak, że ryzyko pewnie nie było małe. W sobotę obcięli nam trasę o Sestriere – spaliśmy tam po etapie i na tym odcinku Giro zdecydowanie lepsze byłyby narty niż rower. Sobotni podjazd też był konkretny, 8 km, ale cały czas nachylenie trzymało dość mocno. Do najtrudniejszych fragmentów minionego tygodnia na pewno należą też ostatnie 2 km na Altopiano del Montasio, były naprawdę ciężkie. Trochę został tam Scarponi, ale nie przesadzałbym z mówieniem o jego słabszej formie. Po ostatnim dniu przerwy można było zgubić rytm, szczególnie na takim etapie, który nam zafundowano. Aż tyle nie stracił, wczoraj pokazał, że ma moc i myślę, że może jeszcze wielu zadziwić. Szefostwo Lampre-Merida chce, żebyśmy obaj ze Scarponim byli wysoko w generalce. Jeśli "mam pod nogą", moim zadaniem jest być z przodu. Nie chcielibyśmy zaprzepaścić dwutygodniowego wysiłku i stresu.
Ekipa ma się dobrze. Jak trzeba, mogę na nią liczyć. Wczoraj zanim zaczął się Telegraph, musiałem zdjąć pelerynkę, miałem kolegę do pomocy. Gdy o coś proszę, zawsze ktoś z Lampre-Merida jest blisko. Pomoc nadeszła też szybko, gdy w piątek na trasie najdłuższego etapu zaliczyłem upadek. Na szczęście zebrałem tylko kolejne szlify. W mieście na zakręcie zrobiło się zamieszanie, ktoś przyhamował, nie zdążyłem uciec i przeleciałem przez kierownicę. Miałem połamane przednie koło, klamki powyginały się do wewnątrz, ale podjechało auto, zmieniłem rower i po paru kilometrach byłem już z powrotem w grupie. Klasę znów pokazał tego dnia Cavendish i myślę, że ostatniego słowa na Giro jeszcze nie powiedział. Dla mnie płaskie etapy to dramat, męczę się na nich. Wolę hopki i góry, to całkiem inna jazda. Na szczęście nie zabraknie jej w tym tygodniu, który może sporo namieszać.
Wygląda na to, że losy Giro rozstrzygną się na czasówce i na 19. i 20. etapie. Będą one niesamowicie trudne, można na nich dużo zyskać i dużo stracić. Czasówkę pojedziemy non stop pod górę, ale wolę taką niż stres na płaskim. Przed nią też trzeba się mieć na baczności. Na pewno ataki pójdą już jutro, kalkulacje się skończyły. Nie ma co ukrywać, że Nibali jest bardzo mocny, ciężko będzie go pokonać. O podium powalczy 5-6 z nas, sprawa jest otwarta. Jest Evans, Uran, niesamowicie mocny jest Santambrogio, dobrze radzi sobie Betancur, Majka też słaby nie jest, o Scarpie już wspominałem. Chciałbym co najmniej obronić pozycję, którą zajmuję, oby noga się kręciła. Dziękuję za wsparcie, które otrzymuję z różnych stron. Jak zawsze mogę liczyć na jednego z moich największych kibiców, ks. Janusza Gacka, proboszcza parafii w Pisarzowicach. Wczoraj na wieczornej mszy mówił z ambony: "Dobre wieści nadchodzą z francuskich Alp…". Mocno gratulował mi też mój syn Oliwier, który wypatruje przed telewizorem koszulki w charakterystycznych barwach. Pod nieobecność taty w czasie tegorocznego Giro nauczył się pedałować na swojej małej Meridzie. Żałuję, że nie widziałem tego z bliska, ale swoje w pracy trzeba było zrobić. W tym tygodniu okaże się, kto ma jeszcze siłę pracować. Póki co jest dobrze i jestem gotów na harówkę”.
komentarze