Lance Armstrong nie daje o sobie zapomnieć

lance-Armstrong-na-tle-trofeow-fot-twitter-01
fot. Twitter Armstronga

Kilka tygodni później (w 2012 roku) wszystko było jasne - Armstrong się przyznał. Ale dopiero teraz, pod koniec 2013 roku wreszcie stwierdził, ze powie całą prawdę. Mógł rok wcześniej, ale lepiej późno niż wcale. On chyba nie potrafi żyć ze świadomością, ze nie jest w centrum uwagi. Tym razem atakuje Verbruggena (ówczesnego prezydenta UCI):

- Nie jestem pewien czy test był pozytywny, ale na pewno znaleźli ślady. Nie pamiętam czy technicznie to już było za liną. Nie pamiętam kto był w pokoju, Emma ma lepszą pamięć niż ja. Ale prawdziwym kłopotem było to, że kolarstwo ledwo ciągnęło. I Hein powiedział: „To jest prawdziwy kłopot dla mnie, cios między oczy dla sportu. Rok temu była afera Festiny, musimy coś wymyślić.” No to sfałszowaliśmy receptę.

Ktoś powie, że Lance Armstrong próbuje jeszcze w jakiś sposób oczyścić swoje imię, że jemu nie można wierzyć. Zresztą sam Verbruggen w ten sposób zareagował:

Od kiedy wierzymy Armstrongowi? W wywiadzie dla Oprah Winfrey powiedział, że UCI nigdy dla niego nic nie załatwiła. A może wierzymy mu od momentu, gdy zaczął udzielać wywiadów, w których serwuje smakowite historyjki?

No tak, Armstrong zbyt wiarygodny nie jest. Jednak za jego przykładem poszli też inni. Peter Steevenhaagen, były kolarz grupy PDM także, w jakiś cudowny sposób odzyskał pamięć:

Masz problem chłopcze, takich jak ty mogę złamać w jednej chwili, to ja decyduję kto jest pozytywny. Dobrze wiem co się u was dzieje w PDM...

Podobnie jak Jorg Jaksche:

Wszystkie prominentne osoby, celebryci mieli u Verbruggena punkty bonusowe. On chronił niektórych ludzi. Na Tourze niektóre kontrole były specjalnie opóźnione. Teraz już dobrze wiadomo dlaczego tak właśnie było.

Te wypowiedzi trafiły do mediów w ciągu ostatniego tygodnia. Ale dla kogoś interesującego się tą sprawą nie jest to nic nowego. Sięgnąłem po leżącą obok mnie książkę "Wyścig tajemnic" Tylera Hamiltona i Daniela Coyle'a. Tam także nazwisko "Verbruggen" pada tak często jak Ferrari czy Fuentes. Wtedy gdy doping się rozwijał i zaczęto stosować EPO (od 1994 roku) Verbruggen tak naprawdę nie robił nic. Test pozytywny był tylko wtedy, gdy ktoś miał hematokryt powyżej 50%. Większość kolarzy miała go w okolicach 40%, więc można było podnieść swoją wydolność nawet o kilka (według niektórych nawet kilkanaście) procent, co w kolarstwie, gdzie liczy się każdy wat więcej, jest ogromną różnicą. Niektóre badania były wtedy nieosiągalne, niektóre substancje niemożliwe do wykrycia dla współczesnej medycyny. Ale chyba zrobienie czegoś w rodzaju paszportu biologicznego, gdzie byłby zamieszczany chociażby poziom hematokrytu, było możliwe do wykonania.

UCI, na czele z Verbruggenem, jeśli już "przez przypadek" kogoś przyłapała, to i tak nie zawsze go karała. Tak było z Armstrongiem (i to podobno kilka razy), Brochardem i pewnie kilkoma innymi. Jeśli kolarze byli karani, to przez krajowe federacje (a i te nie zawsze działały dobrze, np. w Hiszpanii). Dokładniejsze testy na EPO co prawda wprowadzono w 2000 roku, a w 2001 roku, podczas Tour de Suisse, u Armstronga wykryto EPO. Już na drugi dzień, Armstrong powiedział o tym Hamiltonowi:

"Nie ma stresu, stary. Jesteśmy już umówieni z nimi na spotkanie. Wszystko jest dopilnowane".

 

armstrong-i-verbruggen-02
Niezwykle symboliczne zdjęcie. Hein Verbruggen (po lewej) z Lance Armstrong w marcu 2003 (right) / foto AFP

Te słowa chyba najlepiej oddają to, co się działo w UCI za czasów panowania Verbruggena. To nie przez zawodników, nie przez dyrektorów sportowych, nie przez lekarzy, tylko przez niego kolarstwo jest postrzegane tak, jak jest. Wtedy, kiedy musiał zareagować, kiedy jeszcze można było powstrzymać kolarzy przed stosowaniem dopingu przez wprowadzenie dokładniejszych badań, on nie zrobił nic. Ba, nawet pomagał ukrywać pozytywne testy.

Więc odpowiadając na pytanie zadane przez niego:

"Czyż można wierzyć Armstrongowi?"

Wydaje mi się, że w kolarstwie jest jedna osoba mniej wiarygodna od słynnego Teksańczyka. To właśnie Hein Verbruggen. Jemu na pewno nie można wierzyć.


Autor: Jakub Komczyński / blog "Moje kolarstwo"


udostępnij

komentarze

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl