​SOLID MTB Leszno. Walka na progu.

W niedzielę 23 sierpnia rano ruszyliśmy z chłopakami z SuperSportowy MTB TEAM do Leszna, gdzie miał się odbyć 6. wyścig tegorocznej serii maratonów SOLID MTB.

Na starcie stanęło 349 zawodników i zawodniczek, wśród których w drugim sektorze ulokowałam się również ja. Tym razem wypoczęta i gotowa do walki, uzbrojona w nowy nierozciągnięty łańcuch, uszczelnioną tylną oponę, jednak wciąż z resztkami okładzin na klockach hamulcowych idąc tropem stwierdzenia kolegi Maciej ze Strefarowery.pl: „W Lesznie nie będziesz potrzebować hamulców”.

Mając pełną świadomość co do ukształtowania terenu Wielkopolski zdawałam sobie sprawę, że na SOLID należy obrać zupełnie inną taktykę, niż stosowana na Bike Maratonie. Długie płaskie przejazdy, krótkie podjazdy i zjazdy wymagają prędkości, wyższej kadencji, innymi słowy: ogień od początku do końca. Najprzyjemniejszą częścią tras tej serii maratonów są zawsze perfekcyjnie przygotowane odcinki singli, na których należy wykazać się umiejętnościami technicznymi oraz trzeźwą oceną odległości pomiędzy drzewami na najwęższych fragmentach. Błąd w ocenie może prowadzić do bolesnych skutków.

Foto: Agnieszka Szatkowska

Po czterech latach przerwy ten sezon traktuję wyłączne jako naukę jazdy, taktyki i wyczucia i poznania własnych możliwości. Choć duch rywalizacji zdecydowanie nie jest mi obcy, nauczyłam się traktować sport amatorski wyłącznie w sposób odpowiadający jego nazwie: jako ukochane zajęcie w wolnym czasie, które przynosi frajdę i nie wymaga wyrzeczeń, łez i nadmiernej ilości potu, jednym słowem ZABAWĘ.

START!

Lecimy szybkim leśnym duktem ponad 4 km, serduszko bije 166+, oddech szybki, lecz równy, na wejściu w singiel tradycyjnie hamujemy do zera, zaczyna się korek, a dalej pielgrzymka. Widzę, że ścieżka jest dość szeroka, by zmieścić idących po jednej, a jadących po drugiej stronie, podjazd nie jest trudny, kilka korzeni w poprzek nie robi wrażenia, więc rzucam kilkakrotnie: „Zróbcie miejsce dla jadących”, większość osób się stara, ale znajduje się jeden „uczynny” zawodnik, blokujący przejazd ze słowami: „Dalej i tak nie pojedziesz.”. Cóż, pamiętajmy o tym, że nie warto mierzyć wszystkich swoją miarą, ludzie potrafią zaskakiwać, zwłaszcza w przypadkach, gdy liczy się nie siła, lecz umiejętności techniczne. Zablokowana popełniam błąd: koło ślizga się na korzeniu, więc dołączam do pielgrzymki i medytuję, by nie tracić na marne nerwów.

Dalej trasa wije się po lesie przez liczne single w górę i w dół. Na zjazdach jest ciasno, więc ciężko się rozpędzić, w jednym miejscu moja 760-milimetrowa kierownica prawie zahacza o drzewa rosnące po obu stronach ścieżki. Na szczęście organizatorzy zadbali o nas i oznaczyli te najwęższe prześwity.

Stawka się rozciąga, a ja trzymam kontakt wzrokowy z tą samą grupą osób, z którą wjechałam do lasu. Na ok 15 km przed metą lecę szerokim mocno piaszczystym zjazdem, Landryna rozpędza się w mgnieniu oka, a ja popełniam dziecinnie błahy błąd: wciskam przedni hamulec. Koło wbija się w piasek, ślizga, próbuję kontrować, ale kładę się na prawy bok. Mijają sekundy, ale tego wystarcza

Foto: Wolno Studio

Agacie Kurkiewicz, by zniwelować bezpieczny dystans i znacznie zbliżyć się do mnie. Upadek na chwilę wytrąca mnie z równowagi, postanawiam więc wyrównać oddech i trochę odpuścić. Nie mając pojęcia o tym, że jadę pierwsza w kategorii puszczam Agatę do przodu bez walki. Jeszcze kilka krótkich podjazdów i zjazdów pokonuję bez problemu i w pełnym skupieniu, wymijając kilku jadących na oparach zawodników. Na ok 7 km przed metą mija mnie bardzo rześki Marcin Piątek z Komorniki MTB Team, widząc bliskie sercu logo Superiora wskakuję mu na koło i ze zdziwieniem odkrywam, że mam w sobie jeszcze wystarczająco energii, by pędzić leśnymi ścieżkami z prędkością 30 km/h. Marcin bezbłędnie prowadzi nasz mały pociąg, do którego podczepia się również wagonik z Ryszardem Brodzińskim z Rybczyński-Bikes Remmers Team. W duchu fair play proponuję zmianę, wychodzę, jednak Marcin postanawia być rycerski i znów wychodzi na czoło. Nadrabiamy kolejne pozycje, na ostatnim zakręcie Mateusz Mróz krzyczy: „Dawaj, Kasia! Dawaj, Rysiu!”. Widząc bramkę dla zabawy staję w korby do ostatniego sprintu, będąc pewna, że Marcin Piątek dotrzyma tempa, ale wlatuję na metę przed nim.

Foto: Agnieszka Szatkowska

Raz jeszcze przekonuję się o tym, że najlepszą częścią zawodów MTB jest interakcja z ludźmi, zdrowe współzawodnictwo i fair play. Pozytywni zawodnicy potrafią podzielić się swoją energią i sprawić, że odkryjesz dodatkowe pokłady mocy w najbardziej zaskakującym momencie.

Żółwik na mecie, gratulacje, radość i mnóstwo satysfakcji. Garmin również pokazuje, że się nie obijałam, jadąc przez 2:10 na progu. Sprawdzam wyniki na tablicy i z niedowierzaniem odkrywam, że jestem druga w K3. Cóż... druga z dwóch, ale wiem, że walka pomiędzy mną a Agatą była na równym poziomie.


o autorze

Piotr Szafraniec

Kolarz, kucharz, akrobata. Dwukrotny Mistrz Polski Dziennikarzy w kolarstwie szosowym.

Powiązane posty


komentarze

Powiązane treści

WiadomościWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl