TransAlp 2013 etap #7 i #8
Gdy dojechaliśmy do 60 kilometra zaczynał się kolejny podjazd, na nim w miarę złapałem rytm i doganiamy kolejne teamy. Dziwna sprawa, gdy po 2 godzinach męki nagle zaczynam czuć się lepiej i jakoś jechać. Przez kolejne 30 kilometrów teren głównie opada, ale jest sporo dokręcania. Momentami zagadujemy z innymi teamami, które również z jakiś powodów trochę odpadły i jadą głównie na przejechanie. Trochę czujemy pod koniec chęć rywalizacji, niestety wszystko psuje krótkie pomylenie trasy na zjeździe, przez co tracimy z trudem nadrobione miejsca. W takim momencie głównie siada psycha. Ostatni zjazd, „jedyne” 1000 metrów w pionie znów daje popalić zmęczonemu organizmowi. Gdy po 5 godzinach i 30 minutach siadam za linią mety jedyne co mam w głowie to jutrzejsze 40 kilometrów, które najchętniej chciałbym już teraz zacząć i mieć za sobą. Podziwiam ludzi, którzy każdego dnia walczą nawet dwa razy dłużej, na przykład ten etap dwa teamy przejechały w 13 godzin! Na wszystko mają odpowiednio mniej czasu, a start o tej samej godzinie.
Wieczorem zmuszam się, żeby wyjść po masażu i drzemce z łóżka. Chcę choć trochę poczuć też tej atmosfery pomiędzy etapami. Moje mięśnie nie są zmęczone wysiłkiem, nie bolą mnie podczas masażu, tak jak było to nieraz na Epicu czy wcześniejszych Transalpach. To coś innego trzyma mój organizm i próbuje pokonać jak tylko zbieram się na jakiś wysiłek. Przed startem z Roveretto robię sobie nadzwyczaj długa rozgrzewkę. Chcę doprowadzić organizm do tego etapu, kiedy to coś już puszcza mój organizm i mogę jechać. Ciężko mi się jednak zmusić na chwilę mocniejszego pedałowania. Na starcie o nieco późniejszej godzinie niż na wcześniejszych etapach jest gorąco. To powinno mi sprzyjać, bo jak było zimno to organizm reagował najgorzej. Oczekując w sektorze na kilka minut przed startem jednemu z zawodników wybucha opona. Wychodzi z sektora, zaczyna zakładać dętkę. Wie, że nie zdąży przed startem, ale tu wszystko jest jak w zegarku i pompując obserwuje ruszający peleton. Mimo to on dojedzie, a czy ja będę miał siły na pokonanie ostatnich 1273 metrów w pionie? Choćbym miał iść to chce to zrobić, chce przezwyciężyć wszystkie przeciwności, z którymi musiałem się zmagać. Cały etap odliczam metry do mety, Miki cały czas mi pomaga, bo widzi, że jest źle. Udaje się po raz trzeci osiągnąć metę, pod względem walki z pokonaniem słabości był to najtrudniejszy wyścig. Brakuje mi sił, żeby się cieszyć, wiem, że skutki tej walki będę długo odczuwał. Muszę również zdiagnozować przyczynę. I mimo wszystko myślę o jeszcze jednym – chcę tu wrócić i przejechać ten wyścig na miarę moich możliwości.
Do zobaczenia za rok!
komentarze