Kobiecym okiem o granfondo Roma

Chciałabym podzielić się z Wami moimi wrażeniami po pobycie w Rzymie, a konkretnie wrażeniami z udziału w Granfondo Campagnolo Roma. Przed wyjazdem nastawiałam się, że Granfondo w Rzymie to ostatnie zawody, które mają kończyć mój sezon startowy, ale też nie było to zdecydowanie pozytywne nastawienia, a to dlatego, że po prostu czułam się zmęczona i moje ciało mówiło „Ty wredna kobieto – znowu wysiłek, tylko nie to”

Złowrogie głosy stopniowo słabły i były wypierane atmosferą panującą we Włoszech, a słońce i temperatura powyżej 20 stopni (przypomnę, że wyjeżdżałam z wietrznej i deszczowej Polski z 10 stopniowym minusem w stosunku do temperatury w Rzymie) działały jak środek rozweselający. Także poddałam się dobrym fluidom wiecznego miasta i nastawiłam się pozytywnie.

Wieczorem naszykowałam wszystkie gadżety na wyścig, dobrałam kolor skarpet do oprawek okularów (bo przecież trzeba się też jakoś prezentować) i położyłam się spać aby skoro świt, a raczej jeszcze nocą wstać i wziąć udział w zawodach.

Poranek nie był sprzyjający, bo mimo, iż w dzień temperatura w Rzymie jest wysoka, to jednak był to październik. O godzinie 6 rano cieniutkie ubranko kolarskie nie chroniło zbytnio przed zimnem, a było zimno. Zwłaszcza gdy się oczekuje na start w sektorze. Rekompensatą było obserwowanie jak pomiędzy 6 a 7 noc przechodzi w dzień, a niebo zmieniało kolory z ciemnego, w czerwony i w różne odcienie pomarańczowego, w tle górowała wszystkim znana charakterystyczna starożytna budowla Coloseum. To fantastyczny widok.

Im bliżej startu tym więcej zawodników, tym więcej słońca, tym więcej emocji. Za chwilę miał się zacząć rajd po zamkniętym jeszcze, śpiącym Rzymie. Przejazd przez stare miasto chciałam zapamiętać więc się nie śpieszyłam, zresztą to był czas żeby rozruszać zmarznięte kości, a pomagały w tym odcinki po kostce brukowej, które wprowadzały skutecznie poruszenie dla ciała i pobudkę dla umysłu, bo trzeba było być uważnym. Później wyjazd z miasta i tu nic ciekawego się nie działo. Starałam się znaleźć przyzwoite tempo jazdy i chyba większość osób w grupach czy osobno na prostych wjazdówkach po prostu jechały.

Niech mi ktoś wytłumaczy ten fenomen, czy to jakaś rzymska tradycja czy naturalny męski zew podstawowej ludzkiej potrzeby. Kiedy dojeżdżaliśmy do pierwszych wzniesień i kiedy rozpoczęły się widoki na jezioro, to większość Panów przystawało za potrzebą i ustawiało się zwróconych w stronę jeziora. Jak to możliwe, że większości chciało się w tym samym miejscu i przerywali wyścig oraz wybierali miejsce z widokiem na jezioro.

Trasę każdy jechał tak jak potrafił, podjazdy były jedne bardziej wymagające inne mniej, ogólnie wszystkie do przejechania. W mojej pamięci zostały też bufety, gdzie można było spotkać bardzo wielu kolarzy. Po przejechanym odcinku, większość osób zatrzymywała się na chwilę by w spokoju i bez pośpiechu skorzystać z bufetu. Była to chwila, żeby na bieżąco wymienić swoje uwagi o trasie oraz o swoich siłach. Było głośno, gwarno, wesoło i razem.

Muszę napisać o jeszcze jednej rzeczy, która mnie spotkała na trasie wyścigu, a była dość nietypowa, ale jednocześnie bardzo pozytywna i ważna. Pod koniec wyścigu na jakieś 40 km przed metą zostałam zwerbowana do kobiecej drużyny. Werbował mnie Włoch – teraz już wiem, że był to Nazzareno Asci, który w swoim języku tłumaczył mi dlaczego powinnam z nimi jechać, oczywiście niewiele rozumiałam słów, bo nie znam języka włoskiego, ale wydał mi się szczery w swoim zaproszeniu do wspólnej jazdy więc skusiłam się. Atmosfera była rewelacyjna. Jechałyśmy w kilkudziesięcioosobowej grupie, 8 dziewczyn wspieranych przez liczną grupę mężczyzn – kolarzy. Dziewczyny podjeżdżały do mnie w czasie drogi, mobilizowały gestem, mimiką,  wypowiadały dopingujące słowa. Oczywiście wszystkie przekazywałyśmy sobie ostrzeżenia dotyczące drogi oraz przeszkód, a co najważniejsze jechałyśmy w dobrym tempie. Efekt tej wspólnej jazdy był taki, że kobiety zostały wprowadzone na metę przez grupę mężczyzn. Później była radość, wzajemne gratulacje, wspólne uściski, zdjęcia i celebracja zwycięstwa.

Jak się okazało uczestniczyłam nie tylko we wspaniałym wspólnym kobiecym pociągu, ale całe wydarzenie miało głębszy sens. Kobiety jadące w owej grupie miały doczepione do kasków czerwone wstążki, a cała akcja związana z wspólnym wprowadzeniem ich na metę oraz wsparcie ze strony mężczyzn było częścią kampanii promującej ideę sprzeciwu wobec przemocy wobec kobiet. Pięknie dziękuję za wspólną drogę i do zobaczenia za rok.


o autorze

Szymon Barczyk

Powiązane posty


komentarze

Powiązane treści

WiadomościWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl