Raba blues! Bikemaraton Myślenice 29 czerwca 2013r.

2013-06-29_10-50-03_922

Dojazd do Myślenic jest niezwykle dogodny praktycznie z każdego kierunku. Do Krakowa od zachodu i wschodu możemy dojechać autostradami. Dalej obwodnica grodu Kraka zjazd na dwupasmową zakopiankę i po 15 minutach lądujemy w Myślenicach. Miasteczko startowe mieściło się tradycyjnie na boisku nad brzegiem Raby. Wedle zapowiedzi organizatora trasa pomimo opadów była przejezdna i w zasadzie pozbawiona błota (Panie Bartku….). Stopień trudności dla dystansów średniego i najdłuższego określono na 4 w 6 stopniowej skali. Po przejechaniu tego maratonu zmieniłbym na 4,5 (sucho) i 5 (mokro). Początek to tradycyjnie wspinaczka po asfalcie albo innej twardej nawierzchni, cisza przed burzą. Od pierwszego bufetu albo inaczej rzecz ujmując miejsca rozjazdu dystansów mega/giga oraz mini trasa ulega przeobrażeniu i ukazuje swoje drugie oblicze. Przebieg szlaku wytyczonego dla zawodników wszystkim tym, którzy do tej pory myśleli „jest nieźle” „nie taki diabeł straszny” sprawił, że tego rodzaju niedorzeczności wywietrzały z głowy. Zaczęły się podjazdy po płytach, po asfalcie,  w terenie o nachyleniu znanym z najlepszych beskidzkich maratonów. Pokonanie tych ścianek byłoby trudne na sucho, a po opadach robiło się naprawdę ciekawie. Co się wjechało trzeba zjechać. Wiodące w dół ścieżki były raczej szerokie, brakowało singli zakręconych jak spaghetti na widelcu lecz to nie znaczy że można o nich powiedzieć łatwe. Kamienista a miejscami gliniasta nawierzchnia w połączeniu z poprzecznymi czy koleinami oraz stromizną sprawiały trudność i nie pozwalały na dekoncentrację. W pamięć zapadały zjazdy w lesie pomiędzy drzewami, albo jarem o nachylonych brzegach który wyginał się w łuk zasłaniający wylot. Do tego błoto, dużo błota, strumienie wody płynące po trasie.  Odcinek pomiędzy pierwszym a drugi bufetem nie pozwalał na złapanie chwili oddechu, a to z uwagi na stosunkowo krótkie lecz intensywnie wspinaczki i następujące po nich petardy z głową w dół i swędem okładzin hamulcowych. Pomiędzy drugim a trzecim bufetem już nieco łagodniej ale generalnie w podobnym stylu. Jeżeli jeździsz na północy bądź w centrum naszego kraju i chcesz zakosztować górskiego ścigania. Przyjedź do Myślenic tylko uważaj, bo to wciąga. Dogodny dojazd, trudna trasa czego chcieć więcej.

2013-06-29_10-48-01_557

Spora część naszego teamu wzięła na celownik etapówkę Bikeadventure, więc wyścig rozgrywający się na 5 dni przed tymi zawodami cieszył się nieco mniejszym zainteresowaniem. Na starcie stawiła się jednak wygłodniała terenu i kwasu mlekowego ekipa Paweł, Przemek, Robert, Marcin, Kuba, Daniel i ja. Paweł, co będę pisał. Facet ma nieziemskie kopyto i wyciętą żyłkę w mózgu dzięki czemu w górę śmiga jak winda w Petronas Tower, a dół jak kamień. Na dystansie mega 13 open, jadąc „na słabości”. Robert jest twardy jak rzemień i bezlitośnie chłoszcze konkurentów 56 open. Świetny wynik osiągnął Przemek w debiutanckim sezonie wchodząc z zapasem do pierwszej setki – 93 open.  Metę osiągnęła reszta naszego legionu – Daniel (159), Marcin (165), Kuba (219). Ja „noł koment”.

 

DSC_7219
Foto: Ela Cirocka

Miałem nadzieję, że wyścig wyglądać będzie dla mnie podobnie jak tegoroczna edycja Volvo Powerade MTB Maraton w Krynicy, było inaczej. Początek spokojnie ale równym tempem pod górę. W sumie nawet się nie spodziewałem ale doszedłem Marcina i naszych „najemników” Mariusz i Piotrka startujących tym razem w innych barwach. Problemy zaczęły się jak tylko wjechaliśmy do lasu, w mgłę i błoto. Kolejny raz przeszkadzały mi parujące okulary, bez których z kolei nic nie widziałem. W tych warunkach zjazdy i podjazdy wiodące w terenie wyjątkowo mi nie wychodziły. Zaliczyłem kilka przerw, a to żeby opłukać okulary, a to procedura stop&go z powodu zawodnika który „zaciął się” na podjeździe, a to głupia gleba na śliskim mostku albo na trawie. Wymówek znajdę pewnie jeszcze trochę. Trasa była interwałowa i błotnista. Rower oblepiony. Ciuchy zapaćkane. W ustach małopolska glina. Ciężko było znaleźć moment, żeby wysupłać z kieszonki batona i zjeść kęs przy okazji nie pożerając jakiegoś syfu. Mimo wszystko udało mi się przełknąć baton, pomiędzy pierwszym a drugim bufetem. Wyścig zaczął się dla mnie na nowo, od ostatniego bufetu na którym porządnie umyłem okulary. W końcu coś widziałem. Od obsługi usłyszałem wówczas, że jeszcze 10 km do końca, w co nie mogłem uwierzyć, bo sądząc po ilości pokonanych podjazdów i nogach wydawało mi się , że jesteśmy już bardzo blisko mety.  Co robić, niczym żołnierz napoleoński woreczek z ładunkiem do muszkiety ja ogryzłem końcówkę  żelu o smaku marakuja i jazda. No to, to  ja rozumiem. Wróciła wizja, a z nią wola walki. Łeb w dół, a para w korby. Za bufetem trafiłem naszego na naszego „najemnika” Mariusza, który pomimo zerwanego łańcucha nie rezygnował z wyścigu a trochę z buta a trochę na „hulajnogę” niezłomnie cisnął do mety.  

W zależności od upodobań i opcji politycznych jedni mogą powiedzieć, że ta edycja to dowód, iż Bikemaraton zalicza się do prawdziwych pure mtb zawodów, a inni że to tylko wyjątek potwierdzających regułę, że jest dokładnie odwrotnie. Nieważne. Mało mnie to obchodzi. Trasa była naprawdę niezła i chyba nikt nie mógł narzekać na brak emocji, albo na brak satysfakcji z jej pokonania. Jedyne czego zabrakło, to wystarczającej ilości myjek. Przy takiej ilości zawodników i błota na trasie cztery czynne lance to było zdecydowanie mało. Na całe szczęście tuż obok płynęła Raba, która dla wielu bajerów pełniła rolę taką jak Ganges dla wyznawców hinduizmu. Widok mniej lub bardziej roznegliżowanych kolarzy dokonujących rytualnego po wyścigowego oczyszczenia w górskiej rzece – bezcenny. Prawdziwy Raba blues.

Wyniki:

MINI - MEDANO

1. Grzegorz Kubaczka
2. Łukasz Reiter
3. Paweł Pięta

MEGA

1. Mateusz Zoń
2. Piotr Wilk
3. Jakub Danielski

GIGA – PEDROS

1. Bogdan Czarnota
2. Bartosz Janowski
3. Szymon Sikora


komentarze

WiadomościWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl