Kolarstwo - początki pasji - jak to niegdyś bywało

Do żużlu nie potrzeba zbyt wiele. Nam wystarczała okrągła piaskownica w sensie że chodnik dookoła to tor i rowery, tzn w sensie że motory żużlowe. Było profesjonalnie. Każdy sprzęt był stuningowany. Rondla ojciec miał spawarę to jak się dobrze pogadało i zaniosło ramę na warsztat to można było dospawać sobie rurkę wzmacniającą bo inaczej to wigrusy nie wytrzymywały przeciążeń. Rondel miał najlepszego wypasa!!! Miał dekle takie prawdziwe co się kupowało i nawet z otworem na pompkę. Takie rączki fajne, przycięte błotniki, ściągnięty bagażnik i ogólnie to dobrze wysprzęcony miał motor. Ja miałem w porównaniu z jego trochę padaczkę ale i tak spoko.. Kiedyś przed zawodami zrobiłem tuning zewnętrzny, ogólnie to nie chciałem robić bo się ojciec darł, że rower psuje. Gość nie rozumiał, że to chodzi o honor drużyny i dzwonek na kierze raczej nie pomaga w zawodach. Pomyślałem sobie że raz koza umiera i ściągnąłem sobie osłonę łańcucha, żeby mieć silnik na wierzchu, odkręciłem dzwonek całkiem i zdjąłem też lusterko. Wywaliłem odblaski ze szprych i z kartonu zrobiłem sobie dekla do tylnego koła. Przoda porobiłem sobie w gwiazdę takimi drucikami kolorowymi. Zawijałem ze 3 godziny chyba i miałem trzy-kolorowe takie co mają kolarze. Zdarłem wszystkie orginały naklejki i miałem praktycznie gotowego godema. Jeszcze okleiłem izolacją kiere po całej długości i wywaliłem dynamo bo jak mi się włączało to mi zwalniało prędkość. Kozacki sprzęcior już się wtedy zrobił z mojego Wigracza. Jak wyniosłem na podwórko to było najlepsze, że chłopaki powiedzieli, że gość w sklepie z częściami do motorów miał naklejki. Pojechaliśmy całą bandą, żeby się obkupić. Ja nie miałem za dużo kasy ale udało mi się dorwać naklejkę MZ (taka czerwona z białym napisem). Miałem też Pirelli niebieską i okrągłą VW cała szara i czarny napis. Synuś kupił chyba każdą jaka była w sklepie bo miał kasę ale i tak mu nić to nie dało bo nie wygrał chyba nigdy ani jednego biegu. Bo w żużlu sprzęt ważny ale odwaga i technika ważniejsza a on był lewy z tych dwóch. Ogólnie to nie lubiłem z nim jeździć bo jak wyglebił to od razu do domciu, plasterek na kolanko i zwalanie winy na kogoś a sam nie umiał jeździć i jego wina zawsze. Lalusie się nie nadają do żużla.

Jak kupiliśmy naklejki to rura na osiedle, żeby sobie ponaklejać na maszyny. Zaraz jak wyjechaliśmy ze sklepu to Skobel zrobił świece na wiwat ale jak podniósł przednie koło do przodu to mu odpadło bo jak zakładał przedniego dekla to nie dokręcił dobrze śruby i mu nie przymało w widełkach. Strasznie pociągnął na glebę jak wylądował. Dobrze ze samochód nie jechał bo on leżał na pasie co się jechało w drugą stronę. Urwał widelec w sensie, że mu się złamał i złamał mu się tez palec u ręki bo jak lądował na gębę to się starał ratować facjate ale i tak trochę sobie porysował lakier na policzku. To sory ale już nie miał jak jeździć w żużel bo kontuzja i brak sprzętu. Dobrze, że tylko tyle mu się stało. Jak dojechaliśmy to akurat wyszedł z domu Czyna i jak zobaczył naklejki to mu się oczy zaświeciły. Pobiegł do domu po kasę i pojechał do sklepu. Jak wrócił to była to najlepsza chwila tamtego dnia. Wszyscy mieliśmy sportowo-samochodowe naklejki. Czyna przyjechał i powiedział, że była tylko jedna naklejka sportowa. Kupił kawasaki na osłonkę łańcucha ale chciał więcej mieć naklejek a już nie było fajnych to sobie kupił taką w jajowatym kształcie na przód roweru ale nie sportową tylko Świętego Krzysztofa. Najgorsza naklejka jaka mogła być. Wyśmialiśmy go żeby dał swojemu ojcu to sobie przyklei w Daci koloru sraczkowatego. Trochę się wkurzył że wyśmiewamy ale zaraz mu przeszło bo Skobel mu odsprzedał swoje naklejki bo matka mu zabroniła bawić się w żużel po tym wypadku. Czyna i tak sobie nakleił Krzysztofa z przodu i mówił, że go będzie chronił w zawodach i się potem żegnał przed każdym startem.

Zaczęliśmy jeździć. Było 5 drużyn. Każda po dwie osoby i jeździliśmy każdy z każdym po 2 razy, żeby były rewanże to w sumie 8 meczów. Kto miał najwięcej punktów wygrywał. Starty jak w prawdziwym żużlu po 4 okrążenia. Ja miałem w drużynie Parnika. Fajny gość ale sprzęt miał trochę słaby do jazdy. Każdy z nas miał wigrusa albo jubilata a on miał takiego małego pelikana. Po 6 meczach mieliśmy 2 miejsce na remisie z drużyną Syry. 7 mecz to był dla nas najważniejszy. Musieliśmy dojechać na 4:2 żeby mieć pewne drugie miejsce przed Syrą bo im już się mecze skończyły i wiedzieli ile mają punktów. Jechaliśmy Ja i Parnik na Popłocha i Kornika. To stanęliśmy przy linii startu co się ja malowało kawałkiem cegłówki. Ja się przygotowałem dobrze ale wiedziałem, że nie mam szan na starcie z Popłochem bo on miał wsadzoną większą zębatkę i lepsze starty zawsze miał. Musiałem go objechać w wyścigu i chciałem żeby Parnik wystukał Kornika. I start. Popłoch poszedł pierwszy a ja za nim. Potem był Kornik a na końcu Parnik. Już widziałem 4:2 dla nich albo w najlepszym wypadku 3:3.Musiałem dojechać na pierwszym miejscu żeby mieć trzecie miejsce bo inaczej miałby właśnie Popłoch z Kornikiem. Na drugim okrążeniu wszedłem po wewnętrznej na zakręcie koło zjeżdżalni. Wziąłem Popłocha na łokieć i nie wiem jak się udało ale mi się udało go wyprzedzić i byłem pierwszy. A na trzecim okrążeniu Kornikowi zdefektował motor bo mu łańcuch całkiem spadł i go Parnik wyprzedził i był trzeci. Kornik jeszcze do końca meczu biegł z rowerem za Parnikiem bo myślał, że może go dogoni albo coś i jakby dobiegł to też się liczyłoby że ukończył ale Parnik utrzymał 3 miejsce a ja pierwsze. Jak mijałem metę to zrobiłem świece na wiwat i zahaczyłem tylnym błotnikiem i wygiąłem go i odpadło też światełko to z tyłu. Ważne że było drugie miejsce. Popłoch jak przejechał metę to ze złości wypuścił rower spod siebie i rower wjechał Skoczylasowej do ogródka i połamał jej jakieś kwiatki. Zabrała Popłochowi rower i musiał iść z mamą do Skoczylasowej żeby przeprosić i odzyskać rower. Przewalone. Też tak musiałem chodzić parę razy ale o tym kiedy indziej może.

Po meczu każdy poszedł na obiad i umówiliśmy się na potem żeby się bawić w na przedszkolu w coś tam. Każdy wyszedł z domu ale ja już nie. Ojciec jak wracał po pracy poszedł do piwnicy po ogórki i zobaczył rower albo to co zrobiłem z rowerem na potrzeby żużla. Dostałem w dupę i ochrzan i ogólnie to do końca tygodnia miałem zakaz wyłażenia na podwórko. W sumie to tylko 2 dni i nawet padał deszcz w jeden dzień to straciłem tylko jeden.

Szkoda że teraz młodzi nie żużlują bo można by popatrzeć albo być ich trenerem czy coś.


udostępnij

komentarze

WiadomościWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl