MarathonMan Europe #4 – Salzkammergut, Austria - 16.07.2011

Przed wyścigiem poznałem trasę. Najpierw na mapie i wykresie wysokości planując punkty wsparcia z zewnątrz. Do pełnego wsparcia potrzebowałem dwóch osób. Piotrek pojechał ze mną, Arek urwał się z jednego etapu Transalpu. Od środy przed wyścigiem zapoznawałem się z trasą na rowerze i autem. Do perfekcji należało również doprowadzić sprzęt. Mój Cannondale Flash został kompletnie sprawdzony i bezkompromisowo wymienione zostały najważniejsze części. Rower na wyścigu miał obchodzić swoje pierwsze urodziny - niech ma;) Uznałem, że i ja mogę sobie pozwolić na mały upgrade i zdecydowałem się na badania w Veloart. W profesjonalny sposób sprawdzono moją pozycję, wykonałem również wkładki do butów. Strój uszyty przez firmę Martombike z najlepszych materiałów już od pewnego czasu potwierdzał swoją klasę. Świadczy o tym brak obtarć i uczucia dyskomfortu podczas jazdy. Uzmysłowiłem sobie to po wyścigu, kiedy pomyślałem, że przez całe 11 godzin ani razu nie miałem żadnego bólu, czy to w kręgosłupie, kolanach itp., który odwracałby moją uwagę od jazdy.

W piątek odebrałem numer A76. Możliwie wcześnie położyłem się spać. obudziłem się o 1:50, oceniając się na w pełni wypoczętego. Zjadłem standardowe musli z jogurtem, makaron i pieczywo z dżemem... Spoglądałem jeszcze na wykres i mapy, po czwartej ruszamy na start. Na pierwszych 7 kilometrach są może dwa miejsca gdzie można się napić. W bidonie mam dosłownie dwa łyki, a w psychice +5 punktów. Na starcie towarzyszą nam kibice, atmosfera jest niesamowita. Grzechotki, dzwonki, pochodnie. Punktualnie o 5:00 ruszamy!

sportograf-20365680_lowres

Szybko utworzyła się grupka około 20 osób, zawodnicy bardziej patrzyli na swoje tempo niż na utrzymanie się w grupie. Na 7 kilometrze jest Arek, podaje cały bidon i mówi: „jesteś ósmy!”. Razem ze mną jedzie Hartl Karel. Z podziwem patrzymy na słońce schodzące po okolicznych szczytach, a w dole mleko. Na 21 kilometrze wyrzucam drugi bidon, Arek podaje kolejny, picie znika bardzo szybko. Świetne fotki robi w tym miejscu Sportograf. Wpadając do lasu, przypominam sobie, że miałem wcześniej ściągnąć okulary. Teraz nie ma jak, a przez nie mało widać. Dojeżdżam do słynnych półek skalnych i tunelów. Na końcu zjazdu wąskimi schodkami dojeżdżamy do mostu, za którym czeka Piotrek. Planowany czas zgadza się co do kilku minut. Od 40 kilometra, trasę powinienem pamiętać z 2005 roku, Przypominam sobie zwykle po fakcie, tzn.: „acha, też bym wypadł na tym zakręcie…” Na szarpanym podjeździe przypominam sobie miejsce gdzie złapały mnie skurcze, profilaktycznie aplikuję magnez, teraz jest spoko.

sportograf-20343774_lowres

Na moim 95 kilometrze trasa łączy się z pętlą, którą już pokonałem. Teraz jadą ją ci z dystansu 120 kilometrów. W punkcie styku dojeżdżam do zawodnika w stroju Conway, okazuje się, że to Papstain Biorn. Gość, do którego w generalce po dwóch najlepszych edycjach tracę 122 punkty – co za spotkanie. Wyjeżdżamy razem do szczytu gdzie czeka Arek, łapię 8-9 bidon?! Teraz ciężki odcinek w lesie i znany mi zjazd. Tym razem pamiętam ściągnąć okulary:). Na dole znów ma być Piotrek, kontrolujemy czas. Po prawie 6 godzinach jazdy, jestem 5 minut wcześniej.

W najbliższym punkcie chciałem, żeby był Arek, ale spotykając go w „O” uznałem, że odpuścili to miejsce. Po zjeździe rozpoczynam kolejny podjazd, już prawie na pusto, ale powinienem dać radę. Zaraz na początku podjazdu, słyszę jakieś krzyki. To pewnie dopingują Niemca, który jedzie kilkadziesiąt sekund za mną, myślę sobie, że muszę powiększyć dystans i staję w pedały. Po wyścigu Arek pyta się: co Ty nie słyszałeś mnie w „O”?! Okazało się, że próbował dogonić mnie krótszą drogą i to on za mną krzyczał:D. Brakło może minuty. Wiem, że czeka mnie teraz bardzo ciężki zjazd, który prawie w całości zbiegałem w 2005 roku. Rozpoczynam ostrożnie, ale czuję się pewnie. Są odcinki gdzie się podparłem lub zeskoczyłem kawałek, ale i tak jestem zadowolony z postępu. Na dole ponownie melduję się o dobrym czasie.

sportograf-20352620_lowres

Na rzekomo płaskim odcinku, na którym i tak było dużo zmarszczek staram się maksymalnie posilić, łykam pobudzającego NOXa. To wszystko, żeby przygotować się do najtrudniejszego podjazdu na trasie w Hallstatt. Od 150 kilometra, 3 kilometry i 500 metrów w pionie. Najpierw szuterek, potem łąka i na końcu asfalt, który zmusił mnie dwa razy do podprowadzania. Teraz na wykresie z Polara odczytuję średnie nachylenie 21% na odcinku 1 kilometra. Tętno po 8 godzinach jazdy zbliża się do progu, ale w nogach czuję coraz większą pustkę, mimo to wznoszenie bliskie 1000 metrów. Na przedostatnim podjeździe wznoszenie już znacznie spadło, teraz tylko 800… Zaczyna brakować picia, a po szczycie ma być kilka kilometrów granią.  Na podjeździe dojechał mnie Niemiec, którego już dawno wyprzedziłem. Widocznie to teraz ja mam zgona. Jeszcze jeden 6 kilometrowy podjazd z 450 metrami w pionie. Nogi odmawiają przy chęci mocniejszego depnięcia. Nie mam skurczy, ale brakuje już mocy. Piotrek dodaje mi otuchy i wymienia chyba 14 bidon. Arek ma być na górze. Momentami zastanawiam się czy na chwile nie zejść, odpocząć.

sportograf-20338519_lowres

Jakoś poszło, przejeżdżając przez miejscowość, w której mieszkamy na liczniku pojawia się 200 kilometrów, przewyższenie równe 7049 m już prawie w całości mam za sobą. Teraz niosą mnie już tylko emocje. Im bliżej mety tym więcej kibiców. Ostatnie metry. Słyszę jak spiker wyczytuje moje nazwisko. Jestem na mecie z czasem 11:13:04. Pozycja prawdopodobnie 9, a która w kategorii? Niemiec Ziegler jest o 4 minuty przede mną. Później dowiaduję się, że zwycięzca open jest również z mojej kategorii. Szok. 47 minut straty. Cieszę się z miejsca w pierwszej dziesiątce, wyścig był niesamowity. Przelatują mi różne momenty z trasy. Przejechałem ją bez problemów z rowerem, Arek i Piotrek świetnie wykonali powierzone im zadanie. Wszystko zagrało jak w szwajcarskim zegarku. Ciężko mi teraz ocenić czy coś mogłem zrobić lepiej, gdzieś pojechać szybciej. Różnice są niewielkie, zarówno przede mną jak i za mną. Co ciekawe, kolejni zawodnicy to moja kategoria: Czech, Niemiec i zawodnik ze Stanów Zjednoczonych. Przeglądając wyniki z poprzednich lat, jeszcze nigdy nie było w czubie tak wielu zawodników z najmłodszej kategorii. Szybko przeliczyłem również stratę na punkty do cyklu MarathonMan Europe. Na pewno ponad 10000. Wybór dystansu z racji na generalkę był jak najbardziej trafiony. Pojawiają się nowi rywale, ale zrobię wszystko by zmieścić się przynajmniej na pudle, bo wiem, że mam na to szanse!

sportograf-20350414_lowres

Na koniec chciałbym podziękować moim sponsorom - SZiK - części samochodowe, Martombike, Radio Eska, Miasto Rzeszów, Resgraph, Greinplast, KU AZS PRz, 7Anna, Formicki-bike, CoolGym, CSTR, TPM. Dziękuję rodzinie i Asi za to, że wspierają mnie w tym co robię na co dzień. Dziękuję również Arkowi i Piotrkowi, którzy pomogli mi podczas wyścigu oraz wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki.

 

Zapraszam na moją stronę www.marcinpiecuch.rzeszow.pl po szczegółową relację i zdjęcia od Sportografu.

Foto: sportograf.com 


komentarze

WiadomościWszystkie

kontakt

velonews.pl
  • ,
  • redakcja(USUŃ)@(USUŃ)velonews(USUŃ).pl